Nie od dziś wiadomo, że faza play-off znacząco różni się od sezonu regularnego. Każdy mecz jest na wagę złota, więc drużyny nie odpuszczają żadnej piłki. Gra staje się twardsza, trudniej zatem o zdobywanie łatwych punktów np. z linii rzutów wolnych. Play-offy są zatem kompletnie inną rozgrywką, dlatego zdarza się, że drużyny, które umiarkowanie prezentowały się w zasadniczej fazie sezonu, nagle wrzucają wyższy bieg i w roli czarnego konia sprawiają niemałe niespodzianki. Na kilka meczów do końca sezonu regularnego pokusiłbym się o stwierdzenie, że właśnie na taki zespół wyglądają Los Angeles Clippers.
Na początku sezonu oczekiwania wobec Los Angeles Clippers były niewielkie. Wydawało się, że wraz z odejściem Paula George’a drużyna straci szansę na rywalizowanie o najwyższe cele. Stało się jednak dokładnie odwrotnie. Cytując wypowiedź Normana Powella z początku sezonu, odejście PG13 było “dodaniem przez odejmowanie”. Nie da się ukryć, że ta z pozoru bezsensowna wypowiedź trafia w sedno sprawy. Sam wypowiadający te słowa zyskał dużo więcej czasu z piłką w rękach, co spowodowało przełomowy sezon w jego karierze. W pierwszej fazie sezonu Clippers dali się też poznać jako świetny zespół w defensywie, co w dużej mierze zawdzięczają geniuszowi trenerskiemu Jeffa van Gundy’ego, który przed sezonem dołączył do sztabu Tyronne’a Lue. Kolejną zauważalną zmianą jest lepsze zgranie zespołu, który teraz zaczął funkcjonować jak jeden organizm, więcej na ten temat pisaliśmy TUTAJ.
Ważnym momentem w sezonie był powrót do rotacji Kawhi Leonarda. Dwukrotny MVP finałów na początku stycznia rozegrał swój pierwszy mecz po dłuższej przerwie, jednak nie spowodowało to skoku Clippers w tabeli Zachodu. Realnym przełomem okazała się przerwa z okazji weekendu gwiazd. Od tamtego momentu drużyna z Miasta Aniołów prezentuje się znacznie lepiej, a wpłynęło na to kilka czynników.
Po pierwsze świetnie prezentuje się James Harden. Niektórzy podważali słuszność występu Brody w meczu gwiazd, ten jednak udowadnia, że nadal jest zawodnikiem z najwyższej półki. Od wspomnianej przerwy notuje średnio 25,3 punktu, 5,7 zbiórki oraz 8,7 asysty na mecz i jest dyrygentem ofensywy Clippers. Kilka razy w tym okresie fanom MVP z 2018 roku mogła zakręcić się łezka w oku, patrząc na fenomenalną grę 35-latka. Najlepszą okazją, by przypomnieć sobie popisy Hardena sprzed kilku lat, był mecz przeciwko Detroit Pistons, kiedy gwiazdor rzucił Tłokom 50 punktów.
Drugim filarem Clippers jest wspominany już Kawhi Leonard, który w ostatnim czasie gra jak za czasów swoich występów w barwach Toronto Raptors. W 10 poprzednich meczach The Claw notuje średnio 25,3 punktu, 7,4 zbiórki, 3,8 asysty. Jego gra bazuje na rzutach z półdystansu i spod kosza, w związku z czym częściej jego koledzy są na niekrytej pozycji. Leonard potrafi obsłużyć ich podaniem, co pokazał m.in. w starciu przeciwko New York Knicks, które zakończył z siedmioma asystami na koncie, do czego dołożył 27 punktów i 10 zbiórek.
Jednak to, co naprawdę stanowi o sile Clippers to głębia składu i swoista całość, jaką tworzy drużyna prowadzona przez Tyronn’a Lue. Na wyróżnienie zasługuje m.in. Ivica Zubac. Środkowy rozgrywa sezon życia, a w ostatnich meczach prezentuje się jeszcze lepiej. Notuje średnio ponad 20 punktów i 12 zbiórek na mecz. Chorwata trzeba docenić też za sposób gry: absolutnie dominuje rywali pod obręczą, co w dużej mierze jest zasługą jego świetnej współpracy z Jamesem Hardenem, który jak na tacy wystawia mu piłki. Najlepszym dotychczas spotkaniem Zubaca było starcie z Phoenix Suns, którym zaaplikował 35 punktów, jednak w mojej ocenie bardziej imponujące było zdominowanie duetu podkoszowych Cleveland Cavaliers, Chorwat zakończył ten mecz z 28 “oczkami” i 20 zbiórkami.
Do dobrej dyspozycji po urazie wraca także Norman Powell. Jest on głównym kandydatem do wygrania nagrody dla zawodnika, który wykonał największy postęp (Most Improved Player). W zespole Clippers imponuje też różnorodność talentów zawodników, która pozwala na stworzenie kompletnej drużyny. Do takich z pewnością zalicza się: Kris Dunn, ze względu na swoje zdolności defensywne, Bojan Bogdanovic, którego niedawno wychwalał Harden czy Derick Jones Jr., wnoszący do drużyny energię i atletyczność.
Aktualnie Clippers plasują się na szóstej lokacie w Konferencji Zachodniej z bilansem 42-31, jednak tuż za ich plecami czyhają Golden State Warriors i Minnesota Timberwolves. Trudno powiedzieć, na którym miejscu ostatecznie wyląduje drużyna z Miasta Aniołów, jednak nie to jest kluczową kwestią w tym temacie. Jak wskazywałem wcześniej, faza play-off to kompletnie inna koszykówka niż ta, którą oglądamy przez większość sezonu. Tam liczy się umiejętność adaptacji do trudnych warunków meczowych, takich jak twarda i fizyczna gra czy zażarta obrona. Często zagrywki i ustawienia, które sprawdzały się w sezonie regularnym, tracą na znaczeniu w play-offach, więcej jest natomiast gry jeden na jednego.
W tym aspekcie Clippers mają prawie nieograniczony potencjał, biorąc pod uwagę zdolności strzeleckie Leonarda, Hardena, Powella czy nawet Zubaca. Bardzo dobrze było to widoczne w przytaczanym już spotkaniu przeciwko Knicks: drużyna Tyronne’a Lue traciła do rywali sześć punktów na początku trzeciej kwarty, a kilka minut później prowadziła już 19 “oczkami”. Udało im się to niezwykle prosty i skuteczny sposób: po pierwsze dzięki klasycznej akcji pick and roll z udziałem Hardena i Zubaca, po drugie dzięki świetnej dyspozycji Kawhi Leonada, który jak dobrze wiemy pod presją gra jeszcze lepiej.
Zbierając powyższe informacje, śmiało można dojść do wniosku, że Clippers mają potencjał, by solidnie namieszać w fazie posezonowej i okazać się czarnym koniem tegorocznych play-offów.
Czy wiesz, że PROBASKET ma swój kanał na WhatsAppie? Kliknij tutaj i dołącz do obserwowania go, by nie przegapić najnowszych informacji ze świata NBA! A może wolisz korzystać z Google News? Znajdziesz nas też tam, zapraszamy!