Przypomina mi to sytuację z Los Angeles sprzed kilku lat, gdy do Kobego Bryanta dołączyli Dwight Howard i Steve Nash. Projekt, który miał przynieść Lakers walkę z czołówką okazał się totalnym fiaskiem. Brooklyn Nets mają w swojej rotacji całą paletę różnych osobowości i obawiam się, że ten kocioł może wystrzelić dziwną substancją prosto w twarz.
LIDERZY czy liderzy?
Należy zacząć od postaci, które bezpośrednią będą decydować o sukcesach Brooklyn Nets. Zarówno Kyrie Irving, jak i Kevin Durant wracają do gry po uporaniu się z poważnymi urazami. Już w tym momencie pojawia się więc znak ostrzegawczy, zwłaszcza w przypadku Irvinga. Rozgrywający na przestrzeni ostatnich lat wielokrotnie opuszczał mecze z powodu przeróżnych urazów. Styl gry Irvinga wymaga ogromnej elastyczności ciała i w pewnym momencie zaczyna ono protestować. Nets muszą pozostać więc bardzo ostrożni, gdy wzrośnie intensywność sezonu regularnego.
KD z kolei wraca do gry po najpoważniejszym urazie w karierze. Ostatnie lata przed kontuzją były prawdziwą eksplozją jego talentu. Wielu było wręcz przekonanych, że mówimy o obecnie najbardziej wszechstronnym koszykarzu w NBA. Uraz go mocno wyhamował i stawia znak zapytania w kontekście jego przyszłości. Czy Durant będzie w stanie wrócić do poziomu, jaki do tej pory prezentował? Wielu graczy po zerwaniu kluczowe dla koszykarza ścięgna nie jest w stanie odzyskać dynamiki, jaka wyróżniła ich przed kontuzją. Kevin będzie musiał pokonać wiele mentalnych blokad, by znów być tym samy “killerem”, jakim był w Golden State Warriors.
Gdyby tego było mało – na obu graczy spadnie odpowiedzialność prowadzenia drużyny do mistrzostwa. Tutaj pojawia się największy problem, bo Irving jako lider wydaje się postacią kontrowersyjną. Czy ma cechy odpowiednie do tego, by zjednoczyć wokół siebie grupę? Do tej pory – nie mając LBJ-a w drużynie – nie był w stanie tego udowodnić, więc przygoda z Nets będzie także sprawdzianem jego koszykarskiej dojrzałości. Co natomiast z KD? Jego siłą jest indywidualizm. Grając w GSW często wychodził poza schematy, ignorując założenia Steve’a Kerra. Różne to przynosiło efekty, ale generalnie KD jest trudny w dyscyplinowaniu, dlatego też trudno upatrywać w nim materiału na “samca alfa”.
Pedagog
I właśnie dlatego Sean Marks – generalny menadżer Brooklyn Nets, zdecydował się na zatrudnienie Steve’a Nasha. Nowy trener zespołu nie będzie odpowiedzialny za tzw. X-and-O, czyli przygotowanie taktyki i jej egzekucję. On ma zorientować swoje siły w głównej mierze na przygotowaniu Duranta i Irvinga do roli, jaką muszą dla Nets odegrać. Nash dla obu liderów ma być drogowskazem; ich głosem rozsądku i ich buforem bezpieczeństwa. Rolą head-coacha będzie dbanie o to, by Nets nie powtórzyli błędu Los Angeles Clippers, którzy mając doskonałą mieszankę graczy, całkowicie zaniedbali kwestię odpowiedniego zbicia tej grupy w kolektyw.
Intencje Marksa były w tym wypadku słuszne, ale mam wrażenie, że ego Irvinga i Duranta może być dla Nasha zaporą nie do przejścia. Bowiem przed sezonem i na jego początku wszystko może wyglądać bardzo kolorowo. Będziemy czytali nagłówki artykułów piejących na część wspaniałej współpracy dwóch koszykarzy. Jednak na pewnym etapie sezonu przyjdzie kryzys i wtedy dopiero poznamy prawdziwe oblicze tej dwójki – wtedy praca Steve’a Nasha będzie mogła zostać stosownie zweryfikowana. To jak Nets będą reagować na wszelkie przeciwności losu, określi czy ich sposób na sukces okazał się słuszny.
