Zachowajcie bilety żebyście mieli dowód, że byliście świadkami tego występu – mówi tuż po meczu do kibiców w Staples Center spiker Lawrence Tanter. Kobe Bryant schodzi z parkietu z wysoko uniesioną ręką, zdobył 81 punktów!
Jest ciepły wieczór 22 stycznia 2006 roku. Do Los Angeles przyjechali Toronto Raptors, którzy grają pierwszy sezon bez Vince’a Cartera. Przed spotkaniem w LA mają na koncie tylko 14 zwycięstw i aż 26 porażek. Ale Lakers są tylko trochę lepsi. Mija już czwarty rok od ostatniego tytułu mistrzowskiego, w zespole dawno nie ma Shaq’a O’Neala za to wrócił trener Phil Jackson. Jednak Kobe Bryant na parkiecie nie ma wsparcia. W zespole jest co prawda Lamar Odom, który w przyszłości zdobędzie z Kobem jeszcze dwa mistrzowskie pierścienie, ale poza tym grają tam tacy ludzie jak Smush Parker, Kwame Brown czy Chris Mihm, jednym z rezerwowych jest późniejszy trener Lakers Luke Walton. To drużyna w której wszystko zależy od Bryanta. – Powiedziałem mu, że ma grać bez żadnych ograniczeń – wspomina Jackson w autobiografii “11 pierścieni” – i Kobe odpowiedział strzelaniną która przeszła do historii. 23-krotnie w ciągu sezonu przekracza barierę 40 punktów. Jego średnia – 35,4 punktu – jest najwyższa w karierze. W 9-ciu z ostatnich 10-ciu meczów poprzedzających spotkanie z Raptors zdobywa 37 lub więcej punktów.
NIE PODWAJAMY
W pierwszej połowie Mike James, Chris Bosh, Morris Peterson, Jalen Rose i Charlie Villanueva trafiają niemal wszystko. Ekipa z Kanady prowadzi 36:29. Koszykarze Lakers pudłują natomiast na potęgę. Kobe rozkręca się powoli. Trener Toronto Sam Mitchell robi to co wielu innych szkoleniowców, nie każe go podwajać. Jeśli rzuci nawet 40-50 punktów a nie będzie miał wsparcia drużyny i tak Lakers nie wygrają. Do przerwy Bryant trafia 10 z 18 prób. Do szatni schodzi z 26 punktami. Ale to Raptors pewnie prowadzą 63:49.
PIZZA I BOLĄCE KOLANA
– Ten dzień przyszedł bez jakiejś wyjątkowej zapowiedzi. Dzień wcześniej Kobe bawił się na trzecich urodzinach córki, zjadł pizzę pepperoni, a wieczór spędził z masażystą bo bolały go kolana. Naprawdę, bardzo bolały go kolana. – pisze w biografii Bryanta “ShowBoat” Roland Lazenby. Później dowiemy się, że był to też dzień urodzin dziadka Kobego, że na trybunach – po raz pierwszy w życiu – jego mecz w barwach Lakers oglądała babcia Cox. Na trybunach siedziała też żona Vanessa, która była w piątym miesiącu ciąży. Wszędzie unosiły się rodzinne emocje.
Na drugą połowę Bryant wychodzi niesamowicie nabuzowany. Kolana nieco rozluźnione, już nie sprawiają kłopotów. Niepocieszony Phil Jackson daje znak, że Kobe nie musi podawać pod kosz. Od początku sezonu zachęca swojego najlepszego zawodnika aby wykorzystywał środkowych Lakers Kwame Browna i Chrisa Mihma, obaj grają jednak bardzo przeciętnie, a tego dnia bardzo słabo. Brown bije rekordy niezłapanych podań. Podczas przerwy na żądanie Jackson mówi: “Jezu Chryste, Kwame! Mam nadzieję, że żona nie pozwala Ci trzymać dziecka”.
SHOW
Może go podwoimy trenerze? – pyta Jalen Rose Sama Mitchella. – Nie! Bronimy 1 na 1 – odpowiada szkoleniowiec zespołu z Toronto. To Rose oraz Peterson najczęściej kryją Bryanta i mają coraz większe problemy. Ładne wejście pod kosz, rzut z półdystansu – niemal z linii końcowej, celna trójka! Pierwsze 12 punktów Lakers w drugiej połowie zdobywa Kobe Bryant! Za chwilę kolejny rzut za 3 i akcja w której ogrywa Petersona, trafia z dalekiego półdystansu i jeszcze daje się sfaulować.
Gdy Kobe trafia piąty raz za trzy punkty – na tablicy wyników jest już tylko 78:73 dla gości. Przy nazwisku Bryanta widnieje 47 punktów. – Był taki moment w którym pomyślałem – chyba dzieje się coś historycznego – wspomina Rose.
Mike James, który grał świetnie w pierwszej połowie, teraz popełnia błąd kroków. Zawodnicy Lakers bronią na całym parkiecie, zmuszając rywali do strat. Nawet Chris Mihm do czegoś się przydaje, gdy dobija niecelny rzut Kobego.
Kamera łapie Phila Jacksona, na którego twarzy rysuje się szeroki uśmiech podczas krótkiej rozmowy z Kobem. Chwilę później Raptors znów popełniają błąd, Bryant przechwytuje piłkę, mknie przez parkiet, efektownie pakuje piłkę do kosza i daje Lakers prowadzenie 87:85. Ma już 51 punktów.
– Ja naprawdę wtedy nie myślałem o zdobywaniu punktów, byłem totalnie skoncentrowany na grze, nie odzywałem się do nikogo i nic do mnie nie dochodziło, nawet piątek z kolegami nie przybijałem. Pamiętam ten moment kiedy przechwyciłem piłkę i skończyłem akcję slam-dunkiem. Wtedy pomyślałem wracamy do gry. Wygramy ten pieprzony mecz! – wspominał Kobe Bryant w wywiadzie dla ESPN.
