Po kilku latach mroku i niebytu okupionych „tankowaniem” w celu pozyskania jak największej ilości wysokich picków w drafcie w Filadelfii wyszło słońce a przyszłość wydaje się rysować wyłącznie w pozytywnych barwach. Jednym z zawodników, który z pewnością przyczynił się do przełomu jest Ben Simmons, którego umiejętności budzić mogą tyle samo podziwu, co i wątpliwości – szczególnie w kontekście jego rozwoju oraz przyszłości organizacji, którą reprezentuje.
141 meczów – ani jednej trójki
Przy okazji Weekendu Gwiazd głośniej mówiło się o rozmowach prowadzonych przez Simmonsa w kuluarach, niż o tym, co zaprezentował na boisku. Z jednej strony ciężko krytykować go za chęć podjęcia współpracy w treningach z samym Magicem Johnsonem, z drugiej jednak warto się zastanowić, czy większych korzyści nie przyniosłaby po prostu praca u podstaw związana z jego największym mankamentem – rzutem (a właściwie jego brakiem) z odległości dalszej niż trzy metry od kosza. Mówimy przecież o zawodniku występującym nominalnie na pozycji numer jeden, który nie trafił jeszcze ani jednego rzutu za 3 punkty od momentu, w którym pojawił się w NBA. A okazji do tego mógł mieć całkiem sporo, gdyż do dnia dzisiejszego zagrał w 141 meczach, spędzając na parkiecie średnio niecałe 34 minuty. Jak na warunki, które dyktuje liga jest to wręcz nie do pomyślenia, że zawodnik tak mało użyteczny na dystansie może odgrywać tak wielką rolę w swoim zespole.
Jest dobrze, ale …
Skalę jego talentu wyznaczać poniekąd mogą średnie z dotychczas rozegranych w lidze meczów: 16,3 punktu, 8 asyst, 8,5 zbiórki, 1,5 przechwytu. Dlaczego nie podzieliłem ich na sezony? Ponieważ osiągnięcia są tak podobne, że nie należy w tym wypadku używać słowa „progres”. A na taki z pewnością liczyli nie tylko fani 76ers ale z pewnością również sztab szkoleniowy i menadżerski. W czasie kiedy Joel Embiid stawał się prawdziwą podkoszową bestią i robi na parkiecie niemal wszystko (łącznie z rzucaniem z dystansu), nasz australijski bohater trzyma wysoki poziom, który wywindował go do skali All-Star, jednak stał się przewidywalny w swojej grze aż do granic zdrowego rozsądku.
Z pewnością brak postępu – szczególnie w kwestii jakiegokolwiek potencjału rzutowego – skłonił sztab menadżerski 76ers do radykalnych ruchów i stworzenia „big four” poprzez uzupełnienie pary Embiid-Simmons o Jimmy’ego Butlera oraz Tobiasa Harrisa. Dorzucając do tych nazwisk JJ Redicka mamy czterech graczy, którzy grożą (w różnym stopniu) rzutem z dystansu i Simmonsa jako point-forwarda, który po przeprowadzeniu piłki inicjuje akcję 1 na 1/ korzysta z zasłony / penetruje i rozrzuca na obwód / schodzi po pierwszym podaniu w low-post. Ostatnim wariantem jest pozostanie na wysokości linii za trzy punkty bez żadnego obrońcy i czekanie na to, co zrobią koledzy. I właśnie ten obrazek zdaje się być najbardziej przerażający w całej tej układance.
„Trust the process” vol. 2
Przebudowa, jaka miała miejsce w ekipie z Miasta Braterskiej Miłości jasno wskazuje, że osoby decyzyjne klubu mają sporo obaw co do możliwości Bena Simmonsa jako lidera projektu. Oczywiście nadal jest graczem młodym, jednak pamiętać należy, że mówimy o mężczyźnie, który ma obecnie 23 lata i nie potrafi zdobywać punktów poprzez oddawanie rzutów nawet z bliskiego półdystansu, narażając swój zespół na spore utrudnienia w ofensywie. Oczywiście nadal budzi podziw jego dynamika i fakt, że przy wzroście 208 centymetrów tak świetnie potrafi operować piłką, dysponuje znakomitą atletyką, która pozwala kończyć z góry niemal wszystko w pobliżu obręczy a jego zasięg ramion daje mu spore możliwości w obronie, jednak pominięcie jednego z ważnych fundamentów wzbudza niepokój. Tym samym kierunek procesu, jakiemu poddana została drużyna z Philadelphii obrał nowy nurt, którego celem jest zatrzymanie gwiazd o wypracowanym nazwisku. Z perspektywy ostatnich sezonów poświęcono już naprawdę sporo picków, czasu i talentu, by stworzyć team gwarantujący wygrywanie – jednak pytanie brzmi ile wygrać się uda? Finał NBA jest w zasięgu ale konkurencja jest mocna. By wyklarować obecny roster poświęcono między innymi: Okafora, Noela, Saricia, Covingtona czy Fultza – nie wszyscy odnaleźli się w lidze tak, jak należy, nie wszystkich w Filadelfii rozwijano w sposób, który mógł wywindować ich talent na najwyższy poziom, nie każdy z nich będzie się o tym miejscu ciepło wypowiadał i nie dla każdego wystarczyło cierpliwości. Czy wystarczy jej dla Simmonsa? Sztab 76ers twierdzi, że tak, choć wydaje mi się, że nie możemy stwierdzić tego na pewno.
Autor: Marcin Cieńciała
NBA: Dwyane Wade jak Kobe Bryant! Rzut z kolanka na zwycięstwo!