W pierwszym meczu sezonu bez Kevina Duranta, Brooklyn Nets pod wodzą Jamesa Hardena pokonali na własnym parkiecie Orlando Magic. Harden oddał w tym meczu dwadzieścia rzutów z linii wolnych, co sugeruje, że jeden z liderów Nets wrócił lub wraca do swojej optymalnej dyspozycji.
Po pierwszych tygodniach sezonu wiele mówiło się o tym, że James Harden padł ofiarą zmiany przepisów dotyczących gwizdków. Nagle sędziowie zaczęli traktować go zdecydowanie bardziej surowo. Nie łapali się na każdy kontakt, który próbował wymusić. Hardenowi ciężko było to przegryźć, stąd zupełnie niepodobne do niego liczby na początku bieżących rozgrywek. W ostatnim czasie trend zaczyna się jednak odwracać, tak jakby Harden się zaadaptował.
W meczu z Orlando Magic zawodnik Brooklyn Nets stawał na linii dwadzieścia razy i dziewiętnaście z tych szans zamienił na punkty. Skończył zawody z dorobkiem 36 oczek, 10 zbiórek oraz 8 asyst, a jego zespół pod nieobecność kandydata do MVP odniósł cenne zwycięstwo. To był także 73 mecz w karierze Hardena, w którym stawał na linii wolnych minimum piętnaście razy. Jest liderem wszech czasów w tej kategorii. Głównie dzięki temu Harden notował wysokie zdobycze punktowe.
Spotkanie z Magic było wyjątkowe, bo musiał wziąć na siebie dodatkowy ciężar związany z absencją Kevina Duranta. Nie zmienia to jednak faktu, że pokazał tym meczem, że znalazł nowy sposób na to, jak prowokować rywali do faulu. Dla wielu defensorów to najbardziej irytująca cecha Jamesa Hardena. Dla trener Steve’a Nasha to jednak bardzo konkretny argument w kontekście budowania ofensywnej siły swojego zespołu.
W 17 meczach bieżących rozgrywek 32-latek notował na swoje konto 21,2 punktu, 7,7 zbiórek i 8,8 asysty trafiając 41,6 FG% oraz 37,9 3PT%. Nets z bilansem 12-5 zajmują 1. miejsce w tabeli konferencji, więc teoretycznie wszystko idzie dla zespołu zgodnie z planem. Jednak zarówno Nash, jak i Harden doskonale zdają sobie sprawę, że ten zespół ma do zaoferowania wiele więcej i sekret tkwi przede wszystkim we większej produktywności Hardena.