Na przerwę przed czwartą kwartą schodzi z 53 punktami, ściskając w rękach piłkę, niemal przytulając ją do siebie. – Zdominował nas w trzeciej kwarcie. I nie odezwał się ani słowem. To jak na szkolnym boisku gdy gra 9-ciu chłopaków o podobnym wzroście i jeden dwa razy wyższy i silniejszy. – opowiadał Jalen Rose.
W czwartej kwarcie Raptors wreszcie podwajają Bryanta. Za późno. Lider Lakers wpycha się między Petersona i Rose’a, dostaje cios w oko, kłóci się z sędziami i zostaje ukarany przewinieniem technicznym. Ale – nabuzowany i dodatkowo wkurzony i na sędziów i na rywali – wciąż zdobywa punkty z gry albo jest faulowany i staje na linii rzutów wolnych. Gdy zalicza swój 54 i 55 punkt, z trybun słychać głośne “MVP, MVP”. Nikt z 18 997 kibiców w Staples Center już nie siedzi. No, może Jerry Buss, legendarny właściciel Lakers ogląda spotkanie ze swojej loży. Później powie, że to było jak cud.
Tymczasem Bryant znów wykonuje rzuty osobiste. 62… 63… To już jego rekord kariery.
62 PUNKTY Z DALLAS
Miesiąc wcześniej Kobe Bryant rzucił 62 punkty w meczu z Dallas Mavericks. Zrobił to w ciągu trzech kwart. – Phil (Jackson) chce wiedzieć czy zostaniesz na parkiecie na kilka minut w czwartej kwarcie żeby zdobyć 70 punktów? – zapytał Kobego asystent trenera Lakers Brian Shaw. – Nie, mogę to zrobić innym razem – odpowiedział spokojnie Kobe. – Co Ty gadasz? Możesz rzucić 70 punktów… Pomyśl ilu ludzi w NBA rzuciło 70 punktów? – Shaw nie ukrywał irytacji. – Zostanę na parkiecie jeśli będziemy tego potrzebowali – zakończył temat Bryant. Nie został, bo mecz był już rozstrzygnięty. – Byłam wtedy wściekła na Phila, że nie kazał mu zostać – przyznała po latach Jeanie Buss, ale Bryant był pewny że jeszcze zagra niejeden taki mecz.
DRUGI W HISTORII
Za chwilę po koźle, trafia kolejny rzut za trzy punkty, sprzed nosa Rose’a. – Oh my Goodness! – krzyczy komentator gdy piłka znów wpada do kosza. Kobe Bryant ma już 70 punktów, a kamera pokazuje uśmiechniętą i bijącą brawo Vanessę. Gdy ogrywa Petersona i trafia za 2, na trybunach trwa już prawdziwe szaleństwo. Właśnie przegonił Elgina Baylora – jego 71 punktów było najlepszym wynikiem w historii Los Angeles Lakers. Teraz za każdym razem gdy Kobe jest przy piłce kibice wrzeszczą jakby drużyna z Kalifornii właśnie została mistrzem NBA.
Jeszcze jedno wejście po linii końcowej, rzut z odejścia, 74! I głośne uuuuuu gdy nie trafia następnego rzuty z dystansu. Pozostałe punkty zdobywa z rzutów wolnych. Tym ostatnim, który go fauluje jest Jose Calderon. – Popatrzyłem na tablicę wyników, Boże on miał 79 punktów! Jak to możliwe, ja na taki wynik muszę pracować 12 albo 14 meczów – wspominał Hiszpan. Bryant staje na linii. Trafia. Ma 80 punktów. I jeszcze raz. 81!
Kilka sekund przed końcem Kobe Bryant schodzi z parkietu żegnany owacją na stojąco. Na chwilę unosi prawą rękę wysoko do góry. Los Angeles Lakers pokonują Toronto Raptors 122:104, ale nie to jest najważniejsze. – Panie i panowie, jesteśmy świadkami drugiego najlepszego występu w historii NBA – mówi komentator.
MOGŁO BYĆ 100?
Lepszy był tylko Wilt Chamberlain i jego 100 punktów. Ale to było w 1962 roku. W dzisiejszej koszykówce zbliżenie się do tego osiągnięcia to jakiś kosmos. – Gdy byłem dzieckiem nawet nie marzyłem o czymś takim – mówi Kobe Bryant zaraz po meczu. Ale po latach doda – to nie było dla mnie zaskoczenie, nie chcę być arogancki, ale byłem w swoim najlepszym czasie, miałem 27 lat i świetną formę, po to na treningach oddaje się tysiące rzutów, żeby potem wpadały do kosza także w trakcie meczu. To nie było zaskakujące. Zresztą mogłem zdobyć więcej punktów, może 90, może 100. To jest możliwe. Przestrzeliłem kilka łatwych rzutów, kilka rzutów wolnych, przesiedziałem też 6 minut na ławce rezerwowych. – Wciąż jestem na niego wściekły – śmieje się Sasha Vujacic – zmarnował moje świetne podanie w samej końcówce. Powiedziałem mu, że mógł mieć 84 punkty. Wiecie co odpowiedział? – 81 brzmi lepiej!
Pamięci Kobego Bryanta (1978-2020)
Korzystałem z książek „11 pierścieni” Phila Jacksona i „ShowBoat” Rolanda Lazenby’ego. Wypowiedzi pochodzą z wywiadów dla ESPN i NBA.
Znajdziesz mnie na Twitterze – twitter.com/sendecki81
A czy widziałeś ostatni Podcast PROBASKET Live gdzie też wspominamy Kobego Bryanta?