Devina Bookera trudno nazwać inaczej niż jedną z największych gwiazd obecnej NBA. 27-letni obrońca już od blisko dekady jest czołowym zawodnikiem najlepszej ligi świata. Odkąd został wybrany z trzynastym numerem draftu w 2015 roku, przez cały czas reprezentuje barwy jednej drużyny – Phoenix Suns. Jak się jednak okazuje, na początku… wcale nie chciał tam trafić.
W rozmowie z D’Angelo Russellem Devin Booker wyraźnie zaznaczył, że przed dołączeniem do ligi właściwie nigdy na poważnie nie rozważał możliwości gry w Phoenix Suns. Gdy został zapytany o proces przed draftem 2015 roku, gdy obaj zawodnicy trafili do NBA, 27-letni obrońca przyznał, że liczył na zatrudnienie w innej drużynie – Miami Heat.
– Miałem nadzieję, że trafię do Miami. To właśnie tam najlepiej mi poszło podczas treningu przed draftem. Niedługo potem usłyszałem, jak Pat Riley w wywiadzie powiedział, że poszukują zawodnika w stylu Klaya Thompsona, ponieważ potrzebują poprawić się pod względem rzutowym. W college’u miałem skuteczność na poziomie ponad 40%, więc od razu pomyślałem, że muszę już szukać sobie mieszkania w pobliżu areny – stwierdził Booker.
Po odejściu LeBrona Jamesa, na Florydzie liczono, że mając w posiadaniu wybór numer dziesięć, będą mieć szansę na zbudowanie zespołu zdolnego walczyć z najlepszymi na Wschodzie. Potrzebowali świeżej krwi. Zawodnika, mogącego stanowić o sile zespołu ramię w ramię z weteranami – Dwyane Wade’em i Chrisem Boshem. Jako młody i ekscytujący snajper, Booker wydawał się być idealnie skrojonym pod tę drużynę.
Niestety, życzenie Devina się nie spełniło. Heat zdecydowali się postawić na Justise’a Winslowa, co nie okazało się strzałem w – nomen omen – dziesiątkę. Wprawdzie były mistrz NCAA w barwach Duke nie rozpoczął najgorzej swojej kariery w NBA, załapując się nawet do drugiej drużyny najlepszych debiutantów, jednak liczne kontuzje i związany z tym brak odpowiedniej stabilizacji sprawiły, że właściwie nigdy nie rozwinął skrzydeł. 28-letni obecnie skrzydłowy ostatnio na najwyższym poziomie był widziany w sezonie 2022-23, gdy rozegrał 29 spotkań w barwach Portland Trail Blazers, osiągając średnio 6,8 punktu, 5 zbiórek oraz 3,4 asysty na mecz. Poprzednie rozgrywki spędził już w G League. Nowym Klayem Thompsonem nie został i pewnie już nie zostanie.
Booker z kolei z numerem trzynastym trafił do Suns i można przypuszczać, że dziś już tego nie żałuje. Niejednokrotnie udowadniał, że należy mu się miejsce w gronie największych gwiazd ligi. Czterokrotny uczestnik Meczów Gwiazd rozwinął się do tego stopnia, że znalazł się w składzie reprezentacji Stanów Zjednoczonych na igrzyska olimpijskie w Paryżu. Zasłużenie, trzeba przyznać. W samym tylko ubiegłym sezonie złoty medalista z Tokio osiągał średnio 27,1 punktów, 4,5 zbiórki oraz 6,9 asysty na mecz. Trafiał 46,4% wszystkich rzutów z gry, w tym 35,7% z dystansu.
Patrząc wstecz, trudno powiedzieć, czy na Florydzie mógłby osiągnąć podobny status. Niewykluczone jednak, że mając mentora w postaci doświadczonego Wade’a szybko stałby się jednym z liderów ekipy Żaru, ulubieńcem kibiców oraz idealną twarzą lokalnej kultury. Wówczas Pat Riley z pewnością zrobiłby wszystko, by zapewnić swojej młodej gwieździe najlepsze możliwe wsparcie. Tego już się jednak nie dowiemy.
To Suns dali Bookerowi szansę i wciąż liczą na to, że po sprowadzeniu mu jako partnerów Kevina Duranta i Bradleya Beala oraz zmianie na ławce trenerskiej, gdzie Franka Vogela zmienił Mike Budenholzer, następny sezon będzie wreszcie tym, w którym ekipa z Phoenix włączy się do walki o tytuł mistrzowski. Pytanie tylko, czy 27-latek i jego koledzy udźwigną presję, która rośnie z każdym momentem.