Chcąc przedłużyć swoje szanse na pozostanie w grze o finał Konferencji, Boston Celtics musieli wygrać kolejny mecz serii przeciwko New York Knicks. Wydawało się, że bez zmagającego się z zerwanym ścięgnem Achillesa Jaysona Tatuma podopieczni Joe Mazzulli nie mają większych szans, ci jednak postanowili pokazać wszem i wobec, że jeszcze nie należy ich skreślać. Rozegrany minionej nocy mecz miał kilku bohaterów, w tym jednego nieoczywistego.
Boston Celtics, dowodzeni na parkiecie przez fenomenalnie się prezentujący duet składający się z Jaylena Browna i Derricka White’a zdołali utrzymać się przy życiu, pokonując New York Knicks 127:102 i zmniejszając stratę w serii, która teraz wynosi 2-3. Prawdziwy popis swoich umiejętności zaprezentował pierwszy z wymienionych, który wziął na siebie ciężar gdy pod nieobecność kontuzjowanego Jaysona Tatuma i otarł się o triple-double (26 punktów, 8 zbiórek i 12 asyst). Dzielnie wtórował mu były koszykarz San Antonio Spurs, który zanotował aż 34 „oczka” – najwięcej w meczu. Cały show skradł jednak zupełnie ktoś inny.
Kolejnym problemem drużyny z Massachussets, oprócz kontuzji Tatuma, była – nie po raz pierwszy w tej fazie play-off – kiepska postawa podkoszowego, Kristapsa Porzingisa. Olbrzymi Łotysz rozpoczął spotkanie w wyjściowym składzie, jednak po raz kolejny nie potrafił nawiązać do swojej najlepszej formy, o przyczynach czego pisaliśmy już w tym miejscu. W ciągu 12 minut, jakie spędził na parkiecie w pierwszej piątce, zdobył zaledwie jeden punkt, zebrał jedną piłkę i raz zablokował rywala. Nic dziwnego, że trener Joe Mazzulla zdecydował się na zmianę, która okazała się kluczowa dla losów starcia – drugą połowę w podstawie rozpoczął Luke Kornet.
Powiedzieć, że 29-letni środkowy wykorzystał swoją szansę, to nie powiedzieć nic. Absolwent uczelni Vanderbilt spędził na placu gry 26 minut, zapisując na swoje konto 10 punktów (przy perfekcyjnej skuteczności z gry, trafił wszystkie pięć oddanych rzutów), dziewięć zbiórek i aż siedem bloków. Całkiem okazale zaprezentował się też pod względem wskaźnika plus/minus, który w jego przypadku wyniósł +20.
Przy okazji Kornet przeszedł do historii nie tylko swojej organizacji, ale również NBA. Przede wszystkim, jak poinformowali statystycy z Real Sports, nigdy wcześniej w historii żaden koszykarz Celtics nie zablokował siedmiu rzutów w meczu, który decydował o pozostaniu w rozgrywkach. To był przełomowy występ doświadczonego wysokiego, który pojawił się wtedy, kiedy drużyna najbardziej go potrzebowała, a to i tak jeszcze nie wszystko.
– Luke Kornet jest pierwszym zawodnikiem w historii play-offów NBA, który w pojedynczym meczu zaliczył co najmniej 10 punktów, dziewięć zbiórek, siedem bloków i stuprocentową skuteczność z gry – napisał na portalu X Taylor Snow. Zresztą bohatera docenili również koledzy z drużyny.
– Luke był dziś wielki, zarówno w obronie, jak i w ataku. Spisał się znakomicie, a właśnie takich występów potrzebujemy w fazie play-off. Znakomicie powstrzymywał rywali, notował ważne zagrania, sam wykańczał akcje z impetem… Zaliczył świetny występ – powiedział Jaylen Brown.
– Był niesamowity. Wszedł na boisko i wydawało się, że cały czas był we właściwym miejscu, a jego siedem bloków to czyste szaleństwo. Spisał się perfekcyjnie i zrobił to dokładnie wtedy, gdy go potrzebowaliśmy. Ma za sobą świetny sezon, a dziś był dla nas kluczowy – wtórował mu White. Nic dziwnego, że w szatni czekało go powitanie gromką burzą oklasków i charakterystycznym szczekaniem, którym Luke sam często kończy udane akcje w defensywie.
29-latek został nieoczywistym bohaterem swojej drużyny, ale jego postawa nie może do końca dziwić. Przez ostatnie cztery sezony był solidnym zawodnikiem rotacji, lecz to właśnie w tym roku zrobił krok do przodu i ugruntował swoją pozycję w zespole. W sezonie regularnym zaliczył 73 występy, w których spędzał na parkiecie średnio po 18,6 minuty, notując 6 punktów, 5,3 zbiórki, 1,6 asysty i 1 blok przy skuteczności z gry wynoszącej 66,8%. Liczbowo była to jedna z jego najlepszych kampanii od momentu, gdy dopiero zaczynał karierę w NBA jako zawodnik… Knicks. Sam zainteresowany jednak nie zamierza dopuścić do głowy ani grama sodówki, lecz pozostaje skromnym facetem, dumnym z tego, gdzie obecnie jest.
– O cokolwiek poprosi mnie trener, jestem gotów to zrobić. Niezależnie od tego, czy zaczynam w pierwszej piątce, wchodzę z ławki, czy też w ogóle nie gram – to po prostu część odpowiedzialności, jaka się z tym wiąże, i trzeba dać z siebie wszystko, niezależnie od roli, jaką się otrzyma. I właśnie do tego dążymy jako drużyna – stwierdził w pomeczowym wywiadzie.
Trudno jednak nie oprzeć się wrażeniu, że pomimo ewidentnej próby podjęcia walki, Celtics nie będzie już stać na odrobienie strat w serii. Kontuzja Tatuma i słaba postawa Porzingisa wydają się być przeszkodami nie do przeskoczenia na drodze do finałów konferencji. No chyba, że Kornet znów zaskoczy wszystkich, a Brown, White czy Payton Pritchard utrzymają wysoką formę. Przekonamy się już w nocy z piątku na sobotę o godzinie 2:00 polskiego czasu.
Czy wiesz, że PROBASKET ma swój kanał na WhatsAppie? Kliknij tutaj i dołącz do obserwowania go, by nie przegapić najnowszych informacji ze świata NBA! A może wolisz korzystać z Google News? Znajdziesz nas też tam, zapraszamy!