Polska reprezentacja na ćwierćfinale zakończyła swój udział w tegorocznym EuroBaskecie. Awans do najlepszej ósemki turnieju okazał się dla drużyny Igora Milicicia szczytem możliwości. Polacy nie mieli bowiem większych szans w starciu z Turcją i przegrali 77:91. Nie udało się więc powtórzyć wyniku z poprzednich Mistrzostw Europy i awansować do półfinału imprezy. Wtorkowy ćwierćfinał zdominował Alperen Sengun, który jako piąty w historii EuroBasketu na konto zapisał triple-double, zaliczając 19 punktów, 12 zbiórek i 10 asyst. Reprezentacja Grecji, wsparta obecnością swojego lidera – Giannis Antetokounmpo, pokonała Litwę w drugim ćwierćfinale i wygląda na gotową do walki o złoto. Grecy kontrolowali mecz w drugiej połowie i w półfinale zmierzą się z Turcją, która wcześniej odesłała do domu Polaków.
TURCJA – POLSKA 91:77
- Od początku jasne było, że przed Polakami bardzo trudne zadanie w walce o półfinał tegorocznego EuroBasketu. Bo choć historyczny bilans przeciwko Turcji ma polska reprezentacja koszykarzy naprawdę niezły – przed tym spotkaniem było to sześć zwycięstw w ośmiu starciach w Mistrzostwach Europy – to jednak turecka reprezentacja przystąpiła do wtorkowego meczu z kompletem wygranych w trwającym turnieju i to ona była niewątpliwie faworytem ćwierćfinału, mając w składzie sporo talentu z NBA oraz Euroligi.
- Szybko boisko opuścić musiał Michał Sokołowski, który po ciosie w twarz krwawił. Jego miejsce zajął Aleksander Dziewa – który w dwóch poprzednich spotkaniach nie grał w ogóle – i szybko dał o sobie znać. Najpierw pomógł Polakom zebrać piłkę, by chwilę później dołożyć pierwszą swoją trójkę. To był dobry sygnał. Z parkietu szybko zszedł też Kamil Łączyński, a to za sprawą dwóch fauli, w tym przewinienia niesportowego. Polska reprezentacja po ledwie trzech minutach osiągnęła zresztą limit fauli. Miała być fizyczna gra, no to była.
- Dobrze funkcjonowała jednak obrona Biało-Czerwonych. Turcy popełniali błędy, nie potrafili też wypracować sobie zbyt dobrych pozycji do rzutu. Jeśli się rozkręcali, to powoli. Ale także Polakom raczej ciężko było dokładać kolejne punkty do swojego dorobku. Szczególnie przy wejściach pod kosz, gdzie Turcy straszyli zasięgiem. Pierwsza kwarta była więc naprawdę wyrównana i po 10 minutach mieliśmy na tablicy wyników remis 19:19. Większość punktów – w przypadku obu zespołów – zdobyli… gracze rezerwowi.
- Dopiero w czwartej minucie drugiej kwarty pierwsze punkty w tym spotkaniu zdobył Alperen Sengun. Lider tureckiej kadry popisał się wtedy efektownym wsadem w kontrze. Wcześniej nie punktował, ale za to znakomicie obsługiwał swoich kolegów. Nie bez powodu mówili o nim kiedyś per „Baby Jokić”. I to właśnie on dał sygnał Turkom do ataku w drugiej odsłonie. Rywale bezlitośnie wykorzystywali bowiem kolejne straty Polaków i przy słabszym okresie gry podopiecznych Igora Milicicia zbudowali sobie kilkanaście punktów przewagi.
- Wściekał się trener Milicić, ale turecka obrona była momentami nie do przejścia. Na domiar złego zbyt często Polacy wracali do obrony za wolno – nawet po niecelnym rzucie wolnym Dominika Olejniczka nie upilnowali Sehmusa Hazera, którego fantastycznym podaniem spod własnego kosza obsłużył oczywiście Sengun. A nie było to nawet najbardziej efektowne jego podanie w tym meczu… Gwiazdor Houston Rockets był niewątpliwie najlepszym graczem na boisku. Po 20 minutach na koncie miał już 10 punktów, 6 zbiórek i 6 asyst, a Turcja wygrała drugą kwartę 27:13 i do przerwy prowadziła 46:32.
- Ważny był więc początek drugiej połowy, ale to drużyna trenera Ergina Atamana była po zmianie stron nieco bardziej skuteczna. Polacy zaczęli trzecią kwartę od trafienia Aleksandra Balcerowskiego, lecz potem pudłowali kolejne rzuty. Nie byli tym samym w stanie zmniejszać strat. Turkom nie przeszkodziła nawet kontuzja Cediego Osmana, na którego w jednej akcji niefortunnie upadł Mateusz Ponitka. Po dwóch trójkach Furkana Korkmaza w dwóch kolejnych akcjach przewaga Turcji wzrosła do najwyższego jak dotychczas poziomu 21 punktów.
