Golden State Warriors mają dwa dni na to, by zdiagnozować wszystkie problemy i obronić własny parkiet w meczu numer dwa. Kolejna porażka postawiłaby zespół Steve’a Kerra w bardzo trudnej sytuacji. Draymond Green najwyraźniej sądzi, że nie ma się czym martwić.
To chyba jedna ze strategii wyprowadzania przeciwnika z równowagi. Draymond Green rzadko gryzie się w język, nawet w sytuacjach, w których trudno o rzeczowe argumenty na jego korzyść. Golden State Warriors przegrali mecz numer jeden finału po słabej czwartej kwarcie (16:40). Wcześniej radzili sobie dobrze, budując kilkunastopunktową przewagę. Mecz koszykówki NBA trwa jednak 48 minut, a nie 36. Green jednak dopasował fakty do swoich potrzeb.
– Pozostali relatywnie blisko i w czwartej kwarcie zaczęli trafiać swoje rzuty. Przez 41, 42 minuty tego meczu praktycznie go zdominowaliśmy, dlatego się nie martwię – przyznał Green, który skończył zawody z dorobkiem 4 punktów trafiając 2/12 z gry. – Trafili 21 trójek, a z tego piętnaście Marcusa Smarta, Ala Horforda i Derricka White’a. 15/23 od tych gości? Wszystko będzie dobrze – dodał. W ten sposób zasugerował, że w kolejnym meczu ta trójka nie może rzucać na takiej skuteczności.
Z całą pewnością będzie im trudno powtórzyć taki wynik, jednak Draymond Green musi pamiętać, że poniżej swoich możliwości zagrał Jayson Tatum, a już kilka razy w tych play-offach lider Boston Celtics na słabszy mecz reagował mocnym występem. Zatem Golden State Warriors muszą się mieć na baczności, bowiem C’s z całą pewnością nie pokazali jeszcze pełnego arsenału swoich możliwości. Poza tym warto podkreślić, że w czwartej kwarcie zagrali zdumiewającą defensywę.
To w jaki sposób odcinali Warriors od rzutów i zmuszali do gry w wolniejszym tempie znacząco przyczyniło się do zatrzymania ofensywnej produktywności rywala. C’s bez wątpienia nabrali pewności siebie i będą chcieli pójść za ciosem. W obozie z San Francisco jest więcej doświadczenia i to właśnie ono ma przeważyć w meczu numer dwa. Celtics są jednak zespołem niezwykle zdyscyplinowanym i jeszcze nie raz Steve’a Kerra w tej serii zaskoczą.