A przecież wiemy, że Durant ma swoje humorki, gdy coś idzie nie po jego myśli.Pokazał to kilka razy w swoim poprzednim klubie, gdy “odniósł wrażenie”, że Stephen Curry, Klay Thompson i Draymond Green nie wpuścili go do swojej zamkniętej grupy. Podobne historie ma na swoim koncie Irving, który grając dla Boston Celtics częściej swoim zachowaniem zespół dzielił niż jednoczył. Czy Steve Nash będzie w stanie trzymać ich na smyczy? To jedna z największych zagadek sezonu 2020/21.
Eksperymentalny sztab
Nazwiskiem, które z tego zestawu przekonuje mnie najbardziej jest Jacque Vaughn. Prowadził Nets w bańce i przedstawił bardzo konkretny pomysł na grę zespołu pozbawionego wielkich gwiazd. Obawiam się, że przy okazji powrotu Duranta i Irvinga, metody Vaughna mogą spotkać się z naciskiem na eksploatowanie gry przez dwóch All-Starów, a to z pewnością wpłynie na skuteczność rozwiązań stosowanych przez Vaughna do tej pory. Po decyzji o zatrudnieniu Mike’a D’Antoniego na stanowisko asystenta, Jacque może żałować, że zgodził się na to, by zostać z Brookly Nets. Dlaczego? Bo D’Antoni lubi grę upraszczać.
Może właśnie dlatego były trener Houston Rockets został ściągnięty? Czy to oznacza, że Nets zaczną grać izolacje, rzucać za trzy i wjeżdżać pod kosz? Najprostsze środki mogą rzecz jasna przynieść duże korzyści, ale w ostatnich latach mistrzostwa nie zdobywał żaden zespół opierający się na systemie zbliżonym do tego, który w Houston preferował Mike D’Antoni. Jest rzecz jasna fantastycznym fachowcem, ale moim zdaniem będzie na Brooklynie przeszkadzał. A że Nash darzy go wielkim szacunkiem, może przedkładać zdanie swojego mentora nad zdanie człowieka, który ma nieco szerszy horyzont na sprawę – Jacque’a Vaughna.
Dlatego uważam, że sprowadzenie D’Antoniego to mimo wszystko błąd. Natomiast wprowadzenie do sztabu Amare’a Stoudemire’ to już czysta fantazja. STAT ma odpowiadać za pracę indywidualną z wysokimi zawodnikami. Miejmy tylko nadzieję, że nie będzie z nimi pracował w obronie. Generalnie decyzja o jego zatrudnieniu trąci lekkim koleżeństwem. Nie możemy rzecz jasna odmówić Stoudemireowi ogromnego doświadczenia, ale czy jest materiałem na trenera? Nie wszyscy są do tego przekonani, dlatego z oceną poczekajmy na efekty.
Misz-masz
Widzimy więc, że w trakcie zaledwie paru miesięcy Nets wiele rzeczy przewartościowali. Wielkim gwiazdom na parkiecie muszą towarzyszyć wielkie gwiazdy na trenerskiej ławce, dlatego Vaughn nie dostał szansy, mimo że mocno na nią pracował w bańce. Połączenie Nash – D’Antoni – Stoudemire budzi jednak bardzo mieszane odczucia. W dodatku mają zarządzać zawodnikami, którzy w ostatnich latach na pewno nie słynęli ze swojej pokory. GM Sean Marks zagrał więc w bardzo ryzykowną grę, która w historii wielokrotnie kończyła się blamażem. Nie możemy już teraz obwieścić, że “nic z tego nie będzie”, ale konstrukcja obecnych Brooklyn Nets jest jak przejażdżka Bugatti Veyronem – wystarczy, że za mocno przyciśniesz gaz, a stracisz kontrolę.