Rzuty wolne to jeden z najprostszych elementów gry w koszykówkę. Nie podlegają wielkiej ewolucji na przestrzeni lat, zależą w głównej mierze od techniki poszczególnych graczy, ich umiejętności koncentracji oraz odporności psychicznej. Zawodnik, piłka, kosz, a między nimi niecałe 5 metrów przestrzeni. Dla zawodowego koszykarza chleb powszedni, prosta umiejętność, a jednak ze sporym wpływem na wyniki spotkań. Z niniejszego artykułu dowiecie się w jakim stopniu winą za porażki można obarczać formę strzelecką z linii.
W sezonie 2018-19 zawodnicy NBA trafiają do kosza 76.7% rzutów wolnych. Jest to jedna z wyższych wartości patrząc historycznie, jednak w ostatnich latach standardem są sezony z ok. 75-77%, a już od wczesnych lat 50 drużyny rzucały 72-75%. Podobne wartości możemy zaobserwować również w niższych ligach, NCAA czy w Europie.
W obecnych rozgrywkach na linii najbardziej „cierpią” takie drużyny jak: Lakers, Heat (poniżej 70%), Thunder i Kings (poniżej 72%). Można powiedzieć, że zespoły te są ofiarami pewnej odpowiedzialności zbiorowej, gdyż średnie drużyny zaniżają nieskuteczni na linii rzutów wolnych liderzy: Brandon Ingram, LeBron James, Hassan Whiteside, Russell Westbrook to tylko przykłady zawodników tych drużyn, którzy rzucają poniżej 70%.
Drugim aspektem, który ma wpływ na przebieg meczu jest umiejętność wymuszania fauli i w konsekwencji częstotliwość celnych prób za 1 punkt. Tu z kolei odstają takie drużyny jak: Magic, Heat, Celtics i Pacers – wszystkie te zespoły dodają średnio poniżej 16 punktów z rzutów wolnych na mecz, podczas gdy Rockets, 76ers i Clippers trafiają ponad 20 takich rzutów.
W obecnym sezonie rozegrano już prawie 1000 spotkań. W dwóch kolejnych sekcjach przedstawię Wam „co by było gdyby”, czyli ile punktów i w rezultacie zwycięstw ucieka drużynom w związku z rzutami wolnymi – oczywiście ze statystycznego punktu widzenia.
Wpływ liczby rzutów wolnych na rozstrzygnięcia meczów
Do niedzieli (3/03/2019) rozegrano 943 mecze w trwającym sezonie. Na 943 przegranych, 553 zespoły (58.6% ) trafiły mniejszą liczbę rzutów wolnych niż zwycięski zespół. Korelacja nie jest więc bardzo duża, ponieważ oznacza to, że aż 41.4% zespołów potrafiło wygrać mecz rzucając ich mniej niż rywal. Jednak na 943 wspomniane przypadki, aż 205 drużyn (ponad 21%) nie przegrałoby swoich meczów, gdyby trafiło tyle rzutów wolnych co przeciwnik. Oczywiście w wielkim uproszczeniu, gdyż jak wiadomo mecz mógłby się wtedy zupełnie inaczej ułożyć, a wygrany zespół mógłby reagować w inny sposób. Fakt, że w co piątym meczu zespół przegrywa mniejszą liczbą punktów, niż wynosi różnica w rzutach wolnych jest jednak dość zaskakujący.
Poniższy wykres obrazuje dystrybucję strat poniesionych przez zespoły na linii rzutów wolnych (w stosunku do zwycięzcy meczu), w zależności od rozmiarów porażki. Wspomniane 21% meczów których losy dałoby się odwrócić to znaczniki powyżej ukośnej czerwonej linii. Większy rozmiar znacznika oznacza większą liczbę meczów z daną różnicą punktową i różnicą celnych rzutów.
Najbardziej ekstremalnymi przypadkami spośród rozegranych do tej pory w sezonie meczów są spotkania:
- Philadelphia – Brooklyn 124-127 (12 grudnia), w którym Nets trafili aż o 25 rzutów wolnych więcej od 76ers (37 vs 12), a mecz przechylili na swoją korzyść dopiero w końcówce,
- Atlanta – Dallas 107-114 (również z 12 grudnia), gdzie Atlanta trafiła 22 rzuty wolne mniej od rywali przy siedmiopunktowej porażce,
- Denver – Nowy Orlean 115-125 (17 listopada), w którym Pelicans trafili o 23 rzuty wolne więcej, wygrywając tylko 10 punktami.
Kto najczęściej był przegrywającym spotkanie, które było do wygrania przy równej liczbie rzutów wolnych? Phoenix zanotowali aż 14 takich porażek, Atlanta 13, a Nowy Jork 11. Najwyższą porażką, której rozmiary można by zniwelować poprzez zrównanie liczby celnych rzutów wolnych był październikowym mecz Atlanty z Cleveland zakończony 22-punktowym zwycięstwem Cavaliers (136-114). Trafili oni wtedy 33 rzuty wolne, przy tylko 11 Atlanty – dokładnie o 22 więcej.
