„Yao Ming zawsze był dla nas niczym most scalający kibiców z Chin i Stanów Zjednoczonych. To naprawdę wyjątkowa postać, która łączy w sobie niesłychany talent do koszykówki, bezgraniczne oddanie i troskę o bliźniego z niespotykanym wręcz poczuciem humoru” – słowa Davida Sterna doskonale oddają jak wielką i nieodżałowaną stratą dla NBA było przedwczesne zakończenie kariery przez trapionego licznymi kontuzjami legendarnego centra Houston Rockets.
Kiedy w 2002 roku utalentowany gigant po licznych perturbacjach wreszcie trafił do ligi, wielu ekspertów z szanowanym Billem Simmonsem na czele nie dawało mu szans na zrobienie kariery za oceanem. W tamtym czasie trudno było się z tym sposobem myślenia nie zgodzić, gdyż żaden z jego rodaków jak dotąd nie sprostał wymaganiom NBA. Yao był jednak inny, prawdziwy jednorożec wśród środkowych. Imponował nie tylko wzrostem, lecz również znakomitą mobilnością i bogatym wachlarzem zagrań w ofensywie. Ming grał twardo po obu stronach parkietu i nie dawał się zdominować przez niezwykle atletycznych przeciwników. Wielkolud z Chin wszedł do ligi z przytupem szczelnie zamykając usta swoim krytykom o czym dobitnie przekonał się sam Charles Barkley.
Sir Charles zgodnie z zakładem musiał pocałować tyłek osła (pierwotnie miał to być zadek Kenny’ego Smitha), gdyż uparcie twierdził, że Yao w debiutanckim sezonie w żadnym ze spotkań nie zdobędzie więcej niż 19 punktów. W kolejnych latach Ming konsekwentnie potwierdzał, że jest jednym z najlepszych podkoszowych w lidze i w pełni zasłużył na status All-Star. Ponadto, nie do przecenienie dla Davida Sterna była ogromna wartość marketingowa centra Rockets. Na jego spotkaniach zawsze obecne było liczne grono fanów z Chin, a transmisje spotkań ekipy z Houston gromadziły przed telewizorami niezliczone rzesze widzów z Azji. Bezsprzecznie, wpływ Yao na wzrost popularności NBA w tamtym regionie był gigantyczny co obecnie pozwala jej generować miliardowe przychody.