Po tym, jak wygasł jego kontrakt z Los Angeles Clippers, Ben Simmons stał się jednym z najbardziej znanych nazwisk na liście wolnych agentów. Wydawało się, że mimo wszystko chętnych na jego usługi nie zabraknie – w ostatnim czasie mówi się chociażby o zainteresowaniu New York Knicks i innej, nie wymienionej z nazwy drużyny – ale jak dotąd nie doszło do żadnych konkretów. Być może jednak wszyscy będą musieli obejść się smakiem? Najnowsze doniesienia wskazują, że Australijczyk może podjąć decyzję na tyle zaskakującą, że prędzej można by się spodziewać hiszpańskiej inkwizycji.
Kto by pomyślał, że swego czasu Ben Simmons był uważany za następcę tronu, na którym od lat zasiada gwiazdor Los Angeles Lakers, LeBron James. Zawodnik wybrany z „jedynką” draftu w 2016 roku przez Philadelphia 7ers – mimo tego, że od początku miał problemy z kontuzjami, przez co już na start miał z głowy cały sezon – w 2018 roku zdobył nagrodę debiutanta roku i wydawało się, że jego możliwości w NBA są nieograniczone. Niestety, okazało się inaczej. Przewlekłe problemy z plecami i jawna odmowa dodania nowych elementów do swojego arsenału znacząco zahamowały jego rozwój.
Po odejściu z Miasta Braterskiej Miłości w 2022 roku sprawy wcale się nie poprawiły, a wręcz przeciwnie. Kontuzje pleców znacząco wpłynęły na jego stosunkowo nieudany pobyt w Brooklyn Nets, gdzie mimo dwóch operacji nie potrafił na dłużej zagościć w składzie drużyny. W ubiegłym sezonie z kolei zaliczył krótki epizod w Los Angeles Clippers, ale nawet tam nie znalazł swojego miejsca, notując średnio zaledwie 2,9 punktu w 18 występach.
Mimo wszystko 29-latek, który w swojej karierze zaliczył dwa występy w Meczach Gwiazd i trzykrotnie wybierany był do grona najlepszych obrońców NBA, wciąż generuje zainteresowanie na rynku. Jak już pisaliśmy w tym miejscu, Simmonsa w swoich szeregach widzieliby New York Knicks, a w grę ponoć wchodziłaby również druga, tajemnicza drużyna (być może Nets?). Wiele wskazuje jednak na to, że sam zainteresowany podejmie zupełnie inną decyzję.
Jak poinformował w środę Stefan Bondy z „New York Post”, (były?) skrzydłowy najlepszej ligi świata zastanawia się, czy w ogóle jeszcze chce kontynuować karierę. Uściślając – nie chodzi tu o odejście z NBA, a o całkowite przejście na emeryturę. Informacja pojawiła się w momencie, gdy Simmons wciąż pozostaje bez kontraktu jako niezastrzeżony wolny agent, mimo że jest dostępny na rynku od ponad dwóch miesięcy.
Z pewnością pewien wpływ na sytuację ma fakt, że w ostatnich latach reputacja Bena gwałtownie podupadła i to nawet nie tyle z powodu częstej niedyspozycji spowodowanej kontuzjami, co przede wszystkim problemów z nastawieniem i widocznego braku zainteresowania rozwijaniem własnej gry (przede wszystkim poprzez wypracowanie rzutu z wyskoku).
Wprawdzie problemy zdrowotne Simmonsa są prawdziwe i nie ma w stosunku do nich wątpliwości, jak to czasem bywało w przypadku jego byłego kolegi z 76ers, Joela Embiida, to jednak nie zmienia faktu, że w ciągu ostatnich czterech sezonów rozegrał zaledwie 108 spotkań (na 328 możliwych). Zwykle wyglądało to tak, że w trakcie offseason pojawiały się nagrania Australijczyka robiącego furorę na treningach, lecz gdy sezon się zaczynał, następowała klasyczna powtórka z rozrywki – kontuzje, absencje, i tak dalej.
Co więcej, jego etyka pracy i zaangażowanie w grę były podawane w wątpliwość już wcześniej, jeszcze w czasach gry w Filadelfii. Niektórzy sugerowali wręcz, że „na kanapie siedzi leń”, któremu brakuje motywacji, a jego zaangażowanie woła o pomstę do nieba. Z drugiej strony można zrozumieć, że Benowi pasowało dostawać grubą kasę (w trakcie swojej kariery z samych kontraktów zarobił już ponad 203 miliony dolarów) właściwie za nic.
Mimo zainteresowania ze strony między innymi Knicks, było do przewidzenia, że kariera Simmonsa w NBA ma się już ku końcowi. Bardziej jednak można się było spodziewać, że zacznie od nowa w Europie lub rodzimej NBL, tymczasem mowa o definitywnym zawieszeniu butów na kołku. Niewykluczone, że 29-latek wciąż uważa, że jest za dobry na inne rozgrywki, jednak liczy na więcej niż tylko minimalny kontrakt dla weterana, a ani NYK, ani nikt inny raczej nic innego mu nie zaproponują.
Jeśli doniesienia Bondy’ego się sprawdzą, wówczas kariera byłego gracza LSU przejdzie do historii jako jedna z dziwniejszych – przypadek niejednokrotnego uczestnika Meczów Gwiazd i wszechstronnego zawodnika, który najwyraźniej zepchnął koszykówkę na dalszy plan. Jego koszykarska droga mogłaby trwać dalej, ale w tej chwili stoi pod dużym znakiem zapytania. Z drugiej strony – czy można mu jeszcze wierzyć? Wiele razy obiecywał na przykład, że pojawi się na zgrupowaniach reprezentacji Australii, a potem zawsze coś mu wypadało.
Czy wiesz, że PROBASKET ma swój kanał na WhatsAppie? Kliknij tutaj i dołącz do obserwowania go, by nie przegapić najnowszych informacji ze świata NBA! A może wolisz korzystać z Google News? Znajdziesz nas też tam, zapraszamy!