Wpływ skuteczności na linii rzutów wolnych
Oczywistym jest, że częstotliwość stawania na linii jest pochodną wielu czynników, umiejętności wymuszania fauli, założeń obrony, taktyki. Znacznie prostsze jest… po prostu trafianie! O ile tylko najlepsze zespoły w tym względzie przekraczają w sezonie 80% skuteczności, o tyle pojedyncze mecze ze skutecznością 90% (a nawet więcej) nie są niczym niesłychanym.
Kolejny wykres przedstawia symulację dotyczącą tego ile punktów z linii „uciekło” przegranym drużynom, w stosunku do sytuacji gdyby rzucali je ze skutecznością 90% (zachowując liczbę prób którą rzeczywiście mieli do dyspozycji). Podobnie jak na poprzednim wykresie, znaczniki powyżej ukośnej linii odzwierciedlają drużyny które wygrałyby swoje mecze, gdyby trafiały 9 z każdych 10 rzutów wolnych.
Łącznie na 943 rozegrane mecze, 140 mogłoby zakończyć się inaczej, gdyby drużyna przegrywająca trafiała rzuty wolne na założonych 90% skuteczności. Daje to ok. 15% porażek, do których w dużej mierze przyczynił się ten właśnie element gry. Jak widać na wykresie brak tu jednak spektakularnych porażek, zespołom uciekało co najwyżej ok. 12-13 pkt (pionowa oś) i mogłyby odwracać losy spotkań, które rozstrzygnęły się co najwyżej jednocyfrową różnicą (pozioma oś).
Najbardziej dotkliwe porażki, których jednym z głównych elementów były przestrzelone rzuty wolne to mecze zakończone różnicą ośmiu punktów:
- Oklahoma City – Golden State 100:108 z drugiej nocy sezonu, gdzie Thunder bez Westbrooka w składzie mieli z linii 24/37 (niecałe 65%),
- New York – Brooklyn 104:112 (z 8 grudnia) z 18/30 (60%) NYK,
- Detroit – Nowy Orlean 108:116 (z 9 grudnia) i 13/24 (54%) zespołu z Michigan,
- Miami – Indiana 102:110 (z 9 listopada), w którym Miami rzucali z linii 16/27 (59%).
Oczywiście mieliśmy już w tym sezonie mecze z o wiele większą liczbą przestrzelonych rzutów, czy gorszą skutecznością, jednak porażki takich drużyn były albo mniejsze niż wspomniane 8 punktów, lub na tyle pokaźne, że nawet dziewięćdziesięcioprocentowa forma nic by nie zmieniła w kwestii ostatecznego rozstrzygnięcia. Ciekawym przypadkami są tu Miami Heat w starciu z Detroit Pistons (18 stycznia), gdzie przy porażce pięcioma punktami (93-98) uciekło im z linii aż 14 oczek (5/19, 26%), oraz Minnesota przegrywająca minimalnie po dogrywce z Atlantą (120-123) z 17 przestrzelonymi rzutami z linii (21/38, 55%).
Warto nadmienić, że zespół z Oklahomy przegrał najwięcej meczów w lidze, które były do wygrania poprzez lepszą skuteczność rzutów wolnych. Aż 11 z ich 24 porażek mogłoby nie mieć miejsca przy skuteczności 90%. Gdyby chociaż połowa z takich meczów rzeczywiście została odwrócona, Westbrook i spółka byliby dziś drugą siłą Zachodu po Golden State Warriors.
Podsumowanie
Nie jest wielkim zaskoczeniem że częstotliwość stawania na linii ma zdecydowanie większe przełożenie na wynik, niż skuteczność wykonywania rzutów wolnych. Jednak tylko ten drugi czynnik jest niezależny od rywala i możliwy do poprawy bez względu na wszystkie inne okoliczności.
Powyższa analiza to tylko „symulacja”, przy lepszej skuteczności przegrywających zespołów, te wygrywające mogłyby grać inaczej taktycznie i wygrać mecz mimo to. Dodatkowo nie każde pudło waży tyle samo, te z początku meczu można relatywnie łatwo odrobić akcjami z gry. Z kolei w „crunch time” wystarczy jeden niecelny rzut na 10 by zniweczyć 48 minut gry. Zależności są tu dużo bardziej skomplikowane niż „dajmy drużynie 90% z linii i zobaczmy jak zmieni się wynik”. Powyższe symulacje pokazują jednak jak duże straty punktowe można składać na karb niefrasobliwości w najprostszym elemencie gry w koszykówkę.