Gdyby nie uderzenie z ławki, jakie zapewniał swojej drużynie przez cały sezon, bez cienia wątpliwości Utah Jazz nie byliby w tym samym miejscu. Jordan Clarkson ma za sobą znakomite rozgrywki i całkowicie zasłużenie wygrał nagrodę dla najlepszego rezerwowego.
Wśród finalistów byli Jordan Clarkson, Joe Ingles oraz Derrick Rose. Koniec końców to ten pierwszy zebrał najwięcej głosów. Co ciekawe – wyróżnienie Jordanowi przekazał jego kolega z drużyny, który skończył w głosowaniu tuż za nim. To pierwsza nagroda indywidualna przyznana przez NBA w tym sezonie. Nie było większych wątpliwości, kto jest jej faworytem.
NBA zrezygnowała w tym sezonie z przyznawania nagród w trakcie specjalnej gali. Postanowiła wrócić do tradycyjnego ogłaszania zwycięzców w trakcie trwania play-offów. Clarkson nieco spuścił z tonu po przerwie na Weekend Gwiazd, właśnie wtedy zaczął go gonić Ingles. Ponadto dobrze w Nowym Jorku spisywał się Derrick Rose, który po transferze do Knicks z Pistons, prowadził ekipę Toma Thibodeau do play-offów NBA.
Jednak w końcówce sezonu z gry wypadł Donovan Mitchell, co stworzyło dla Jazz potrzebę znalezienie nowego źródła zdobywania punktów. W dużej mierze obowiązki przejął na siebie Clarkson, kręcąc naprawdę dobre liczby. – Konieczność wychodzenia z ławki była dla mnie czymś nowym. Wcześniej byłem starterem, więc potrzebowałem trochę czasu, by zrozumieć, w jaki sposób mogę drużynie pomóc – mówił zaraz po otrzymaniu nagrody.
– Zgodziłem się na tę rolę i zacząłem nad nią pracować. Przenosiny z Cleveland do Utah bardzo mi w tym wszystkim pomogły – dodał. Przyznał także, że dorastając oglądał Manu Ginobiliego, który sprawił, że wychodzenie z ławki stało się “cool”. Ponadto podziękował za wszelką pomoc Lou Williamsowi, czyli profesorowi w kontekście gry jako uderzenie z ławki. Gracz Jazz notował średnio 18,4 punktu, 4 zbiórki i 2,5 asysty trafiając 42,5 FG% oraz 34,7 3PT%.