Jugosławia do niedawna była jednym z największych państw w Europie Środkowej: rozciągała się od słoweńskich Alp Julijskich ze strzelającym w niebiosa ich najwyższym szczytem o nazwie Triglav na północy do skąpanych w słońcu pomarańczowych ogrodów Macedonii na południu, od zachodniego skalistego adriatyckiego wybrzeża chorwackiej Dalmacji do znajdujących się na wschodzie bezkresnych równin Wojwodiny przechodzących w Góry Wschodnioserbskie.
Na tych terenach żyje i funkcjonuje do dziś sześć narodów: Bośniacy, Chorwaci, Czarnogórcy, Macedończycy, Serbowie oraz Słoweńcy. Ta niezwykła mozaika powodowała, że od wieków te ziemie cieszyły się dużym zainteresowaniem i z tej krainy pochodziło wiele znakomitych jednostek, które zapisały się na zawsze w historii świata. Biorąc pod uwagę tylko XX wiek na jej kartach znaleźli się przede wszystkim sportowcy, zaś twórcami największych sukcesów sportu jugosłowiańskiego byli koszykarze.
Południowi Słowianie z lubością traktują wszystkie dyscypliny zespołowe, a koszykówka cieszy się największym prestiżem i estymą. Nic dziwnego, skoro przeciętny obywatel jugosłowiański mógł się identyfikować z takimi zawodnikami jak Dražen Petrović, Vlade Divac oraz pozostałymi, to automatycznie wzrastało jego poczucie dumy narodowej i szeroko pojmowanego patriotyzmu. Obecnie Jugosławia już nie istnieje, ale jak Bałkany długie i szerokie niemal każdy słyszał o tych genialnych sportowcach, których z różnych powodów życie nie oszczędzało, podobnie jak Socjalistycznej Federacyjnej Republiki Jugosławii.
Historia w pigułce
Żeby zrozumieć zawiłe dzieje Jugosławii i poszczególnych narodowości wchodzących w jej skład należy uzmysłowić sobie, z jakimi przeciwnościami musiała się borykać, aby móc w końcu zrealizować swoje marzenia o niezależności. Dotyczy to zarówno Jugosławii jako podmiotu jednoczącego wszystkie nacje południowosłowiańskie, jak i interesów każdego z narodów w niej zrzeszonych dzięki którym Bałkany widnieją w obecnym kształcie.
Po bitwie na Kosowym Polu, będącej symbolem bezgranicznego męstwa i ofiarności, stoczonej w 1389 roku Imperium Osmańskie na blisko sześć stuleci zdobyło panowanie nad Półwyspem Bałkańskim. Dopiero XIX wiek przyniósł nadzieje na zmiany – Wiosna Ludów, w trakcie której dzięki działalności chorwackiego bana Josipa Jelačića w jego ojczyźnie zaczęto z optymizmem spoglądać w przyszłość lecz jak na razie Chorwacja była częścią Austro – Węgier i na niepodległość nie mogła za bardzo liczyć.
Serbia zaś uzyskała ją w 1882 roku, ale to nie wystarczyło nikomu, ponieważ wszyscy mieli dość obcych mocarstw na swoich ziemiach. Człowiekiem, który stał się w pewnym sensie symbolem wyzwolenia był Gawriło Princip, który 28 czerwca 1914 roku dokonał udanego zamachu na austriackiego arcyksięcia Ferdynanda, tym samym przyczyniając się do wybuchu I wojny światowej. Zakończyła się ona z pozytywnym rezultatem dla południowych Słowian – w 1918 roku powołano do życia Królestwo Serbów, Chorwatów i Słoweńców, które później przekształciło się w Jugosławię.
Ta federacja wszystkich ni to bliźniaczych, ni to krańcowo odmiennych od siebie narodów – katoliccy, posługujący się alfabetem łacińskim Chorwaci i Słoweńcy, prawosławni i używający cyrylicy Serbowie, a także muzułmańscy Bośniacy musiała być zarządzana przez silnego, nie znoszącego sprzeciwu władcę. Królem Jugosławii został Aleksander I Karađiorđewić, który 9 października 1934 podzielił los Ferdynanda, ponieważ zginął w podobnych okolicznościach.
