Przegrywać też trzeba umieć – dziś już nie wiadomo, kto jest autorem powyższej sentencji, ale niektórzy zdają się o tym zapominać. Najświeższy przykład? Ja Morant, który po przegranym meczu z Los Angeles Lakers próbował zwalić winę na sztab szkoleniowy, jakby nie pamiętając o tym, że sam nie zrobił praktycznie nic, żeby to jego drużyna wracała z tarczą. Trudno nie odnieść wrażenia, że „lider” Memphis Grizzlies powinien uczyć się od starszych i bardziej doświadczonych od siebie.
Na przykład od takiego Stephena Curry’ego. Gdy w sobotnim spotkaniu w hali Gainbridge Fieldhouse jego Golden State Warriors niespodziewanie ulegli nękanym kontuzjami Indiana Pacers 109:114, jeden z najbardziej doświadczonych koszykarzy NBA zaliczył zdecydowanie słabszy występ.
Wprawdzie 37-letni obrońca zapisał na swoje konto 24 punkty, to jednak miał najgorszą skuteczność rzutową w tym sezonie – trafił tylko 8/23 rzuty z gry (34,8%), w tym 4/16 zza łuku (25%). Poza tym, gdy już miał piłkę w rękach, grał nieuważnie, już w drugim spotkaniu z rzędu notując aż pięć strat (tyle samo miał w 31 października w meczu z Milwaukee Bucks). Zamiast jednak zwalić winę na sztab trenerski, kolegów z drużyny czy Wszystkich Świętych, Steph wziął odpowiedzialność za porażkę na siebie.
– To jeden z tych meczów, po których musisz spojrzeć w lustro. Były momenty, w których utrudniałem grę sobie samemu i całemu zespołowi – brakowało organizacji, mieliśmy słabe posiadanie, trochę też zabrakło energii. W takich sytuacjach dajesz przeciwnikom drugie życie. Ich bilans nie do końca oddaje to, jak naprawdę grają, bo większość ich spotkań była wyrównana, a mają w składzie wystarczająco dużo talentu, żeby – co było widać na załączonym obrazku – trafiać decydujące rzuty w końcówce – stwierdził Curry.
Nawet jeśli jest w tym jakaś logika, to w koszykówce nie ma not za styl, jak na przykład w skokach narciarskich. Podopieczni Ricka Carlisle’a przed starciem z Warriors legitymowali się fatalnym bilansem 0-5, a w dodatku grali bez Tyrese’a Haliburtona, Obiego Toppina, TJ’a McConnella, Andrew Nembharda czy Bennedicta Mathurina. Wszystko wskazywało na to, że ten mecz padnie łatwym łupem koszykarzy z San Francisco, tymczasem wyszło inaczej.
– To po prostu jedno z tych trudnych spotkań, w których musisz grać lepiej przez większą jego część, żeby dać sobie trochę marginesu, tak aby na koniec dnia kilka niecelnych rzutów nie przesądzało o ostatecznym wyniku – zauważył Steph.
Inna sprawa, że – chociaż jeszcze za wcześnie by mówić o kryzysie – coś chyba w grze Warriors się zacięło. Przed porażką z Pacers przegrali także z grającymi bez Giannisa Antetokounmpo Bucks. Być może po prostu weterani, których Steve Kerr ma do dyspozycji, nie są w stanie wytrzymać trudów całego spotkania? Energia drużyny znów wyraźnie wygasła w końcówce, gdy samą tylko czwartą kwartę ulegli różnicą punktów 32:21. Zauważył to również sam trener, który po spotkaniu z Pacers wypowiedział się o postawie swoich podopiecznych.
– Wiemy, że Zachód jest mocny i czujemy, jakbyśmy po prostu oddali dwa mecze walkowerem. Gdybyśmy byli w pełni skupieni i skoncentrowani i grali tak, jak potrafimy, powinniśmy je wygrać… Musimy znaleźć sposób, by być bardziej zdecydowani i lepsi – powiedział za pośrednictwem Anthony’ego Slatera.
– Jasne, że trudne wieczory będą się zdarzały. Mam na myśli to, że w sezonie bywają trudniejsze mecze, ale ten nie powinien do nich należeć. Mieliśmy wczoraj dzień wolny. Nie robiliśmy porannej rozgrzewki, było mnóstwo odpoczynku. Ale zwłaszcza w końcówce gra w naszym wykonaniu była fatalna, co na pewno boli, ponieważ nasi młodzi zawodnicy dali z siebie wszystko, by dać nam 11-punktowe prowadzenie. […] Wszystko poszło źle. Nie wykonywaliśmy założeń w ataku ani w obronie, faulowaliśmy, traciliśmy piłkę. Nie zasłużyliśmy na to. Oni zagrali świetnie – dodał Kerr.
Rzeczywiście, na sześć minut przed końcem czwartej kwarty jego zawodnicy prowadzili 104:93, ale wówczas coś się posypało. Grający w – delikatnie mówiąc – nie najsilniejszym zestawieniu Pacers zaliczyli serię 21:5, tym samym odwracając losy meczu. U faworytów spotkania zawiodła przede wszystkim skuteczność – głównie u starszych graczy, jak Jimmy Butler (rzucił 24 punkty, ale trafił tylko 8/23 rzuty z gry), Draymond Green (osiem „oczek”, 2/5 z gry) czy przywoływany na początku Curry. To tylko ułatwiło zadanie Pascalowi Siakamowi i spółce.
– To dwa mecze, które naprawdę powinniśmy byli wygrać i które chciałoby się mieć na swoim koncie po starcie sezonu. Ale mam nadzieję, że to rozpali w nas wszystkich ogień, zmobilizuje do powrotu na właściwe tory i pomoże znaleźć sposób, jak wygrać w trudnym okresie, który nadchodzi, i pokazać, że wciąż jesteśmy zdolni do walki o najwyższe cele – podsumował Steph.
Nie da się nie zauważyć, że 37-latek po porażce z Pacers ewidentnie wziął odpowiedzialność na siebie, mówiąc, że „trzeba spojrzeć w lustro” i przyznając, że sam utrudnił drużynie grę. Dla kontrastu, wspomniany we wstępie Ja Morant po przegranym meczu z Los Angeles Lakers skupił się na krytyce sztabu szkoleniowego, mimo że sam zagrał słabo (za swoje komentarze został już zresztą zawieszony przez Memphis Grizzlies). Różnica jest wyraźna: prawdziwy lider najpierw ocenia siebie, a nie szuka wymówek. Gołym okiem widać, kto już jest przywódcą, a kto do tego miana dopiero aspiruje.
Czy wiesz, że PROBASKET ma swój kanał na WhatsAppie? Kliknij tutaj i dołącz do obserwowania go, by nie przegapić najnowszych informacji ze świata NBA! A może wolisz korzystać z Google News? Znajdziesz nas też tam, zapraszamy!










