Draymond Green ewidentnie znów próbuje udowadniać, że dzień bez jego ekscesów jest dniem straconym. Dopiero co przytaczaliśmy na naszych łamach kulisy jego – kolejnego zresztą – starcia z Zachem Edeyem z Memphis Grizzlies, a tymczasem kontrowersyjny gwiazdor Golden State Warriors znów znalazł sposób, by znaleźć się na świeczniku. Oczywiście z negatywnych powodów.
Nie da się ukryć, że póki co tak zwany „efekt nowej miotły” działa w Sacramento Kings bez pudła. Drużyna grająca pod wodzą tymczasowego trenera Douga Christiego, który zmienił zwolnionego z nie do końca jasnych powodów Mike’a Browna, wygrała już czwarty mecz z rzędu. Mimo absencji De’Aarona Foxa Domantasowi Sabonisowi i spółce udało się odprawić z kwitkiem Golden State Warriors 129:99. I to grając na terenie rywala.
Gospodarze nie potrafili znaleźć odpowiedzi na świetnie dysponowanych rywali, co mogło spowodować, że w ich szeregi zaczęła wkradać się frustracja. Na niespełna cztery minuty przed końcem trzeciej kwarty Warriors mieli piłkę. Stephen Curry rozpoczął zwyczajną – wydawać by się mogło – akcję ofensywną, a powstrzymać próbował go rozgrywający najlepszy sezon w karierze Keon Ellis. 24-latek nie wiedział jeszcze wtedy, że za chwilę poczuje się niemal tak, jakby wpadł pod samochód.
Zasłony to nieodłączny element koszykarskiego rzemiosła. Gdy jednak Draymond Green ruszył w stronę obrońcy Kings, trudno powiedzieć czy rzeczywiście chciał tylko ułatwić sprawę koledze z drużyny. Weteran zwyczajnie staranował o wiele młodszego i słabiej zbudowanego przeciwnika, by po chwili krzyknąć do niego „Wstawaj, c**o!” Wygląda na to, że wszystko odbyło się jednak zgodnie z przepisami, chyba że władze ligi zdecydują się ukarać Draya za jego okrzyk skierowany w stronę Ellisa. W statystykach z tego meczu widoczne jest tylko jedno przewinienie techniczne, ale – o dziwo – nie zostało ono odgwizdane Greenowi.
Tym razem frustracja wzięła górę nad samym trenerem GSW. Widząc, że nawet już z Currym w składzie jego podopieczni ewidentnie sobie nie radzą z przeciwnikami, Steve Kerr dał upust złym emocjom, za co poniósł konsekwencje. Po wspomnianym wyżej incydencie pomiędzy Drayem a Ellisem, po którym jego zdaniem młodszy z graczy dodał sporo od siebie, a nawet wręcz „flopował”, co jednak zostało zignorowane przez sędziów, doświadczony szkoleniowiec był tak wściekły, że zerwał się z miejsca i próbował wejść na parkiet. Rzecz jasna, nie spodobało się to arbitrom, którzy postanowili o ukaraniu 59-latka.
Wracając jednak do Draymonda, wygląda na to, że tym razem może mu się upiec. Nie zmienia to jednak faktu, że czterokrotny mistrz NBA wciąż zdaje się mieć na pieńku nie tylko z niektórymi z zawodników, ale również z sędziami. Po spotkaniu z Memphis Grizzlies powiedział, co mu leży na wątrobie, szczególnie gdy został zapytany o to, czy dostał jakieś wyjaśnienie dotyczące odgwizdanego mu przewinienia technicznego.
– Nie. Ale nazywam się Draymond Green, więc to jasne, że będą mi odgwizdywać faule niesportowe. To zabawne. Wiecie co jest najbardziej ironiczne? Gdy Jonathan Kuminga dostał cios łokciem w głowę, nawet nie przeglądano powtórek z tej akcji. Tymczasem wystarczy, że ja na kogoś dmuchnę i już sytuacja jest analizowana pod każdym możliwym kątem – stwierdził.
Ten gość chyba naprawdę wciąż niczego nie zrozumiał. Jeśli nawet rzeczywiście niemal każda kontrowersyjna akcja z jego udziałem jest potem ponownie analizowana pod kątem łamania przepisów gry, to sam sobie na to zapracował swoją postawą na parkiecie i poza nim. Nic dziwnego, że teraz każdy zespół sędziowski będzie kładł większy nacisk ja zachowanie tego akurat zawodnika. I nawet jeśli Green ma rację w przypadku sytuacji, po której Jonathan Kuminga doznał kontuzji, nie zmienia to faktu, że sam też nie był w tym meczu bez winy. Oczywiście próbował przedstawić sprawę inaczej.
– Nie byłem zaskoczony. Gwizdnięto mi faul techniczny za powiedzenie „boom” Zawsze to robię, kiedy trafiam za trzy. Od kiedy [sędziowie] stali się tak nietykalni, że nie można nawet powiedzieć „boom”? – zakończył. Cóż, w jego przypadku to pytanie można zaliczyć do grona retorycznych. Skoro do tej pory, przy rozlicznych karach finansowych i zawieszeniach, jeszcze niczego się nie nauczył, trudno przypuszczać, by coś się miało w tej materii zmienić.
Czy wiesz, że PROBASKET ma swój kanał na WhatsAppie? Kliknij tutaj i dołącz do obserwowania go, by nie przegapić najnowszych informacji ze świata NBA! A może wolisz korzystać z Google News? Znajdziesz nas też tam, zapraszamy!