Jeremy Lin próbuje wrócić na parkiety najlepszej koszykarskiej ligi świata. Robi to poprzez grę w G-League w zespole Santa Cruz. W ostatnim meczu przeciwko Weschester Knicks rzucił siedem trójek na drodze do 29 punktów.
W przeciągu trzech pierwszych Lin wykręca liczby na poziomie 18 punktów i siedmiu asyst, przy okazji trafiając 58 procent prób zza łuku. Jego koledzy z Santa Cruz – Jordan Poole i Nico Mannion – rzucają średnio na mecz ponad 20 punktów, ale na zdecydowanie gorszym procencie, Lin jest bardziej efektywny.
Jeszcze przed startem obecnego sezonu Lin odrzucił propozycję lukratywnego kontraktu w Chinach – nie ukrywa, że jego celem jest powrót do NBA, nawet jeśli droga do tego ma prowadzić przez G-League. Ostatni raz mogliśmy oglądać lina na parkietach NBA w sezonie 2018-19, kiedy był zawodnikiem Atlanta Hawks. W barawach Jastrzębi osiągał średnio 10.7 punktu trafiając 34.7 procent prób zza łuku.
Hawks zwolnili go jednak krótko po trade deadline i rozgrywający ostatecznie dokończył kampanię w barwach Toronto Raptors, pomagając zespołowi z Kanady w zdobyciu pierwszego tytułu w historii. Przy okazji stał się pierwszym koszykarzem o korzeniach azjatyckich, który zdobył pierścień. Następnie nie był w stanie znaleźć chętnego na jego usługi, więc postanowił przenieść swoje talenty do Chin.
Ścieżka Lina do NBA będzie prowadzić prawdopodobnie przez Golden State Warriors, którzy w tym sezonie mają już zajęte wszystkie miejsca w rotacji. Oznacza to, że Wojownicy musieliby zwolnić któregoś z graczy na gwarantowanym kontrakcie. Nie wydaje się to prawdopodobne. Szansą są jeszcze inne zespoły, których rotacje mogą zostać przetrzebione przez kontuzje lub protokoły sanitarne. G-League prowadzi swoje rozgrywki w „bańce” w Orlando.
Obserwuj autora
Obserwuj PROBASKET