Najlepsze zespoły i najwybitniejszych zawodników z reguły docenia się dopiero po zakończeniu przez nich karier. Podczas gdy wielu fanów skanduje imiona swoich idoli, zawsze gdzieś jest rzesza przeciwników tych samych osób, która najchętniej podłożyłyby im kłody pod nogi.
W latach największej świetności Michael Jordan zdobywał serca niemal wszystkich kibiców, lecz wśród fanów koszykówki były też osoby, które nienawidziły go w każdym calu. Dziś ,wszyscy bez wyjątku doceniamy jego talent, możliwości oraz to co zrobił dla tej dyscypliny sportu. Podobnie jest z San Antonio Spurs. Rok w rok są faworytem do zdobycia pucharu Larrego O’Briena, jednak zawsze ktoś był przed nimi. A to Miami Heat LeBrona Jamesa, a to młodzi Oklahoma City Thunder czy w końcu Lakers Kobego Bryanta. Mało kto zastanawiał się ile ta wysoka forma „Ostróg” już trwa i co tak naprawdę omija tych, którzy po raz kolejny ignorują podopiecznych Gregga Popovicha na liście pretendentów do tytułu. Od sezonu 1999/2000 czyli już ponad 17 lat San Antonio Spurs wygrywa przynajmniej 50 meczów w sezonie. Wszystko to, w większości jest zasługą magicznego trio w postaci Tima Duncana, Manu Ginobiliego i Tonego Parkera. Praktycznie zawsze otoczeni solidnymi pomocnikami wzorcowo wykonującymi założenia taktyczne znajdowali się przez lata w ścisłej elicie. Okres dominacji tego tercetu zakończył się w zeszłym roku.
Po odejściu Tima Duncana NBA nigdy już nie będzie takie samo. Zawodnik, podobnie jak brzmi jego pseudonim, był fundamentalną częścią tej organizacji, ikoną o której ludzie będą mówić latami. Nawet jeśli wielu osobom nie podobał się mało widowiskowy styl gry podkoszowego to nikt nie zakwestionuje jego wkładu w rozwój całej koszykówki. Odejście przez niego na emeryturę było także zakończeniem pewnej ery w San Antonio, okresu dominacji tego magicznego tercetu. Obecnie opaskę kapitana trzyma Kawhi Leonard wokół którego klub zamierza budować mistrzowski zespół.
Po 41 meczach San Antonio Spurs notuje bilans 32 wygranych i 9 porażek, zajmując 2 miejsce w konferencji zachodniej. Do możliwości gry w fazie playoffs wystarczy im „zaledwie” 48 zwycięstw. Na pierwszy rzut oka „Ostrogom” niczego nie można zarzucić, jednak zespół taki jak ten zawsze mierzy wysoko, a Gregg Popovich nigdy nie spoczywa na laurach. Ostatnio w mediach wypowiedział się na temat aspiracji do tytułu swojego zespołu– Nie mam pojęcia. Nie jesteśmy tam, gdzie byśmy chcieli. To wszystko co wiem. Żaden zespół nie jest tam, gdzie chce być. No chyba, że Golden State, ale reszta z nas próbuje się tam dostać.
Słowa Poppovicha kilkukrotnie w tym sezonie się sprawdzały. W środę jego podopieczni z olbrzymim trudem pokonali młokosów z Minnesoty. Bardzo bolesna była dla nich szczególnie pierwsza połowa, w której pozwolili Wolves rzucić, aż 71 punktów! Dodatkowo zaliczyli 17 fauli, co w konsekwencji pomogło rywalom stanąć 30 razy na linii rzutów wolnych pudłując tylko jedno podejście. Odkąd Gregg Popovich objął stanowisko głównego trenera jego zespół tylko 3 razy pozwolił przeciwnikom na zaaplikowanie 70 punktów w pierwszej połowie. Po raz pierwszy taka sytuacja miała miejsce 4 stycznia 2011 roku przeciwko Knicks, dwa następne zdarzyły się tylko podczas obecnych rozgrywek. Nie jest to normalne zwłaszcza, gdy popatrzymy na notowania Spurs przez ostatnie lata w rankingach defensywnych. Zespół zawsze słynął z niezwykle dobrze poukładanej obrony, a wśród rzemieślników bronionej połowy byli m.in. Bruce Bowen, Danny Green czy wspomniany Tim Duncan. Być może właśnie absencja ostatniego z nich daje się najbardziej we znaki. Przez tyle lat cała ta machina była nie do sforsowania, a Timmy 15-krotnie zajmował miejsce wśród najlepszych defensywnych zawodników sezonu. Pau Gasol jest świetnym graczem, jednak nie jest osobom będącą w stanie zastąpić go w tym aspekcie.
