Temat powraca co rok. Vince Carter miał dołączyć do Toronto Raptors już w poprzedniej kampanii. Niewykluczone więc, że wspaniałą karierę przypieczętowałby mistrzostwem z drużyną, dla której rozegrał wiele fantastycznych meczów. Skoro nie udało się wrócić rok temu, może uda się teraz?
Po zakończeniu sezonu Vince Carter przyznał, że bardzo chętnie kontynuowałby swoją karierę na parkietach NBA, jeżeli otrzyma od którejś z ekip szansę na regularne występy. Weteran nie wyobraża sobie podpisania kontraktu i przesiadywania na ławce rezerwowych. Postawił więc warunek, który nie wszystkim mógł się spodobać, dlatego nadal pozostaje wolnym agentem. Czy to więc odpowiedni czas, by na ostatnią prostą wrócić do Kanady? Czas może tak, ale czy okoliczności?
Za nim 21 sezonów w najlepszej lidze świata i wiele osób sugeruje, że powinien na tym zakończyć swoją przygodę, by nie rozmieniać jej na drobne. Carter jest jednak świadom tego, na co go stać. W tym momencie wychodzi z założenia, że jest w stanie grać na wysokim poziomie, dlatego nie ma zamiaru wcielać się jedynie w rolę mentora, który zadba o młodych. Czy właśnie tego potrzebują w Toronto?
– To byłaby fajna sytuacja – zaczyna. – Wszystko jednak sprowadza się do tego, czy takie połączenie pasuje. Jeśli Toronto chce takiego rozwiązania, na pewno chcieliby kibice, ale przede wszystkim chęć musi wyjść z drużyny – dodaje. Poprzedni sezon 42-latek spędził w Atlancie, gdzie wspierał młodą drużynę z ławki rezerwowych. Ostatecznie zagrał 76 meczów notując 7,4 punktu i 2,6 zbiórki trafiając 38,9 3PT%. Nadal może!
Raptors mają jednak w rotacji sporo graczy, których chcą ogrywać OG Anunoby, Dwight Powell, Stanley Johnson, czy Rondae-Hollis Jefferson. Generalnie więc mamy sytuację, w której sztab ociera się o tzw. log-jam, czyli przerost graczy na dane pozycje. Zakontraktowanie Cartera nie pasowałoby do oczekiwań weterana, bo ten nie miałby pewności gry.
Follow @mkajzerek
Follow @PROBASKET