Jednym z najszerzej komentowanych tematów ostatnich dni był fakt, że James Nnaji, zawodnik wybrany swego czasu w drafcie do NBA, dostał zielone światło na to, by zagrać na uczelni (konkretnie – Baylor). Wprawdzie decyzja wywołała kontrowersje, to jednak z czysto logicznego punktu widzenia nie ma się do czego przyczepić. Problem w tym, że niektórzy chcą pójść jeszcze o krok dalej.
Jak poinformował Joe Tipton, temat potencjalnej możliwości zwerbowania do siebie Trentyna Flowersa, zawodnika obecnie związanego dwustronną umową z Chicago Bulls, sprawdzają przedstawiciele ładnych kilku programów uniwersyteckich. Według dziennikarza On3, w ostatnim czasie z koszykarzem kontaktowano się z Kentucky, Kansas, Michigan, BYU, Texas Tech, LSU czy USC.
Największe zainteresowanie wyrażają ponoć ci pierwsi, a szczególne zainteresowanie pozyskaniem 20-letniego skrzydłowego wyraził trener Wildcats, Mark Pope. Wbrew pozorom temat nie wydaje się niemożliwy do zrealizowania. Flowers nie ma za sobą choćby jednego występu w NCAA – wprawdzie swego czasu był już „po słowie” z Louisville, jednak ostatecznie zdecydował się pominąć rozgrywki akademickie i od razu przejść na zawodowstwo – konkretnie do australijskiej ligi NBL.
Na Antypodach Trentyn, zazwyczaj skrzydłowy, początkowo występował jako rozgrywający – to był jego pomysł podyktowany chęcią dorównania idolom – Joshowi Giddeyowi i LaMelo Ballowi. Ten plan jednak nie wypalił i trener C.J. Bruton przekwalifikował młodego koszykarza na skrzydłowego.
Początki były niezłe, jednak z czasem kontuzje sprawiły, że Flowers wypadł z rotacji, szczególnie gdy doszło do zmiany trenera, a Brutona zastąpił Scott Ninnis. Ostatecznie skończyło się na 18 występach, w których mierzący 206 centymetrów koszykarz notował niezbyt przekonujące 5,2 punktu na mecz.
Wprawdzie nie został wybrany w drafcie 2024, jednak niedługo po nim związał się dwustronną umową z Los Angeles Clippers. Po trudnych początkach – musiał opuścić obóz przedsezonowy z powodu kontuzji nadgarstka – zdołał jednak wystąpić w sześciu meczach NBA, jednak większość sezonu spędził w G League. Jako zawodnik San Diego Clippers notował średnio całkiem przyzwoite 17,7 punktu, 5 zbiórek i 2 asysty. Ostatecznie został zwolniony, a w październiku 2025 podpisał dwustronną umowę z Bulls, gdzie zastąpił ulubieńca kibiców, Yukiego Kawamurę.
W obecnym sezonie sytuacja zdecydowanie się powtarza – Flowersa widzimy głównie na zapleczu, w barwach Windy City Bulls. W najlepszej koszykarskiej lidze świata na placu gry pojawił się dwukrotnie – w przegranych meczach z Brooklyn Nets i Golden State Warriors – lecz spędził na parkiecie łącznie tylko 5 minut, notując średnio 2 punkty przy skuteczności z gry wynoszącej 66,7%.
Czy więc również i on będzie miał szansę na nowy początek w NCAA? Póki co trudno powiedzieć. Całkiem niedawno liga zezwoliła niektórym byłym zawodnikom G League na odzyskanie uprawnień do gry na uczelni, przez co niektóre programy zaczęły badać możliwości współpracy z graczami mającymi kontrakty dwustronne w NBA, w tym z Flowersem. Podczas gdy niektórzy dostali już zielone światło, to Trentyn — który zaliczył kilka oficjalnych występów w lidze — wciąż nie otrzymał zgody na grę. I nie ma pewności, że to się zmieni.
Przy coraz bardziej liberalnym podejściu organizacji nie byłoby jednak zaskoczeniem, gdyby koszykarz Bulls również na jakimś etapie uzyskał taką możliwość. W związku z powyższym pojawia się pytanie – czy nie powinny się pojawić jakieś obostrzenia albo przynajmniej jaśniejsze wytyczne co do tego, kto może się ubiegać o nową/ponowną szansę? Jak tak dalej pójdzie, możemy znaleźć się w sytuacji, gdy byli gwiazdorzy akademiccy, nie mogąc się odnaleźć poziom wyżej, będą sobie jak gdyby nigdy nic wracać na uczelnię.
– Jeśli sięgamy po zawodników, którzy zostali wybrany w drafcie do NBA, to wstyd dla NCAA. I wstyd także dla trenerów – skomentował ostatnie wydarzenia Tom Izzo, szkoleniowiec uczelni Michigan State. Trudno nie przyznać mu racji.










