Sacramento Kings przez lata nie byli drużyną marzeń dla zawodników NBA. Niemoc w zbudowaniu składu zdolnego choćby dostać się do fazy play-off tylko pogłębiała stagnację, w jakiej tkwiła organizacja z Kalifornii. Dopiero w sezonie 2022-23 sytuacja zaczęła się poprawiać, w czym spora zasługa największych gwiazd drużyny, De’Aaarona Foxa i Domantasa Sabonisa. Pozostaje jednak pytanie, czy Monte McNairowi i reszcie uda się zachować przynajmniej status quo, tym bardziej, że niejasna jest przyszłość pierwszego z wymienionych.
Już w czerwcu w tym miejscu pisaliśmy, powołując się na Anthony’ego Slatera i Sama Amicka z The Athletic, że De’Aaron Fox nie zamierza póki co przedłużać swojej umowy z Sacramento Kings. Popularny Swipa miał być rozczarowany tym, że po sezonie zakończonym awansem do play-offów, kolejny był już znacznie gorszy i do postseasonu awansować się nie udało. W związku z tym 26-latek chciał zaczekać z decyzją na temat przyszłości i zobaczyć, jak rozwinie się sytuacja w drużynie. Przynajmniej w teorii.
Informacje swoich kolegów po fachu potwierdził właśnie w pewnym stopniu Shams Charania. Według nowego pracownika ESPN, wychowanek Kentucky „w tym roku rezygnuje z trzyletniego maksymalnego przedłużenia kontraktu na kwotę 165 mln dol., ponieważ on i jego przedstawiciel, Rich Paul z Klutch Sports, nastawiają się na większego kalibru umowę w przyszłorocznym offseasonie”.
Rzeczywiście, czekając do następnego lata, Fox może złożyć podpis na czteroletniej maksymalnej umowie wartej jakieś 229 mln dol., ale to jeszcze nie wszystko. Jeżeli dzięki dobrej postawie ba parkiecie w barwach Kings znalazłby się w którejś z drużyn All-NBA, wówczas w grę może wchodzić nawet pięcioletni „supermax”, zgodnie z którym rozgrywający Sacramento zarobiłby nawet 345 mln dol. Patrząc na to ze strony czysto ekonomicznej, jego decyzję można zrozumieć.
Inna sprawa, że tak naprawdę nikt nie zna przyszłości. Wystarczy trochę słabszych występów lub – czego mu oczywiście nie należy życzyć – jakaś poważniejsza kontuzja i cały misterny plan może pójść w zapomnienie. Do tego w najlepszej lidze świata jest tylu znakomitych zawodników, że nawet rozgrywając sezon życia Fox nie ma pewności, że załapie się choćby do trzeciej drużyny All-NBA. Do tej pory udało mu się to tylko raz (2023) w przeciągu siedmiu lat.
Przypuśćmy jednak, że wszystkie zamierzenia uda się zrealizować i Swipa rozbije bank, podpisując pięcioletnie przedłużenie umowy z Kings (lub z inną drużyną, jeśli w Sacramento nie zdecydują się tyle zapłacić). Wówczas przynajmniej na jakiś czas stanie się najlepiej opłacanym zawodnikiem w historii ligi, dystansując pod tym względem Jaysona Tatuma z Boston Celtics, który w lipcu złożył podpis pod kontraktem wartym 314 mln dol.
By jednak do tego doszło, wyjątkowo udany sezon musi zaliczyć nie tylko sam zawodnik, ale i cała drużyna. Jedno co wiadomo na pewno, to że rozgrywający już teraz publicznie oświadczył, że nadal chce być istotną częścią organizacji. Ponoć we wciąż trwającym offseasonie, podobnie jak pozostali kluczowi gracze, współpracował z właścicielem Vivekiem Ranadive’em i innymi oficjelami, by wspólnie wypracować kompromis dotyczący najbliższej przyszłości. To zaowocowało choćby ściągnięciem do Kalifornii DeMara DeRozana.
Tylko czy De’Aaron Fox jest wart aż takich pieniędzy? Zdania na pewno są podzielone. Nie da się ukryć, że jest to wciąż stosunkowo młody, perspektywiczny zawodnik, który może się jeszcze rozwinąć. Ubiegły sezon, w którym w 74 meczach osiągał średnio 26,6 punktu, 4,6 zbiórki, 5,6 asysty oraz 2 przechwyty, był jak dotychczas najlepszym w jego karierze. Wydaje się, że jeszcze nie powiedział ostatniego słowa i wydaje się pod tym względem bardzo pewny siebie. Zapewne stąd jego decyzja o rezygnacji z pewnych, ale mniejszych pieniędzy już teraz na rzecz potencjalnie wyższej umowy za rok. Oby tylko się nie przeliczył.
Nie przegap najnowszych informacji ze świata NBA – obserwuj PROBASKET na Google News.