– Nie wiem. Nie graliśmy dobrze w pierwszej połowie. To bardzo dziwne. 71 punktów w pierwszej połowie i 30 rzutów osobistych rywali. Uważam, że to pierwszy taki raz w życiu kiedy chodzi o nas. Nie jesteśmy zbyt ostrzy. Wysyłaliśmy ich na linię zbyt wiele razy. Później byliśmy w stanie poprawić się w drugiej połowie, zagrać lepiej w obronie, mniej faulować i być bardziej agresywni– skomentował Manu Ginobili.
Gregg Popovich ocenił w grudniu liderów zespołu na ocenę B- , a cały zespół na C-. Teraz nota z pewnością byłaby niższa zważywszy na fakt, że San Antonio notuje w styczniu bilans 5-3. W każdym z tych trzech meczów Spurs potrafili roztrwonić przewagę sięgającą około 10 punktów. W spotkaniach, w których prowadzą po 3 kwartach osiągają bilans 27-3.
– Ponownie, jak zdarzało się to bardzo często, była to opowieść o tym jak daliśmy sobie rzucić 71 punktów, a następnie tylko 44. Pozwoliliśmy na rzucenie 30 osobistych w pierwszej połowie i 9 w drugiej. To jest to o czym mówiłem- bycie fizycznym, mądra gra pozwoliła byśmy mogli zrobić to w drugiej połowie.Według mnie zagraliśmy dobrze przez 24 minuty.
Druga połowa była dla zespołu nie lada wyzwaniem. Największą zasługę w osiągnięciu korzystnego rezultatu miał lider zespołu, Kawhi Leonard, który rzucił 34 punkty osiągając tym samym najdłuższą serię w występach 30-punktowych. Jest to wyjątkowa passa w ostatnich 30 sezonach klubu(wyrównał wynik Tima Duncana z 2004 roku). W meczu przeciwko Wolves bardzo dobrze zagrał także LaMarcus Aldridge, który zdobył 29 punktów. Było to ósme takie spotkanie, w którym obydwaj notują po 25 oczek. Według statystyk ESPN.com ich drużyna osiąga wtedy bilans 8-0.
– To był zaledwie jeden mecz. Cały czas podwajali naszą dwójkę. Gdy tylko trochę od niego( Aldridge) odchodzili rozciągał grę rzutem- powiedział Leonard– Jeśli zostawiali mnie, także starałem się trafić. Dzisiaj po prostu rzucaliśmy. Cieszę się, że wygraliśmy. Wystarczy podejść do każdego meczu z takim nastawieniem jak podczas 7 meczu finałów nie dbając o cyferki, a po prostu chcieć przyjść i wygrać.
Jeśli chodzi o ławkę rezerwowych Spurs solidne wsparcie dał Patty Mills (11 punktów) oraz Dewayne Dedmon, który miał zneutralizować trochę poczynania przeciwnika pod koszem.
– Jest naprawdę wielki– powiedział Leonard na temat wpływu Dedmona w drugiej połowie– Pilnuje Karla Townsa, bardzo dobrego gracza podkoszowego i dostarcza nam dużo energii jako zawodnik. To pobudza wszystkich i tych na ławce, i tych na parkiecie.
Patrząc na ławkę Spurs dawka talentu i doświadczenia jest naprawdę duża. Dewayne Dedmon, Patty Mills czy David Lee są świetnymi zawodnikami, a ich obecność i dyspozycja może być w dalszej części sezonu kluczowa. Warto pamiętać, że podczas tych rozgrywek w szeregach Spurs jest, aż siedmiu nowych graczy, w tym czterech rookie. Zanim ta machina nabierze rytmu musi potrwać trochę czasu. Na pewno nie pomaga także fakt, że jest to pierwszy raz od sezonu 1996/1997 kiedy w szeregach zespołu nie gra Tim Duncan. Jeśli wszystko to mamy uznać za przebudowę drużyny to wiele klubów może im zazdrościć szybkiej organizacji gry. Wciąż nie wiadomo jak długo na pokładzie będą Tony Parker i Manu Ginobili, ale jestem pewny że budowa teamu wokół takiej osoby jak Leonard jest pomysłem świetnym i jeżeli nic nie pokrzyżuje im planów, cała ta przebudowa zakończy się kolejną paradą mistrzowską.
NBA: Durant-Westbrook-Harden – największe “co by było gdyby”?