Bronny James spotyka się z krytyką właściwie od momentu, gdy został wybrany przez Los Angeles Lakers w drugiej rundzie tegorocznego draftu. Końca negatywnych komentarzy nie widać i trudno przypuszczać, by miały w najbliższym czasie się zakończyć. Najnowszą, niezbyt pochlebną ocenę syna LeBrona i jego przyszłej kariery wygłosił słynący z wydawania kontrowersyjnych opinii na temat ligi Kwame Brown.
Wybrany z jedynką draftu w 2001 roku podkoszowy właściwie nigdy nawet się nie zbliżył do pokładanych w nim nadziei. Dlaczego? Jedni twierdzą, że dołączając do Washington Wizards tuż po szkole średniej nie był jeszcze mentalnie gotowy na grę z dorosłymi facetami, tym bardziej, że były to czasy, gdy w jego drużynie rządził sam Michael Jordan, a o jego wpływie na kolegów z zespołu można pisać powieści.
Według innej z opinii nie sprostał wygórowanym oczekiwaniom, jakie miano wobec niego, lecz sam również nie przepracowywał się na parkiecie, co zdecydowało o dalszych losach jego kariery. No i, rzecz jasna, liczne kontuzje, z którymi się zmagał, z pewnością zahamowały rozwój tego utalentowanego chłopaka. Ostatecznie w NBA utrzymał się przez 12 lat, reprezentując barwy w sumie siedmiu drużyn. W 607 meczach osiągał średnio 6,6 punktu, 5,5 zbiórki i 0,9 asysty.
Niestety, w żadnej z drużyn nie osiągnął wyższego statusu niż wchodzący z ławki solidny zadaniowiec. Być może właśnie rozgoryczenie po własnej, nieudanej karierze sprawia, że po zawieszeniu butów na kołku Kwame Brown stał się tak kontrowersyjnym krytykiem właściwie wszystkiego co się dzieje w lidze NBA. W ostatnim odcinku podcastu Swish Cultures były koszykarz między innymi Los Angeles Lakers nie powstrzymywał się od niewybrednych komentarzy na temat Bronny’ego Jamesa i wyzwań, z jakimi jego zdaniem ten będzie musiał się zmierzyć, jeżeli marzy o osiągnięciu sukcesu.
– To istna tragedia, której ludzie zdają się nie dostrzegać. Zachowują się jakby 55. wybór w drafcie był kompletnie bez znaczenia. Ale nie uważasz, żeby ten chłopak z NC State, który jest żywą maszyną do double-double, bardziej zasłużył na nazywanie go perspektywicznym graczem? Jeśli zrzuci parę kilo – będzie prawdziwą bestią. Jak on się nazywa, ten środkowy z NC State? DJ Burns. Jak można porównać Bronny’ego Jamesa, który miał problemy z sercem i jeszcze niczego nikomu nie udowodnił, do gościa, który chodził do dobrej szkoły i zdobywał punkty przeciwko każdemu? – filozoficznie pytał 42-latek.
– Tymczasem (w Bronnym) widzę faceta, który jest atletyczny, ale ma wiele do poprawy pod kątem poruszania się po parkiecie i wchodzenia pod kosz, przynajmniej dopóki nie poczuje się pewniej przy rzutach. Jeśli nie nauczy się grać jako rozgrywający, to nie sądzę, by okazał się lepszy niż taki David Wesley. Przy swoim wzroście – około 188 centymetrów – jest jedynym facetem, jakiego widziałem, który mógłby grać na „dwójce”. Jeśli nie przyswoi wprowadzania piłki, stanie się co najwyżej słabszą wersją Juana Dixona, która będzie zmieniać drużyny jak rękawiczki. Wprawdzie jego ojciec ma wystarczające wpływy w Klutch Sports by utrzymać syna w lidze, ale jeśli ten nie nauczy się grać jako rozgrywający, to jego kariera skończy się zanim się na dobre zaczęła – stwierdził Brown.
Komentarze byłego koszykarza dają do zrozumienia, że w jego opinii wybór Bronny’ego w drafcie był ewidentnie wynikiem działań LeBrona Jamesa, a na angaż do ligi w miejsce absolwenta USC bardziej zasłużyli inni. Wspomniany DJ Burns bardzo dobrze prezentował się podczas występów w NCAA, jednak nie wystarczyło to do bycia wybranym w drafcie, a i występy w Lidze Letniej w barwach Cleveland Cavaliers nikogo nie przekonały, że warto dać szansę 23-letniemu podkoszowemu. Obecnie jest zawodnikiem południowokoreańskiego Goyang Sono Skygunners.
Nie da się jednak ukryć, że krótka kariera Jamesa juniora na uczelni pokazała przebłyski potencjału i kto wie jak by się dalej potoczyła, gdyby nie problemy zdrowotne młodego gracza. To właśnie ten aspekt stawiał największy znak zapytania przy jego nazwisku w notesach analityków i skautów z NBA. Za to medialnie jego historia sprzedała się w stu procentach, na czym niestety stracili tacy zawodnicy jak Burns, pominięci na rzecz bardziej rozpoznawalnego kolegi po fachu, który w dodatku mógł potencjalnie sprowadzić do drużyny swojego ojca, gdyby został wybrany przez kogoś innego niż Lakers.
W dalszej fazie Kwame porównał 19-latka do byłych zawodników NBA – Davida Wesleya i Juana Dixona. Obaj spędzili w najlepszej lidze świata po ładnych parę sezonów, jednak trudno nazwać ich inaczej niż przyzwoitymi tudzież solidnymi. Na pewno nigdy nie była to czołówka ligi. Na ich przykładzie Brown daje do zrozumienia, że przed nowym nabytkiem Lakers jeszcze długa droga do przebycia, zanim będzie mógł zacząć grać regularnie na poziomie profesjonalnym. Żeby tak się stało, musi poprawić to i owo w swoim repertuarze, przede wszystkim umiejętność kreowania gry.
Była jedynka draftu to tylko kolejny z listy ekspertów sceptycznie nastawionych do przyszłości młodszego z Jamesów w NBA. Mimo niekwestionowanych zdolności atletycznych i sławnego nazwiska, tegoroczny debiutant musi się zmierzyć z niejednym wyzwaniem, by odcisnąć w lidze trwałe piętno, na co z pewnością liczy. Na tę chwilę nie wiadomo, czy zdoła sprostać oczekiwaniom, czy też pójdzie w ślady Kwame Browna, który musiał dawać sobie radę mimo braku sławnego ojca. By osiągnąć coś więcej, Bronny będzie musiał pokazać, że jest kimś więcej niż „tylko” synem LeBrona. Czas pokaże czy go na to stać.
Nie przegap najnowszych informacji ze świata NBA – obserwuj PROBASKET na Google News.