W minioną niedzielę we wrocławskiej Orbicie na przeciwko siebie stanęły drużyny Śląska Wrocław i Anwilu Włocławek. „Święta Wojna”, bowiem taki przydomek zyskały te mecze nie jest już taka sama jak kiedyś, o czym rozmawiamy z legendarnym koszykarzem wrocławskiej ekipy, Maciejem Zielińskim.
Piotr Jankowski: Oglądamy dziś jubileuszowe starcie pomiędzy Śląskiem, a Anwilem. Dzisiejszy mecz jest setnym starciem pomiędzy tymi drużynami. „Święta Wojna” straciła jednak ostatnimi laty na jakości.
Maciej Zieliński: Fakt, straciła. Niestety, takie nastały czas. Teraz mecze są trochę inne, szczególnie ten dzisiejszy, ale oczywiście mam nadzieję, że to kiedyś wróci.
Jak ogląda się Panu mecze z perspektywy kibica/widza?
Oj ciężko, bardzo ciężko. Gdy oglądam takie mecze, chciałbym coś zrobić, jakoś pomóc. Ale niestety nie mam jak. Kiedy byłem zawodnikiem mogłem walczyć na parkiecie, starać się, żeby ten mecz wygrać. Teraz niestety zostaje tylko gorący doping.
Gdy kibice zaczęli skandować „Maciej Zieliński” mój brat stwierdził, że może warto byłoby wpuścić legendarną „9” na parkiet, to może choć wtedy Śląsk miałby jakieś szanse z Anwilem.
No nie wiem jak by to było (śmiech). Na pewno byłaby walka!
Jak Pan dziś wspomina te legendarne mecze pomiędzy Anwilem, a Śląskiem? Moment, który zapadł Panu najbardziej w pamięci?
Nie ma takiego jednego momentu. Każdy mecz był wyjątkowy, szczególnie te finałowe, które rozgrywaliśmy przeciwko Anwilowi. Wspominam je bardzo miło. Po pierwsze, bo wygraliśmy je wszystkie (śmiech), a po drugie to były po prostu bardzo dobre mecze. To była prawdziwa fizyczna walka, którą osobiście bardzo lubię. Poza tym, wtedy była zupełnie inna koszykówka, inne sędziowanie niż dziś. To były bardzo dobre mecze.
Pana starcia z Igorem Griszczukiem przeszły do historii polskiej koszykówki. Czy poza boiskiem między Wami również iskrzyło?
Nie, nie. Poza boiskiem nasze stosunki były normalne. Nie było tak, że gdzie się spotkaliśmy, to od razu rzucaliśmy się sobie do gardeł. Kilka razy występowaliśmy też w różnych meczach towarzyskich, pożegnalnych, także wszystko wspominam bardzo sympatycznie.
Jak przyjmowani w Śląsku byli zawodnicy, którzy przychodzili do Wrocławia z Włocławka? W szatni panowała napięta atmosfera?
Napięta to ona nie była. Wiem, że teraz się narażę, ale gdy ktoś przychodził do nas z Anwilu zyskiwał przydomek „Rumun”, ksywkę bardzo związaną z drużyną z Włocławka. Wiem, że kibice z Włocławka bardzo się tym denerwują, ale sami zawodnicy, którzy otrzymywali te ksywki nie mieli nic przeciwko. Nawet im się podobały.
Przy okazji ostatniej „Świętej Wojny” na jednym z portali społecznościowych napisał Pan o Robercie Skibniewskim „Klasyczny Rumun”. Czyli stąd się to wzięło?
Tak napisałem. Kiedyś nasi kibice wymyślili taką nazwę i jest ona używana do dziś.
We Wrocławiu jest jakiś żal do „Skiby”, że Śląska zamienił na Anwil?
Nie, myślę, że nie ma żadnego żalu. Takie jest życie, taki jest dzisiejszy sport. Dostał dobrą propozycję, podpisał kontrakt z zespołem z Włocławka. Życie.
Został Pan pełnomocnikiem marszałka województwa dolnośląskiego ds. sportu. Serdeczne gratulacje. Przed Panem ciężkie zadanie, bowiem musi Pan przywrócić we Wrocławiu modę na sport. Dziś na trybunach prawie komplet, ale w poprzednich meczach tak dobrze nie było.
Jest różnie. Sport przeżywa teraz swój kryzys, coraz mniej osób się nim interesuje. Poza tym, kibice przychodząc na halę oczekują dobrych meczów, oczekują emocji. Na halę przyciągają ich sukcesy, których nam brakuje. Trzeba zrobić wszystko, żeby sport był na jak najwyższym poziomie, a wtedy do „Orbity” zawitają kibice.W ten sposób przyciągniemy także nowych kibiców. Kibice koszykówki są wierni, ale w pewnym momencie też już nie wytrzymują.
Czy obecny sezon jest najgorszym w historii Śląska?
No chyba już gorzej nie było, przynajmniej ja sobie tego nie przypominam (śmiech). Ten sezon jest bardzo ciężki, nie trafiliśmy z transferami. Musimy myśleć o nowym sezonie, musimy wyjść z kryzysu.
Czy w głowach działaczy pojawił się już jakiś pomysł, jak zbudować drużynę na następny sezon?
Pomysł, pomysł jest taki, żeby zbudować silną drużynę, nie to co w tym sezonie. To jest chyba jedyny pomysł na ten moment.
Może warto postawić na młodych? Na młodzieżowych Mistrzostwach Polski Śląsk wypadł bardzo dobrze.
Czy dostaną szansę, no na razie ją dostają (w meczu z Anwilem na parkiecie pojawiło się dwóch wicemistrzów Polski u20 przyp. red.). To jest dla nich olbrzymia szansa. Czy dostaną ją jeszcze w przyszłym sezonie? To zależy już tylko od nich.
Z zespołu odszedł Pana ulubieniec, Jarvis Williams. To właśnie dzięki niemu Śląsk ma te kilka zwycięstw na swoim koncie. Uważa Pan, że decyzja o zezwoleniu mu na transfer była dobra?
Myślę, że dobra. Dostał bardzo dobrą ofertę, nie mogliśmy go przecież trzymać na siłę. To źle wpłynęłoby zarówno na niego, jak i naszą drużynę. Jarvis chce się rozwijać, więc wyjechał do Turcji. Nam będzie bez niego bardzo ciężko, ale takie jest życie niestety.
Śledzi Pan na bieżąco NBA. Golden State Warriors idą jak burza, lecz czy Pana zdaniem pobiją legendarny rekord Chicago Bulls z sezonu 95/96?
Ostatnio jakiś wyrównali z tego co wiem (śmiech). Nie wiem, czy im się to uda, jednak to, co wyprawiają w tym sezonie jest czymś naprawdę niesamowitym. Są bardzo dobrą drużyną, ale tak jak sam mówisz – koszykówka jest teraz zupełnie inna niż w tamtych czasach. Gra się zupełnie inaczej, ale trudno komukolwiek coś ujmować, gdy stwarza tak świetną drużynę. Rekord mają na wyciągnięcie ręki, zobaczymy czy im się to uda.
fot. Śląsk Wrocław
Obserwuj @PJ_Jankowski
Obserwuj @PROBASKET