- Dopiero pod koniec trzeciej odsłony przebudził się nieco atak polskiej reprezentacji – na tyle, że przed ostatnią kwartą straty do Turków wynosiły 15 punktów. Można było więc jeszcze powalczyć. I to rzeczywiście Polacy w tych ostatnich 10 minutach zrobili. Zbliżyli się w pewnym momencie na dystans już tylko ośmiu punktów, ale w decydujących momentach większą odpowiedzialność wziął na siebie Shane Larkin. Dwukrotnie świetnie ściągnął na siebie uwagę i znalazł kolegów na czystych pozycjach na obwodzie, co przesądziło w istocie o wyniku tego spotkania.
- Straty były już bowiem dla Polaków zbyt wysokie, a czasu na odrobienie – zbyt mało. Turcja była za silna. Rywale zdominowali polską kadrę na tablicach, zbierając 13 piłek w ataku i zdobywając 18 punktów drugiej szansy. Wymusili też aż 15 strat, po których zdobyli 25 punktów, a do tego mieli 10 przechwytów. Nie da się ukryć: Polska przegrała w „małych rzeczach”, które jednak w koszykówce robią dużą różnicę. Wyszło też pewnie zmęczenie turniejem i krótka rotacja. Półfinał EuroBasketu tym razem nie dla Polski.
- Najlepszy na boisku był Alperen Sengun, który jako najmłodszy w historii EuroBasketu zrobił triple-double i do 19 punktów dołożył 12 zbiórek oraz 10 asyst, prowadząc Turcję do pierwszego od 2001 roku półfinału Mistrzostw Europy. Po 13 punktów zdobyli Larkin oraz Hazer. Wśród polskich reprezentantów po 19 punktów zdobyli Jordan Loyd i Mateusz Ponitka. Ten drugi – kapitan naszej reprezentacji – walczył do końca mimo wyraźnych problemów zdrowotnych, a do swojego dorobku dodał jeszcze sześć zbiórek i sześć asyst.
We wtorek Turcja pozna swojego rywala w półfinale. Będzie to zwycięzca drugiego ćwierćfinału:
LITWA – GRECJA 76:87
- W drugim ćwierćfinale EuroBasketu w Rydze, Litwa mierzyła się z Grecją i szybko wyszła na kilkupunktowe prowadzenie (9:4). Seria 4:0 Giannisa Antetokounmpo pozwoliła Grecji zażegnać wczesny kryzys. Mecz toczył się w zjawiskowym tempie. Obie ekipy grały bez zatrzymywania piłki, szybko przenosząc akcje i podejmując instynktowne decyzje w ataku. Dla oka pierwsza połowa tego meczu była bardzo widowiskowa.
- W jednej z sekwencji znakomitym wsadem popisał się Ignas Sargiunas po przechwycie. Za chwilę mocno na obręczy skończył Giannis Antetokounmpo i hala w Rydze znów poderwała się z krzeseł. Bardzo dobrze na deskach pracował Kostas Antetokounmpo notując w pierwszej połowie trzy bloki. Końcówka drugiej kwarty należała do Jonasa Valanciunasa, którego mocna gra w okolicach obręczy pomogła Litwie odrobić straty.
- Na trzecią kwartę Grecy wracali z prowadzeniem 44:38. Koszykarzom trenera Vassilisa Spanoulisa zależało na tym, by kończyć posiadania w pierwszych sekundach, zwłaszcza po defensywnych zbiórkach. Po punktach w kontrze Kostasa Sloukasa Grecja znowu prowadziła 7 punktami. Całą trzecią kwartę wygrała 20:14 i do czwartej odsłony przystępowała z 12-punktowym prowadzeniem (64:52). Litwa nie miała odpowiedzi na szybką i fizyczną grę rywala po obu stronach.
- Przewaga utrzymywała się na poziomie dwóch cyfr. Grecka obrona skutecznie odcinała Litwę od każdej próby zrywu. Seria Valanciunasa w końcówce meczu zredukowała stratę, ale nie w stopniu, który pozwalałby Litwie nawiązać walkę. Giannis Antetokounmpo zanotował 29 punktów i 6 zbiórek Giannis, kolejnych 17 oczek Vassilisa Toliopoulosa. Dla Litwy 24 punkty i 15 zbiórek Valanciunasa.