Kolejne kontuzje sprawiły, że trwające rozgrywki są dla fanów Chicago Bulls w zasadzie spisane na straty. Drużyna co prawda cały czas bije się o awans do fazy play-off, ale raczej jasne jest, że nawet jeśli Bykom uda się awansować, to wielkich sukcesów nie osiągną. Mimo wszystko światełkiem w tunelu jest świetna postawa jednego z graczy. Coby White wreszcie błyszczy w barwach Bulls.
Duże nadzieje mieli fani Chicago Bulls, gdy ich zespół z siódmym numerem draftu w 2019 roku stawiał na tego zawodnika. Coby White jak do tej pory mocno jednak zawodził. W swoim drugim sezonie zrobił co prawda spory postęp, ale potem było tylko gorzej. W poprzednim sezonie, swoim czwartym w NBA, notował najgorsze osiągi w karierze. Gorsze nawet od debiutanckiego roku. Kibice klubu z Wietrznego Miasta nawet za bardzo nie liczyli na to, że 24-letni White w nowym sezonie się przełamie.
Nic na to nie wskazywało.
Ale rozgrywający od początku rozgrywek pokazuje, że ten poprzedni sezon to był tylko wypadek przy pracy. Wrócił do gry na swoją nominalną pozycję, a w obliczu kontuzji kolejnych zawodników znacznie urosła jego rola w zespole Billy’ego Donovana. W ubiegłym sezonie White tylko dwa z 74 rozegranych meczów zaczął w pierwszej piątce. W bieżących rozgrywkach był starterem we wszystkich 61 spotkaniach jak dotychczas. Do ponad 36 minut na mecz wzrosła jego średnia minut, a za tym także inne statystyki.
W poniedziałek White zapisał na konto 37 punktów (14-19 z gry, 5-9 za trzy) oraz pięć zbiórek i siedem asyst w wygranym przez Bulls starciu z Sacramento Kings. To nowy rekord kariery 24-latka.
Był to zdecydowanie najlepszy występ White’a po przerwie na All-Star Game. Na tym etapie sezonu widać po nim coraz większe zmęczenie wynikające z dużych minut (2242 w 61 meczach to najwięcej w całej lidze) i większej roli, natomiast rozgrywający pokazał w poniedziałek, że ma jeszcze sporo paliwa w baku na trwające rozgrywki. Warto dodać, że po tym meczu jego średnia punktowa wzrosła do 19,6 punktów w sezonie, a to oznacza, że notuje on średnio ponad dwa razy więcej punktów niż w poprzednich rozgrywkach!
Ma też teraz na koncie siedem występów z minimum 30 punktami. Tyle samo zaliczył łącznie w czterech poprzednich sezonach. Po spotkaniu tłumaczył dziennikarzom, że starał się niczego nie forsować w swojej grze:
– Starałem się, by wszystko zadziałało się naturalnie. Ayo [Dosunmu] grał naprawdę świetnie w pierwszej kwarcie. Był bardzo agresywny przy wjazdach i w sytuacjach catch-and-shoot. Starałem się grać pod niego i dać mu robić swoje. A potem, gdy przyszła moja szansa, chciałem to jak najlepiej wykorzystać. Starałem się niczego nie forsować — oznajmił White.
Fani Byków mogą potwierdzić, że to częste zjawisko w tym sezonie i jeden z głównych powodów przełomowych dla White’a rozgrywek. Udało mu się też w ten sposób znaleźć regularność w grze. Oczywiście nadal zdarzają mu się słabsze mecze, a w ostatnich tygodniach sporo do życzenia zostawia jego skuteczność, natomiast nie da się ukryć, że 24-latek to chyba największy zwycięzca tej skomplikowanej sytuacji w Chicago i wszystkich mniejszych czy większych kontuzji, jakie przydarzyły się Bulls w bieżących rozgrywkach.
Nic więc dziwnego, że White wymieniany jest obok m.in. Jalena Williamsa czy Alperen Senguna w gronie kandydatów do nagrody dla gracza, który poczynił największy postęp. Faworytem pozostaje jednak Tyrese Maxey. Byki cały czas walczą tymczasem o turniej play-in i możliwość walki o awans do fazy play-off. W poniedziałek odrobili 22 punkty straty z trzeciej kwarty (to ich trzeci minimum 21-punktowy comeback w tym sezonie) i ograły Kings, wykorzystując zejście Domantasa Sabonisa za sześć fauli. W czwartej kwarcie aż 19 ze swoich 33 punktów zdobył DeMar DeRozan.