Jest kilka cech, które muszą mieć drużyny walczące o najwyższe cele. Jedną z nich jest umiejętność gry pod presją w końcówce meczu. Właśnie po to kluby zabijają się o największe gwiazdy, które w kluczowych momentach stać na wyczarowanie punktów w grze jeden na jeden. Najważniejszy jest jednak spokój, którego w ostatnich dwóch meczach wyraźnie zabrakło zawodnikom Minnesota Timberwolves. Tak kuriozalnie przegrane końcówki nie zdarzają się często… Wolves zaliczyli dwie z rzędu.
Minnesota Timberwolves w starciu z bardzo słabymi w tym sezonie Sacramento Kings, wcześnie w meczu objęli prowadzenie i nie wypuścili go ani na moment… Aż do ostatniej minuty. Jeszcze na trzy minuty przed końcem przewaga Wilków wynosiła bezpieczne (zdawało się) 10 punktów. Przez kolejną minutę wszystko zdążyło się spektakularnie posypać:
W trzech z czterech posiadaniach w trakcie tej newralgicznej minuty, Anthony Edwards brał ciężar gry na siebie. Skończyło się to dwoma pudłami i jedną nerwowo oddaną Juliusowi Randle piłką. Pozwolili rywalom doprowadzić do dogrywki, w której Wolves – już chyba zrezygnowani – nie podołali. Abstrahując od problemów z zatrzymaniem Kings w obronie, Timberwolves wykazali ogromne problemy w składnym konstruowaniu własnych posiadań. Duża część krytyki za tę sekwencję musi spaść na lidera, Anthony’eo Edwardsa. Warto wspomnieć, że na przestrzeni całego meczu zdobył on 43 punkty. W czwartej kwarcie trafił 1/5 z gry.
– Gadka o tym [że chcemy wejśc na wyższy poziom – przyp. red.] jest świetna, ale zobaczmy, na ile nam zależy. Zobaczmy, czy rzeczywiście zależy nam na tym, żeby robić co jest potrzebne do wygrywania, czy zależy nam na stawianiu dobra kolegów z zespołu przed swoim. […] Nie zagraliśmy dobrze pod względem komunikacji. No i czułem, że dajemy się ponieść frustracji. Jeśli chcemy być mistrzowskim zespołem, nie możemy na to pozwalać – mówił Rudy Gobert po porażce z Kings. Czy mógł mieć na myśli grającego indywidualnie Anthony’ego Edwardsa?
Timberwolves grali przeciwko Kings pozbawionym kontuzjowanego Domantasa Sabonisa, z Drew Eubanksem jako podstawowym centrem. Pomimo tego nie potrafili zdominować zbiórek (tylko 55:49). To s z kolei spada chyba na barki Goberta (solidne 13 zbiórek).
Jedna fatalna końcówka nie budziłaby wielkich obaw – w przeciągu długiego sezonu każdemu może się taka zdarzyć. Ale dwie z rzędu? Podobna fatalna minuta gry w czwartej kwarcie miała miejsce w poprzednim meczu, w którym Timberwolves mierzyli się z Phoenix Suns. Na niespełna minutę przed końcem czwartej kwarty, Leśne Wilki prowadziły różnicą ośmiu punktów. To przewaga, o której stratę trzeba się naprawdę „postarać”. No i Timberwolves się postarali. Najpierw Anthony Edwards sprezentował rywalom zbiórkę w ataku, by za chwilę oddać im piłkę przy wznowieniu spod kosza. W sumie podopieczni Chrisa Fincha popełnili stratę w trzech kolejnych posiadaniach, po których Edwards spudłował oba rzuty wolne:
– W tej chwili męczymy się, próbując odnaleźć ofensywny rytm. Musimy wrócić do tego, jak graliśmy w ataku jakiś tydzień temu. Brakuje nam dziś wielu rzeczy, które robiliśmy jeszcze wtedy – wskazuje trener Chris Finch.
Te dwie porażki Timberwolves wskazują na pewien istniejący problem. Skład ten ma kłopot z prowadzeniem gry ofensywnej w newralgicznych momentach. Potwierdzają to statystyki. Według danych NBA.com, w tak zwanym clutch – czyli kiedy w ostatnich pięciu minutach gry różnica punktowa wynosi pięć punktów lub mniej – Timberwolves zdobywają bardzo skromne 96,5 punktu na 100 posiadań. To zaledwie 26. wynik w lidze. W clutch notują też zdecydowanie najgorszy w lidze współczynnik strat, wynoszący aż 24,6%. Dla porównania, ofensywa Leśnych Wilków na przestrzeni całych spotkań to ligowe TOP10 z wynikiem 117 punktów na 100 posiadań.
Odpowiedzialność za to spada w dużej mierze na barki Anthony’ego Edwardsa, który ze statystycznego punktu widzenia, gra przecież kolejny udany sezon. Notuje średnio 27,8 punktu, 4,5 zbiórki i 3,5 asysty, trafiając dobre 47,5% z gry. Można winić go za brak spokoju w końcówkach, ale trzeba zwrócić też uwagę na braki kadrowe – w Minnesocie aż prosi się o solidnego rozgrywającego. Ściągnięcie Mike’a Conleya dwa lata temu pozwoliło przez dwa lata z rzędu awansować do finałów konferencji. Conley jednak ma już 38 lat i to niestety widać. Stracił w tym sezonie miejsce w pierwszej piątce i spędza już na parkiecie tylko 20 minut na mecz.
Przez dwa ostatnie sezony oglądaliśmy Timberwolves w finałach konferencji, więc oczekiwania względem nich – siłą rzeczy – są dosyć wysokie. Sezon zaczęli jednak przeciętnym bilansem 10-7 i dopiero siódmym miejscem w konferencji zachodniej.










