Do tych najważniejszych rozstrzygnięć pozostało jeszcze trochę czasu, natomiast we wtorek poznaliśmy zdobywcę nagrody dla menedżera roku. Obyło się bez niespodzianek. Pytaniem w tym przypadku nie było kto wygra, lecz raczej – jaką różnicą głosów. Bezapelacyjnie najlepszy okazał się Brad Stevens, o czym zdecydowali generalni menedżerowie drużyn z całej ligi NBA
47-latek z Boston Celtics odstawił konkurencję dość wyraźnie. Dość powiedzieć, że drugi na liście Sam Presti z Oklahoma City Thunder zdobył o ponad połowę punktów mniej. W czołówce znaleźli się także Tim Connelly z Minnesota Timberwolves oraz Leon Rose z New York Knicks. Wszystkich czterech wymienionych łączy jedno – odpowiadają za sukcesy względnie młodych, ekscytujących drużyn, które – może poza Celtami – radzą sobie w tym sezonie zdecydowanie powyżej oczekiwań.
Zagadkowa momentami pogoń za pickami draftowymi Prestiego w efekcie zaowocowała tym, że OKC niespodziewanie zakończyli sezon zasadniczy na pierwszym miejscu na Zachodzie, a teraz są świeżo po zesweepowaniu New Orleans Pelicans. Leśne Wilki, napędzane głównie przez duet Anthony Edwards – Rudy Gobert również poradziły sobie bez straty meczu z faworyzowanymi na papierze, lecz zagubionymi na parkiecie Phoenix Suns. Jedynie NYK jeszcze nie zakończyli pierwszej rundy, ale są o krok od tego, prowadząc 3:1 z Philadelphia 76ers.
Czy jednak któryś z pozostałej trójki zasłużył na wygraną bardziej niż Stevens? Mocno wątpliwe. Przede wszystkim Celtics skończyli sezon regularny z najlepszym bilansem w całej lidze – 64-18. Tym samym osiągnęli czwartą największą liczbę wygranych meczów w jednej edycji rozgrywek zasadniczych w historii. Ponadto to ich pierwszy sezon z więcej niż 60 wygranymi od… sezonu 2008-09.
Najciekawsze, że 47-latek pełni funkcję GM-a ekipy z Massachussets zaledwie od trzech sezonów. Wcześniej, w latach 2013-21 pełnił funkcję szkoleniowca drużyny, z którą aż 350 razy schodził z parkietu z tarczą, lecz nigdy nie dotarł do Finałów NBA. Sytuacja odmieniła się dopiero gdy „poszedł w dyrektory”. W ciągu trzech sezonów Stevensa jako menadżera Celtics kolejno dotarli do finałów, przegrali w finale Konferencji Wschodniej, by w dopiero co zakończonym sezonie osiągnąć najlepszy bilans w lidze.
Co więcej, to Stevens osobiście odpowiada za zatrudnienie niemal każdego gracza z obecnego rosteru Celtics, nie licząc Jaysona Tatuma, Jaylena Browna i Paytona Pritcharda. Choć zdarza mu się ryzykować, jak widać to popłaca. Majstersztykiem okazało się oddanie w wymianie lidera drużyny, Marcusa Smarta do Memphis Grizzlies. W rezultacie w Bostonie wylądował Kristaps Porzingis, który ma swoje ograniczenia i problemy zdrowotne, jednak wciąż potrafi być elitarnym obrońcą obręczy, który może zdobywać punkty z każdej możliwej pozycji. Takiego kogoś tej drużynie brakowało.
Jakieś trzy miesiące później fart Stevensa znów dał o sobie znać, gdy Milwaukee Bucks oddali Jrue Holidaya do Portland Trail Blazers w ramach rozliczenia za Damiana Lillarda. To była woda na młyn GM-a Celtów, który wkroczył do akcji i wkrótce doświadczony obrońca wylądował w Massachussets. 33-latek stworzył świetny duet z Derrickiem White’em, zapewniając Bostonowi najlepsze pole obrony w NBA.
Gdy do dwójki nowych nabytków dodamy rozgrywającego chyba najlepszy sezon w karierze wspomnianego White’a, Tatuma oraz Browna, wychodzi na to, że na TD Garden powstała być może jedna z najlepszych pierwszych piątek, jakie liga widziała w swojej historii. Bostończycy wydają się być na prostej drodze do powrotu do finałów, a i wydają się – obok Denver Nuggets – głównym faworytem do końcowego triumfu i przywiezienia do domu mistrzostwa numer 18.
W pierwszej rundzie play-offów Celtics w nocy z poniedziałku na wtorek podwyższyli prowadzenie serii z Miami Heat na 3-1. Problem w tym, że Joe Mazzulla i spółka czekają na informacje na temat dostępności Porzingisa, który w meczu numer cztery nabawił się urazu łydki. Wyglądają jednak na potężną drużynę, przy braku dalszych perypetii przynajmniej dojście do decydującej fazy play-offów powinno być formalnością. A jeśli jeszcze wygrają – dla Brada Stevensa będzie to jeszcze większe wyróżnienie niż nagroda dla menedżera roku.