Milwaukee Bucks w tym offseason niespodziewanie zdecydowali się zwolnić swoją drugą gwiazdę w postaci Damiana Lillarda, po tym jak ten zerwał Achillesa na finiszu sezonu. Brooklyn Nets kilka miesięcy temu dogadali się w sprawie wykupu kontraktu Bena Simmonsa z samym zainteresowanym, który chciał iść za minimalne pieniądze do Los Angeles Clippers. Teraz zwracamy uwagę w stronę Phoenix Suns, którzy rozważają podobne rozwiązanie z Bradleyem Bealem.
Simmons, Lillard, teraz Beal? Zwolnienia i wykupowanie kontraktów są na porządku dziennym
„Dame” za sezon 2025/26 miał zarobić gwarantowane 54 miliony dolarów, a po roku stanąć przed decyzją nt. podjęcia (lub nie) opcji gracza. Zamiast tego jego kontrakt został rozciągnięty w ratach do spłaty; Bucks przez najbliższe 5 lat będą płacić co roku ok. 22,5 mln dol.
O ile to rozwiązanie zwiększa ich elastyczność w następnym sezonie, w którym Lillard i tak prawdopodobnie by wcale nie zagrał przez kontuzje, o tyle w następnych latach będą zajmować sobie ponad 20 milionów w salary za zawodnika, który będzie już grał w innym zespole.
Z kolei sytuacja Bena Simmonsa z Brooklynem była o tyle inna, że ten był w swoim ostatnim roku kontraktowym, więc Nets zwolnili po prostu sobie miejsce w rosterze. Żadna ze stron nie chciała utrzymywać tej współpracy. Simmons po kontuzjach i długiej przerwie od grania w Philadelphia 76ers nie wrócił już na ten poziom co wcześniej. Zawodnik natomiast chciał kontynuować swoją karierę w NBA, tyle że w drużynie grającej w play-offach.
Bradley Beal to wyjątkowy przypadek. Nie może zostać wymieniony bez jego zgody, ponieważ ma w swojej umowie zapisaną klauzulę „no trade”. Stąd nie interesują go małe rynki, ani takie w trakcie przebudowy. Według ostatnich doniesień ten byłby zainteresowany grą w Los Angeles Lakers, ale umówmy się — przy obecnej wypłacie do tego nie dojdzie. Jeziorowcy musieliby bardzo dużo oddać w wymianie, żeby zmatchować pieniądze za przepłaconego zawodnika. Bez sensu!
Trudny, ale nie niemożliwy do rozwiązania przypadek Bradleya Beala
Dzisiejszy poziom gry Beala do ponoszonych za niego kosztów finansowych przez jego pracodawcę to tragiczne zestawienie. W przyszłym sezonie zarobi gwarantowane 53 mln dol., a rok później przyjmie opcję zawodnika na 57 mln dol. Jeśli Phoenix Suns nie zamierzają robić wyprzedaży, to ciężko sobie wyobrazić scenariusz, w którym Beal zostaje za te pieniądze.
Po wymianie Kevina Duranta za Jalena Greena, Dillona Brooksa i 10. pick draftu (Khaman Maluach) dalej nie są drużyną z aspiracjami o najwyższe cele, zwłaszcza w tak konkurencyjnej Konferencji Zachodniej. Sprowadzenie Marka Williamsa również nie okaże się dla nich zbawieniem. Stąd szczerze wątpię, że właściciele zdecydują się na płacenie kolosalnych podatków od luksusu, ponieważ znowu nie pójdą za tym wyniki sportowe, a na tym nie zależy żadnej organizacji w NBA.
W tym momencie w Suns jest wielki bałagan, mnóstwo niepasujących do siebie elementów, złe morale, duże wypłaty i zawodnicy w zupełnie różnych momentach kariery. Zwolnienie Beala z kadry i rozciągnięcie jego kontraktu jak w przypadku Lillarda jest dzisiaj najbardziej prawdopodobną opcją. Za wiele ich to nie uratuje, ale złapią choć trochę finansowego oddechu w ciągu następnych dwóch lat. Z tym że to tylko wierzchołek góry lodowej, a nie rozwikłanie magicznie wszystkich problemów…
Kto będzie zabiegać o angaż Beala w przypadku wykupu?
Były koszykarz Washington Wizards nie powinien narzekać na zainteresowanie na rynku. Gdyby dokonany został buyout, chociażby Lakers i Bucks według mediów byliby skorzy związać się z nim w ramach tańszej umowy. Umówmy się; nie jest to zły koszykarz. Po prostu przepłacony na to co dzisiaj oferuje na parkiecie.
Jego epizod w Suns trzeba brać z przymrużeniem oka również dlatego, że po wymianie po Duranta, ten archetyp gracza był ostatnim, jakim potrzeba było duetowi Booker-KD. Postawili na ofensywę i strzelców, kompletnie zapominając o defensywie czy typowym playmakerze na pozycji PG. Skończyło się jak skończyło.