Stephen Curry nadal ma problemy strzeleckie i nie jest w optymalnej formie. Warto to podkreślić biorąc pod uwagę fakt, że jego wyjście do rzutu to nadal jedno z największych zagrożeń w lidze. Jak zatem będzie wyglądał, gdy złapie regularność, jaką miał w swoich sezonach MVP?
W trzynastu rozegranych meczach sezonu 2020/21, lider Golden State Warriors notował na swoje konto średnio 28,2 punktu, 6,2 asysty i 5,2 zbiórki trafiając 44% z gry i 36% z dystansu. To nadal liczby odbiegające od tego, co robił jeszcze parę lat temu, gdy terroryzował obronę skutecznością trójek na poziomie daleko przekraczającym 40%. Nie da się mimo wszystko ukryć, że rywale zaczynają się obawiać tego, co może im zrobić Stephen Curry.
Zwłaszcza w czwartych kwartach… Parę dni temu jego doskonała forma w trakcie finałowych 12 minut mocno przyczyniła się do zwycięstwa Warriors nad Los Angeles Lakers, którzy przy 14-punktowym prowadzeniu niebezpiecznie się rozluźnili, co podopieczni Steve’a Kerra skutecznie wykorzystali. W tym momencie sezonu Curry jest najskuteczniejszym zawodnikiem w lidze, jeśli weźmiemy pod uwagę wyłącznie czwartą kwartę.
Gdyby jego liczby z czwartych kwart przełożyć na przelicznik PER36, czyli rozciągnąć na 36 minut gry (co jest średnią dla największych gwiazd NBA) – wychodzą statystyki mrożące krew w żyłach. 40,7 punktu, 52,4% skuteczności w rzutach za dwa, 45% skuteczności w rzutach z dystansu i 100% skuteczność na linii rzutów wolnych. Nie chcesz więc drażnić Curry’ego lub odpuszczać choćby na moment, gdy Warriors nadal mają szansę.
We wspomnianym meczu z Lakers Curry rzucił wielką trójkę nad Anthonym Davisem w samej końcówce. Trafienie zabezpieczyło zwycięstwo jego zespołu. Zwracamy uwagę, że to nadal nie jest szczyt możliwości tego zawodnika.