Przez lata był w centrum plotek transferowych. Zawsze, gdy wydawało się, że wreszcie odejdzie, to on zawsze zostawał. Teraz wszyscy byli niemal pewni, że Myles Turner przedłuży kontrakt z Indiana Pacers. A on odszedł i związał się z Milwaukee Bucks. Środkowy wytłumaczył swoją decyzję, by opuścić miejsce, w którym grał nieprzerwanie od początku swojej kariery.
Gdy w czerwcu Indiana Pacers dotarli do finałów NBA, to ich kibice byli w siódmym niebie. Szansa na historyczne mistrzostwo była blisko. Tymczasem ledwie kilka tygodni później nastroje w Indianapolis są już zgoła inne. Tytułu nie udało się zdobyć – w decydującym siódmym meczu lepsi okazali się Oklahoma City Thunder. Co gorsza, ścięgno Achillesa w spotkaniu tym zerwał Tyrese Haliburton. Już wiadomo, że lider zespołu straci z tego powodu calutki przyszły sezon. A na bardzo gorzki deser z klubem pożegnał się Myles Turner, którego pozostanie w składzie Pacers wydawało się pewne.
Przez lata Turner widział swoje nazwisko w plotkach transferowych. Łączono go z wieloma klubami. A on mimo tego cały czas pozostawał graczem Pacers, których jest przecież wychowankiem. To oni 10 lat temu wybrali go z 11. numerem draftu. Teraz miał przedłużyć kontrakt z klubem. Dla władz Pacers był to priorytet – mówiło się, że zespół z Indianapolis jest gotów po raz pierwszy od 2005 roku zapłacić podatek, by zatrzymać środkowego na dłużej w składzie. Szokującą była więc informacja o braku porozumienia, co poskutkowało przenosinami Turnera do Milwaukee Bucks.
W piątek 29-latek został oficjalnie przedstawiony jako nowy zawodnik Bucks i wytłumaczył, dlaczego odszedł z Indianapolis:
– Były pewne problemy, jeśli chodzi o dalszą współpracę. Z szacunku dla mojego poprzedniego, ale i nowego klubu, nie chcę o tym za bardzo mówić – zaznaczył Turner. Bardzo prawdopodobne, że Pacers po kontuzji Haliburtona nie pałali już taką chęcią do zapłaty podatku w nadchodzących rozgrywkach, przez co nie oferowali środkowemu najwyższej możliwej kwoty w nowym kontrakcie.
– Nie była to łatwa decyzja. Spędziłem 10 lat życia w jednym miejscu. Gdy trafiłem do Indiany wciąż byłem nastolatkiem. Usiadłem więc, zacząłem spoglądać na okoliczności i na moją karierę, życie oraz to, czego chcę dla siebie. Zobaczyłem szansę w tym, co budują Bucks. Jestem tą szansą podekscytowany. Miałem świetną rozmowę z trenerem Riversem i menedżerem klubu, rozmawiałem oczywiście z moim agentem i rodziną. Wszyscy zdecydowaliśmy, że to miejsce dla mnie – dodał.
Turner nie przyznał tego wprost, ale fakt, że Pacers – z powodu kontuzji Haliburtona – najpewniej wypadną przynajmniej na jakiś czas z rywalizacji o najwyższe cele, też mógł się przyczynić do podjęcia przez niego takiej, a nie innej decyzji. – Ostatecznie chodziło przede wszystkim o to, by dalej móc rywalizować – oznajmił. Jego zdaniem Bucks stać więc na walkę nawet o mistrzostwo. 29-latek nie może się również doczekać wspólnej gry z Giannisem Antetokounmpo, szczególnie po wielu latach i wielu trudach gry przeciwko niemu.
– Byłem już zmęczony łapaniem tych wszystkich uderzeń z barku czy łokcia od kogoś, kto gra tak siłowo – przyznał Turner. – To rzadkość w tej lidze, by być w jednym zespole obok zawodnika, który trafia się raz na generację. Jest on zapewne jednym z najlepszych graczy, jacy kiedykolwiek rywalizowali w koszykówce – dodał.
Nowy środkowy Bucks nie zapomniał, że przez ostatnie lata Pacers wielokrotnie mierzyli się z ekipą z Milwaukee – także w fazie play-off. Porównał też do siebie swój obecny i poprzedni zespół, stwierdzając, że Pacers byli „młodzi i głodni”, a Bucks są drużyną weteranów, która „chce wygrać za wszelką cenę”.
W ubiegłym sezonie Turner wystąpił w 72 spotkaniach w barwach Pacers, notując średnio 15,6 punktu oraz 6,5 zbiórki i dwa bloki na mecz. Trafiał przy tym najlepsze w karierze 39,6 proc. rzutów z dystansu. Pod tym względem będzie więc idealnym dla Bucks zastępstwem Brooka Lopeza, który po latach gry w Milwaukee odszedł tego lata do Los Angeles Clippers.
Fani Bucks liczą, że Turner będzie co najmniej tak samo wpływowy, szczególnie że dla Pacers był przodującą postacią ostatnich sezonów, w których ekipa trenera Ricka Carlisle’a docierała do finałów konferencji (2024) oraz wielkiego finału NBA (2025).