Od lat stara się odzyskać swoją pozycję. Cały czas jednak podcinano mu skrzydła. W Denver dostał kontrakt do końca sezonu. Ma pomóc Nuggets w walce z Golden State Warriors. Przy okazji ostatniego spotkania z dziennikarzami wrócił do czasów spędzonych z Sacramento Kings.
Przed urazem i przed transferem do Nowego Orleanu, DeMarcus Cousins był postrzegany jako jeden z najlepszych wysokich w NBA. Doskonale radził sobie w grze tyłem do kosza i zagrażał swoją obecnością na dystansie. Jedynym problemem była w zasadzie jego opieszałość w obronie, ale był to w stanie przysłonić skuteczną grą w ataku. Po przenosinach do Luizjany miał połączyć siły z Anthonym Davisem, ale potem doznał urazu.
Po powrocie do gry nigdy nie był już tym samym zawodnikiem. Występował w koszulkach różnych drużyn, nigdzie na dłużej nie zagrzał miejsca. Miał problem z odbudowaniem optymalnej formy. Jednak w tym sezonie dobrze radził sobie w koszulce Milwaukee Bucks. Mimo to w Wisconsin zwolnili go z umowy. Potem związał się z Denver Nuggets, gdzie znów pracuje z Michaelem Malonem – tym samym trenerem, którego spotkał w Sac-Town.
Czasów spędzonych z Kings nie wspomina jednak najlepiej. – Co oni niby dla mnie zrobili? Wybrali mnie w drafcie – zaczyna Cousins. – Ja zrobiłem dla nich więcej, niż oni dla mnie. Jestem po prostu szczery. Grałem dla dwóch właścicieli, trzech generalnych menedżerów i siedmiu trenerów w trakcie siedmiu lat – dodał. To zarzut w kierunku organizacji, która nie była w stanie stworzyć dla DMC warunków do walki z czołówką zachodniej konferencji.
W trakcie tych siedmiu sezonów Cousins notował średnio 21,1 punktu i 10,8 zbiórek. Po latach wysoki żałuje, że w ogóle odpowiedział na zaproszenie Kings, gdy poprosili go o indywidualne treningi. – Jestem najlepszym zawodnikiem, który kiedykolwiek grał dla Sacramento. Takie jest moje przekonanie – dodał jeszcze Cousins. Chris Webber czy Mitch Richmond mogą być innego zdania. DMC wiele razy swoimi wypowiedziami sugerował, że czuje się niedoceniony.