Przypominając sobie perypetie na boisku, z dużą dozą prawdopodobieństwa przypomnisz sobie również podobne momenty. Murawa mogła być rzeczywista, ale też i wirtualna. Grasz osiedlową gierkę/mecz w amatorskiej lidze/spotkanie MyCareer. Staracie się całą drużyną, jak zawsze. Dzielisz się piłką, zdobywasz punkty – być może idzie Ci nawet ciut lepiej niż reszcie drużyny. Czujesz tą „miękką kiść”, to opanowanie piłki, ale ostatecznie przegrywacie. Jeden mecz, trudno, bywa. Dwa też bywają. Przy trzecim już wysoka szansa, że irytacja oscyluje wokół wysokich granic.
To my, w warunkach „zwykłych śmiertelników”, ale jak to się ma do najlepszej ligi świata? Od początku tego młodego jak na razie sezonu da się zauważyć heroiczne boje zawodników mających status (super)gwiazdy o kolejne zwycięstwa ze swoimi drużynami. I wbrew wysiłkom, dalsze co widzimy, to jednak bardziej porażki. Anthony Davis i 2 – 9 Pelicans, DeMarcus Cousins i 4 – 7 Kings, John Wall i 2 – 7 Wizards. Każdy z przykładów idealnie wpisuje się w ten schemat. Dlaczego wyciągam to przed szereg wydarzeń? Chciałbym się przyjrzeć temu, co dalej.
Rozwiązania są dwa i każde ma swoje przedstawicielstwo wśród fanów – zostać i budować albo odejść i się dobudować. Zacznijmy od drugiego, tego teoretycznie łatwiejszego.
Jako rozpoczęcie tej kwestii każdy ma już w głowie zapewne konkretny przypadek – Kevin Durant. Lepsze, gorsze i bardzo dobre sezony Oklahomy nie wystarczyły; Kevin ma ochotę dotknąć trofeum O’Briena jako zwycięzca, jako jego właściciel na co najmniej rok. Przez to nastawienie oglądamy go od tych rozgrywek w granatowo – żółtych barwach. Moralność i etyka tej decyzji zostały przeorane przez cały offseason. Osobiście jestem w stanie zrozumieć ten wybór – to życie Kevina Duranta, jego aspiracje, jego poglądy; jeżeli pragnienie zdobycia mistrzostwa ligi usprawiedliwia w jego przekonaniu podjętą decyzję, to droga wolna. Nie jest to wszak morderstwo, konsekwencje tej decyzji nie dorównują czynom zabronionym (choć polemizowaliby ze mną najpewniej kibice OKC). Golden State Warriors poprzez ten manewr stali się tworem, jakim były główne państwa Zimnej Wojny. Zagrożenie odpalenia bomby atomowej istnieje, są ku temu środki, choć życie toczy się na razie raczej spokojnie. Bilans 7-2 jest bardzo dobry, ale już nie najlepszy w lidze, a i droga do niego często prowadziła przez akcje w ostatnich sekundach. W pełni możliwości czy nie, jest to i tak skład niepoprawnie naszpikowany umiejętnościami i odstający od wielu klubów NBA. Obawy i niechęci spowodowane podanym przypadkiem Duranta, jakie przetaczały się i dalej trwają wśród kibiców, będą miały miejsce w każdym innym, analogicznym przypadku. Decyzje Davisa czy Walla, idące za przykładem Duranta i kierujące ich wprost w ramiona contenderów, mogą być katastrofalne dla nas, kibiców. Pojedynki super teamów faktycznie mogą być porywające i zachwycające, na dłuższą metę jednak, (przy założeniu, że będą te drużyny działały zgodnie z założeniami), gra stanie się jałowa, kastująca jeszcze bardziej ligę na wyraźne warstwy, gdzie prawie całkowicie zostanie wyeliminowana możliwość sprawienia niespodzianki przez drużynę z teoretycznego środka zestawienia.
Zaburzy się jeszcze bardziej rozkład sił.