To wydarzenie poruszyło Jugosławią, ale prawdziwe piekło rozpętało się podczas II wojny światowej. Jugosławia została podzielona na dwie frakcje: pierwszą byli chorwaccy ustasze pod wodzą Ante Pavelića, zaś drugą serbscy czetnicy, których przywódcą był Dragojlub Mihailović. Ziemia bałkańska spływała krwią, w czym przodowali ustasze: Jasenovac, zwany jugosłowiańskim Auschwitz oraz srbosjek są czymś, co niekoniecznie powinno napawać dumą. Jakby nie było, rany się zagoiły i zabliźniły na jakiś czas, od momentu, kiedy II wojna dobiegła końca i na czele państwa jugosłowiańskiego stanął Josip Broz Tito.
Ten były sierżant Armii Austro – Węgier, zwany Druže rządził do swojej śmierci, która nastąpiła 4 maja 1980 roku, zapewniając jako taką stabilizację podległych mu narodów, dobrobyt gospodarczy niespotykany nigdzie indziej w krajach bloku wschodniego dzięki przyjęciu planu Marshalla i zaprowadzając porządek niezbyt chlubnymi metodami – wyspa Goli Otok, gdzie przetrzymywano przeciwników reżimu jest tego najlepszym przykładem.
Niemniej jednak, jak każdy socjalistyczny przywódca miał słabość do sportowców. Nie mógł pozostać obojętny wobec sukcesów reprezentacji Jugosławii w koszykówce, która miała na swoim koncie sporo osiągnięć i była uznaną marką na kontynencie. Zdobyła dwa medale olimpijskie – w 1968 roku w Mexico City oraz w 1976 roku w Montrealu, zaś w 1980 sięgnęła po złoto w Moskwie aczkolwiek ten sukces był nieco zdewaluowany, ponieważ te igrzyska zostały zbojkotowane przez cały świat Zachodu. Tego złota nie doczekał marszałek Tito ale z pewnością składał gratulacje za trzy złote medale, cztery srebrne oraz dwa brązowe zdobyte w Mistrzostwach Europy, a jeśli chodzi o Mistrzostwa Świata to w 1970 mógł być szczególnie dumny, ponieważ Jugosłowianie wygrali tę edycję, rozgrywaną w ich ojczyźnie.
Nie należy też zapominać o złocie cztery lata później w Filipinach i o trzech srebrnych krążkach – Plavi godnie reprezentowali swój kraj, gdzie pierwsze skrzypce grali Krešimir Ćosić oraz Dražen Dalipagić. Jednak ich czas powoli mijał, a do drzwi drużyny narodowej coraz mocniej pukał nowy narybek, który miał stworzyć nową jakość gry i rozsławić jugosłowiańską koszykówkę na cały świat, nie tylko z powodów sportowych.
Koszykarski Mozart
22 października 1964 roku jest dla wszystkich Chorwatów nieomal świętem państwowym – tego dnia w Šibeniku na świat przyszedł Dražen Petrović. Od okresu niemowlęctwa spodziewano się po nim rzeczy wielkich, zwłaszcza bliscy wieszczyli mu wspaniałe życie na podstawie pewnego zdarzenia, takiego jak napicie się wody przez jego matkę w czasie ciąży. Pozornie nieistotna sprawa, ale dla uduchowionych południowych Słowian miało to niebagatelne znaczenie.
