W sobotni wieczór Oklahoma City Thunder, ponosząc nieznaczną porażkę z San Antonio Spurs w rozgrywanym w Las Vegas półfinale NBA Cup, zostali niejako sprowadzeni na ziemię. Podopieczni Marka Daigneaulta, którzy wcześniej mieli na koncie ledwie jedną porażkę w tym sezonie, zaprezentowali się z dobrej strony, jednak ostatecznie nie potrafili znaleźć odpowiedzi na powracającego po kontuzji Victora Wembanyamę i jego kolegów. A zdaniem niektórych – swoją rolę odegrali również sędziowie.
Trzeba przyznać, że już od początku sezonu San Antonio Spurs prezentowali się z bardzo dobrej strony. I to nawet pomimo tego, że ich również nie oszczędziły kontuzje – część spotkań opuścili Dylan Harper, De’Aaron Fox, Stephon Castle czy Luke Kornet. Najbardziej zaskakiwać może jednak fakt, że gdy w składzie brakowało Victora Wembanyamy, podopieczni Mitcha Johnsona osiągnęli bilans 9-3. Aż strach było pomyśleć, co mogą zrobić popularne Ostrogi, gdy ich – dosłownie i w przenośni – największa gwiazda wróci do gry.
Jak pokazało spotkanie z obrońcami tytułu, Oklahoma City Thunder, Wemby z kolegami postawili bardzo trudne warunki, stając na wysokości zadania i dzielnie sobie radząc w starciu z Shaiem Gilgeous-Alexandrem i resztą przeciwników. Po francuskim środkowym nie było widać, że dopiero co miał problemy zdrowotne – chociaż był jeszcze nieco oszczędzany i zagrał „tylko” 21 minut, zanotował w międzyczasie 22 punkty, dziewięć zbiórek, dwie asysty, dwa bloki i przechwyt, niestety po drodze zaliczając też pięć strat.
Doszło wręcz do tego, że gdy podczas jego znakomitego występu w komentarzu pojawił się pseudonim „The Alien”, współkomentujący mecz były trener NBA, Stan Van Gundy, pozwolił sobie na żart, mówiąc: – Takich się deportuje. Nie chcemy, żeby Victor Wembanyama został deportowany. Wymyślmy mu inny pseudonim.
Abstrahując od ksywki wysokiego Spurs, najbardziej charakterystycznym momentem meczu był jego rzut z półdystansu ponad Alexem Caruso, który robił wszystko, by skutecznie kryć o wiele wyższego rywala. Wyraźnie nakręcony Wemby swoimi gestami po udanej akcji starał się sprowokować weterana z OKC, być może przyczyniając się do sytuacji z samej końcówki, które niektórzy nazywają mianem kontrowersyjnych.
Pierwszy z incydentów miał miejsce na niespełna cztery sekundy przed końcem meczu, przy prowadzeniu Spurs 109:108. Wemby wznowił grę długim podaniem do rozpędzonego Devina Vassella, który próbował uciec obrońcy Thunder. Zamiast tego stracił jednak piłkę, która wypadła na aut przy linii bocznej, lecz wcześniej Caruso został ukarany przewinieniem.
Ponieważ jego zespół nie miał już do dyspozycji przerw na żądanie, nie było szans na ewentualne zakwestionowanie tej decyzji. W razie powodzenia wciąż aktualni mistrzowie mogli odzyskać piłkę i mieć szansę na zwycięstwo rzutem równo z końcową syreną. Tymczasem los chciał inaczej, a Vassell trafił dwa rzuty wolne.
Później swoją szansę na wykorzystanie osobistych mieli także OKC. Pierwsza próba Jalena Williamsa była celna, lecz drugą intencjonalne spudłował. W tym samym momencie Caruso ruszył po zbiórkę, próbując dopić piłkę do kosza, by doprowadzić do remisu. W trakcie tej akcji Alex wydawał się mieć kontakt ze swoim vis-a-vis, którym ponownie był Devin Vassell, jednak tym razem gwizdki sędziów milczały.
Mina 31-letniego obrońcy mówiła wszystko, a już po meczu słychać było krótką wymianę zdań między nim, a Isaiahem Hartensteinem, w której bez gryzienia się w język dał do zrozumienia, co myśli o decyzji arbitrów.
– To był pieprzony faul – stwierdził podkoszowy.
– Cholera, stary… to było k***a głupie – odparł wyraźnie wkurzony Caruso.
To nie jedyna wypowiedź dotycząca wspomnianych incydentów, która miała miejsce. Inna sprawa, że słowa trenera Marka Daigneaulta, które zacytował Tim McMahon z ESPN, trudno określić inaczej jak lakoniczne.
– Nie wiem, może. Ale kiedy gramy w taki sposób, po prostu nie zamierzam tu przychodzić i narzekać na sędziowanie. Szczerze mówiąc, nikt nie chce słyszeć takich rzeczy – powiedział szkoleniowiec OKC zapytany o to, czy jego zdaniem doszło do przewinienia na jego podopiecznym.
Nie da się jednak nie zauważyć, że Caruso i Thunder jako całość zyskali reputację drużyny, której jawne faule po jednej stronie boiska potrafią „uchodzić płazem”, a jednocześnie zazwyczaj sędziowie gwiżdżą na jej korzyść po drugiej. Jak zauważył Steve Nash: – Opanowali przepisy do perfekcji. Kradną piłkę w sposób pozytywny i pełen szacunku. To prawdziwi łowcy piłek – potrafią je przechwytywać w idealnych momentach. Czasem nawet uchodzi im to na sucho. Często to po prostu kwestia niesamowitej pracy rąk. W ataku są znakomici. Shai świetnie wymusza faule. Potrafią naprawdę mądrze wykorzystywać sędziów.
Czyżby więc przyszła kryska na Matyska? To chyba jeszcze zbyt daleko idący tok rozumowania. Zresztą w tym spotkaniu nie zawiodły decyzje arbitrów, a raczej niezbyt oszałamiająca celność z gry Caruso i spółki, dla których to wciąż dopiero druga porażka w tym sezonie. No i Spurs mieli jeden dodatkowy, olbrzymi argument w drodze po zwycięstwo – wracającego po kontuzji Wembanyamę.
Mimo odpadnięcia z NBA Cup na krok przed finałem gracze z Oklahomy w nadchodzących tygodniach będą mieli aż dwie okazje, by zrewanżować się za sobotnią porażkę i potwierdzić słowa Jalena Williamsa, który twierdził, że wraz z kolegami bez problemu poradziliby sobie nawet z czołowymi drużynami z historii ligi. Pierwsze ze spotkań odbędzie się 23 grudnia, a rewanż – dwa dni później.
Czy wiesz, że PROBASKET ma swój kanał na WhatsAppie? Kliknij tutaj i dołącz do obserwowania go, by nie przegapić najnowszych informacji ze świata NBA! A może wolisz korzystać z Google News? Znajdziesz nas też tam, zapraszamy!