Bohaterowie tego tekstu nie muszą jednak podejmować takich kroków. Ich status umożliwia im pozostanie w klubie i kuszenie innych wielkich postaci. Kończące się umowy, niezadowalające role w zespole, wysokie picki w drafcie, wszystko to sprzyja pozyskiwaniu brakujących elementów układanki i tworzeniu koszykarskiego mechanizmu idealnego. Po pierwsze jednak, jest to proces zazwyczaj długotrwały, po drugie, obarczony wysokim ryzykiem, szczególnie, gdy mówimy o odbudowie przez draft. Jak pokazali w 2015 r. Golden State Warriors, duży trzon mistrzowskiego zespołu mogą stanowić gracze wyłowieni podczas loterii, mimo wszystko nadal jest to jednak proces żmudny i mocno nieprzewidywalny. Czekając na nieokreślone rzeczy i będąc na łasce decyzji włodarzy klubów, zawodnicy swoje dokonania boiskowe mogą z czasem transformować we frustrację. Granie kolejnych nieprawdopodobnych nocy na marne, jak Davis, czy patrzenie kolejny rok, w przypadku Cousinsa, jak podmieniona ławka Kings dalej nie może sprostać choćby dodatniemu bilansowi, takim liderom może się w końcu odechcieć. Ich status nie czyni ich tzw. primadonnami, ale nie można się też oszukiwać, że są postrzegani nieco inaczej niż reszta drużyny. Sami także o tym wiedzą i w bardziej lub mniej świadomy sposób to ciągle na nich wpływa. Nie jest to też jedynie kwestia psychiki – na pewno ma ona w tym wszystkim swoją rolę, jednak ciągła niemożność uzyskania zadowalających efektów na każdego wpłynie w końcu demotywująco, jak silny by nie był. Praktycznie każdy ze wspomnianych koszykarzy, czy to Davis czy Wall, zaliczył już w tym sezonie „chlapnięcie” czegoś o drużynie, co spowodowane było tymi raptem 10 meczami w sezonie. Gracz Waszyngtonu w dodatku coraz wyraźniej spięty jest na boisku, szturcha sędziów, wdaje się w intensywne słowne utarczki. Cousins dobrze wiemy, jak chwiejny bywał już w poprzednich latach, w swoich zachowaniach czy osądach. Nawet Marcin Gortat, który nie ma takiego statusu gwiazdy, natomiast jest znany z raczej wyważonych opinii, szczególnie o własnym podwórku, musiał przepraszać za wypowiadane słowa o najsłabszej ławce w lidze. Takie postawy wpłyną bardzo szybko na całą drużynę – destrukcja liderów przeleje się na pozostałych graczy, słabe drużyny mogą nie udźwignąć się pod tymi zachowaniami i w efekcie stać się jeszcze słabszymi. Klub, jaki będą reprezentować, nie stanie się więc punktem na horyzoncie innych graczy, raczej kałużą do obejścia. Draftowani wyboru mieć nie będą, doświadczeni jednak już tak, zasilając szeregi zespołów z szerszymi perspektywami. Poziomy drużyn nie będą dążyły więc do wyrównania.
Zaburzy się jeszcze bardziej rozkład sił.
Słyszę już podniesione głosy. Zabieg ten jest z mojej strony jak najbardziej świadomy – gracze pokroju Joela Embiida czy KAT-a nie znaleźli się celowo w moim tekście. Zmierzam z wyjaśnieniami: Embiid dopiero co pojawił się na parkietach jako pełnoprawny zawodnik, a i jego ogólny staż z koszykówką jest na tyle krótki, że na razie samo odkrywanie tej dyscypliny przesłania mu jeszcze długofalowe skutki, on po prostu chce grać. W dodatku wierzy w proces® i wie, że u boku pojawi się jeszcze Ben Simmons, co nie będzie bez znaczenia. Podobne podejście cechuje Townsa, młody zespół Minnesoty dopiero zbiera i kształtuje ekipę mającą zaznaczyć swoją obecność w lidze, a jednocześnie jest młody i głodny gry. KAT nie ma też tak do końca statusu jedynego lidera – mocne statystyki to jedno, ale nadzieje pokładane w zawodnikach takich jak Anthony Wiggins czy Zach LaVine to drugie. Tak młodzi koszykarze nie są jeszcze naznaczeni piętnem uciekającego czasu i bezowocnych wysiłków. Nie życzy im bynajmniej nikt, aby dołączyli do opisywanego grona.
No ale co z Wielkimi Sfrustrowanymi? Mają iść, mają zostać? To pytanie nie dostanie ode mnie gotowej do wpisania w podręczniki odpowiedzi. Każdy niech spojrzy na to swoim okiem. Mogę w tym miejscu wyrazić jedynie własne poglądy i uważam, że w dużej mierze zależy to od nastawienia danej organizacji wobec takiego zawodnika. Anthony Davis to ewidentnie filar, fundament i jeszcze parę innych, podtrzymujących konstrukcję Pels, obiektów. Rozwój drużyny oparty jest o jego postać, dano temu sowity wyraz równie sowitym kontraktem. Brew poprzez zostanie w klubie ma możliwość otrzymania drużyny skrojonej pod siebie i w zgodzie z konkretną wizją włodarzy. Istotną kwestią będzie tu komunikacja zawodnika z klubem i łut szczęścia. W najgorszym wypadku – legendarni gracze bez tytułu także mają swoje zestawienia.
Nie jest jednak tak różowo w przypadku choćby wspominanych Cousinsa czy Walla. Mają oni bezsprzeczne role w swoich drużynach, od których zależy wynik czy ostatnio częściej po prostu rozmiar porażek, ale zarówno Kings, jak i Wizards, nie sprawiają wrażenia rozpisanych od strzałki do strzałki w profesorskim brulionie. To raczej zeszyt z gimnazjum, gdzie wszystko jest pokreślone, pomazane i coraz bardziej niezrozumiałe. W moim odczuciu nie do końca jest jasne, jakie plany na swój dalszy rozwój mają te drużyny, albo czy w ogóle planują opierać ten proces na dotychczasowych twarzach. Wtopione kontrakty czy wymiany frustrują powoli wszystkich, od zawodników po kibiców, a wyniki sportowe jawią się tak, jak przedstawiłem je na początku tekstu. Czasami wystarczy zostawić szkielet i wymienić sfatygowane elementy. Warto jednak przedstawić sobie kosztorys – czy aby na pewno nie opłaca się postawić konstrukcji od nowa?
Tekst: Piotr Zach