Gdy Bronny James miał wchodzić do ligi, nie brakło głosów twierdzących, że czyni to wyłącznie dzięki nazwisku sławnemu ojca oraz krytykujących domniemany nepotyzm. Trudno powiedzieć, by debiutancki, niezbyt udany sezon w NBA syna LeBrona odmienił sytuację. Mimo to z Los Angeles Lakers słychać głosy, że wciąż wierzą w swojego zawodnika, który być może już wkrótce może spodziewać się zwiększonej roli w drużynie. Otwartym pytaniem pozostaje – czy na to zasłużył?
Trwający okres przedsezonowy każe w to wątpić. Ponieważ dwa najważniejsze ogniwa Los Angeles Lakers – LeBron James i Luka Doncić – nie zagrały 3 października w meczu towarzyskim przeciwko Phoenix Suns, to właśnie Bronny James miał w tym spotkaniu większą rolę w ofensywie niż zazwyczaj. Zamiast jednak jak najlepiej wykorzystać nadarzającą się okazję, totalnie zawiódł.
Jednego trudno 20-latkowi odmówić – był bardzo aktywny rzutowo. Inna sprawa, że z jego aż 12 oddanych prób, tylko jedna trafiła celu, co daje niewiele ponad 8% skuteczności. Najciekawsze jest jednak, że… sam zainteresowany był z siebie stosunkowo zadowolony.
– Nie czułem się tak pewnie na nogach, ile bym chciał, więc wiele rzutów było za krótkich. Większość jednak leciała prosto w obręcz i miałem poczucie, że mogłem je trafić. Uważam, więc, że były to dobre rzuty – tłumaczył się w rozmowie z mediami.
Powiedzieć, że nikogo w ten sposób nie przekonał, to nic nie powiedzieć. Można nawet stwierdzić, że było wręcz odwrotnie. Na przykład Kwame Brown podczas swojej najnowszej transmisji nie zostawił na koszykarzu Lakers suchej nitki. Nie gryząc się w język, były numer jeden draftu wywołał kontrowersje kwestionując liczbę szans, jakie Bronny otrzymuje i jakość jego występów, jak również sugerując, że nawet w szkołach średnich da się znaleźć lepszych graczy.
– To nie jest jego pierwszy rok. To już drugi. Drugi rok – i to kompletnie nie ma sensu. Są licealiści, którzy są lepsi od Bronny’ego. Naprawdę, są gracze z liceum lepsi od niego. Tymczasem Bronny nigdy nie był nawet najlepszym graczem w swojej drużynie w liceum, o studiach już nawet nie wspominając. A mimo to pozwala mu się na to, by oddał 12 rzutów w meczu przedsezonowym, gdzie zazwyczaj nikt nie podaje piłki i wszyscy starają się pokazać, co potrafią. Na boisku są nowi gracze, więc każdy chce się wypromować – grzmiał zawodnik, który w latach 2005-08 również reprezentował barwy Lakers.
Co ciekawe, w starciu z Suns James oddał więcej rzutów z gry niż inny z obrońców, Austin Reaves, a jednak to ten drugi zdobył ponad dwa razy więcej punktów. Podczas gdy Bronny zakończył spotkanie z dorobkiem ośmiu punktów – w czym duży udział miały trafione rzuty wolne – jego starszy kolega po fachu uzyskał ich 20, trafiając 6/11 rzutów z gry i wszystkie siedem osobistych. Różnicę widać gołym okiem.
Trudno więc się dziwić, że Brown wielokrotnie sugerował, że Bronny znalazł się w NBA tylko i wyłącznie dzięki swojemu sławnemu ojcu, a nie z powodu własnych zasług. Zdaniem byłego koszykarza, chłopak zwyczajnie „jedzie na opinii”, korzystając z ochrony, jaką daje mu gwarantowany kontrakt, zamiast zasłużyć na swoje minuty na parkiecie.
Bezpodstawna krytyka napędzana goryczą zawodnika, który nigdy nie zrobił kariery na miarę „jedynki” draftu? Niekoniecznie. Spójrzmy na debiutancki sezon Bronny’ego – w swoim pierwszym roku w najlepszej lidze świata zagrał w 27 meczach, w których notował średnio 2,3 punktu w 6,7 minuty przy dość kiepskich skutecznościach (31,3% z gry, w tym 28,1% z dystansu). Nie są to zawrotne liczby, które raczej wydają się odzwierciedlać ograniczone szanse oraz trudności młodego koszykarza z przystosowaniem się do tempa i fizyczności NBA. O przedsezonowym meczu – nawet jeśli był tylko towarzyski, 20-latek nie zdołał przeskoczyć niezbyt wysoko wywieszonej poprzeczki oczekiwań – nawet nie wspominając.
Krytycy stanowiska, jakie zajął Brown, zauważają jednak, że Bronny jest dopiero na samym początku swojej zawodowej kariery i z pewnością nie jest pierwszym ani ostatnim koszykarzem NBA, który w swoim debiutanckim sezonie miał ograniczony wpływ na losy swojej drużyny. Co więcej, mecze przedsezonowe zazwyczaj cechuje niska skuteczność i eksperymentalne ustawienia, więc w tym kontekście występ Jamesa nie musi stanowić ostatecznego dowodu na jego ograniczenia (lub ich brak).
Mimo wszystko dominuje jednak narracja, że syn LeBrona nie zrobił wystarczająco wiele, by udowodnić Lakers, że jest gotowy na większą rolę (a taką możliwość sugerował jakiś czas temu jeden z asystentów JJ’a Redicka, Nate McMillan). Wydaje się, że w tej chwili przed nim w kolejce do miejsca w składzie znajduje się nie tylko Reaves, ale też Gabe Vincent, Dalton Knecht czy Marcus Smart. Jeśli więc Bronny chce zmienić sytuację i uniknąć potencjalnego zesłania do South Bay Lakers, powinien zakasać rękawy i udowodnić, że reprezentuje sobą coś więcej niż tylko nazwisko James. Najbliższa szansa – w niedzielny wieczór przeciwko Golden State Warriors, a sezon już niedaleko.
Czy wiesz, że PROBASKET ma swój kanał na WhatsAppie? Kliknij tutaj i dołącz do obserwowania go, by nie przegapić najnowszych informacji ze świata NBA! A może wolisz korzystać z Google News? Znajdziesz nas też tam, zapraszamy!