Charlotte Hornets nigdy nie zdobyli mistrzostwa NBA. Nigdy też nie zagrali w finale ligi, ani nawet w finałach konferencji. W zasadzie nigdy nie liczyli się w walce o tytuł. Może gdybym czasem potrafili sobie bardziej zaufać…
To Charlotte Hornets w 1996 roku wybrali w drafcie Kobego Bryanta, lecz oddali go do Los Angeles Lakers, gdzie Bryant stał się jedną z największych klubowych legend. Pomógł Lakers zdobyć pięć tytułów mistrza i dwa razy był MVP finałów. Raz – w 2008 roku – zdobył też statuetkę dla MVP sezonu zasadniczego. Dla Hornets nigdy oczywiście nie zagrał, bo calutką karierę spędził w Los Angeles.
Czas w tej historii przyspieszyć do 2018 roku. Charlotte Hornets z 11. numerem w drafcie wybierają… tegorocznego MVP sezonu zasadniczego. Shai Gilgeous-Alexander przez dosłownie moment jest graczem Szerszeni. Gdy na podium wita się z komisarzem Adamem Silverem, to ma na sobie czapeczkę Hornets. Sęk w tym, że ci chwilę później dogadują się z Los Angeles Clippers. Gdy zawodnik udziela wywiadu dla ESPN to już wie, że dla Hornets nie zagra.
Szerszenie w zamian za SGA pozyskują wybór numer 12 w tym samym drafcie – czyli Milesa Bridgesa – oraz dwa wybory w drugiej rundzie draftu w kolejnych latach. Tym samym oddają zawodnika, który kilka lat później stanie się jedną z największych gwiazd NBA i jej najlepszym graczem (czytaj więcej).
Historia czasem lubi się powtarzać.
Gilgeous-Alexander ma za sobą życiowy sezon, w którym notował średnio 32,7 punktu (najwięcej w karierze i najwięcej w lidze) oraz 5 zbiórek, 6,4 asysty i 1,7 przechwytu na mecz w 76 występach dla Oklahoma City Thunder. Jego drużyna wygrała najlepsze w lidze (i rekordowe w historii klubu) 68 spotkań, a w tej chwili cały czas liczy się w walce o mistrzostwo NBA.