Czy to podświadome programowanie, czy rzeczywista ingerencja sił nadprzyrodzonych – nie jest to w tym wypadku ważne, pewne jest to że przepowiednia zaczęła się sprawdzać. Od małego postawił na koszykówkę, co nie było dziwne – jest to najbardziej popularny sport w Chorwacji, a na dodatek tę dyscyplinę uprawiał jego starszy brat Aleksandar. Dražen wiedział czego chce, wziął się ostro do roboty, a jego matka Biserka Petrović wspomina, że samozaparcia mógł mu pozazdrościć niejeden :
– Dražen brał ode mnie klucze do specjalnie wynajętej hali i już o szóstej rano zaczynał trenować. Ta hala musiała być zupełnie pusta. Oddawał 500 rzutów przed rozpoczęciem zajęć szkolnych, a do tego ustawiał sobie krzesła na parkiecie i dryblował pomiędzy nimi -przyznała.
Ciężka praca i wrodzony talent stworzyły geniusza – już w wieku 13 lat zasilił szeregi młodzieżowej drużyny KK Šibenik w której spisywał się na tyle rewelacyjnie, że dwa lata później przesunięto go do pierwszego zespołu, gdzie grał popisowe partie a i tak to nie było wszystko na co go stać. Mistrzostwa Kadetów rozgrywane w 1981 roku w Grecji dały znak, że Jugosławia posiada diament. Petrović uzyskał nieprawdopodobną średnią 32,4 punktu na mecz. Poza tym, z Šibenikiem dwukrotnie dotarł do finału Pucharu Koracia, niepodzielnie liderując na parkiecie i dominując nad graczami o dziesięć, piętnaście lat starszymi.
Przygoda z KK Šibenik nie potrwała za długo – Dražen po pierwsze stawiał sobie coraz to nowsze i ambitniejsze cele, a po drugie jego zespół i on sam został skrzywdzony decyzją o podłożu politycznym w spotkaniu z KK Bośnia Sarajewo: ten mecz zakończył się skandalem ze względu na krzywdzący werdykt Jugosłowiańskiej Federacji Koszykówki, która odebrała mistrzowski tytuł ekipie z Chorwacji. Do Petrovicia dotarło, że musi spróbować gdzie indziej i po zakończonym w niesławie sezonie przeniósł się do KK Cibona Zagreb. Tam jego gwiazda rozbłysła do niemożliwego: 40, 60 punktów zdobywał niejako z urzędu, zaś 5 października 1985 przeciwko Olimpii Ljublana stał się Bogiem rzucając niebotyczne 112 punktów!
Petrović w rozgrywkach ligi jugosłowiańskiej robił co chciał – podania za plecami, pod nogami, rzuty niemal z połowy boiska, serie sięgające 8 celnych rzutów za trzy punkty z rządu, nagminne ośmieszanie rywali spowodowały, że już w 1986 roku Portland Trail Blazers wybrali go w drafcie z numerem 60, jednak nie mógł pojechać za ocean. Włodarze demoludów nie pozwalali na takie praktyki i Dražen musiał poczekać na swoją szansę.
To go nie załamało, nie spoczął na laurach i za czteroletnie występy w Cibonie mógł się legitymować średnią 34,4, a należy pamiętać że mecz trwał 40 minut – ten wyczyn podchodził pod absurd. Petrović rządził i dzielił, liczyła się dla niego tylko koszykówka i doskonalenie swoich umiejętności, w jego słowniku nie istniało słowo „porażka” co zamanifestował dwukrotnie: w barwach Cibony rzucił swoim byłym kolegom z Šibenika 56 punktów, a występując w Realu Madryt nie pozostawił złudzeń nawet swojemu rodzonemu bratu grającemu właśnie w Cibonie, trafiając decydujące o wygranej dwa rzuty wolne:
– Próbowałem przekonać Dražena, żeby nam odpuścił – i tak by wygrali w Madrycie. On się jednak tylko uśmiechnął i dwukrotnie trafił – powiedział.
Skoro o Realu mowa – ten klub był ostatnim przystankiem na jego drodze do National Basketball Association, gdzie nawet na chwilę nie spuścił z tonu, co potwierdzała średnia 28,2 punktu oraz rekordowe zdobycze sięgające nawet 62 oczek. W stolicy Hiszpanii pograł rok, a przed sezonem 1989/1990 postanowił spróbować swoich sił w NBA i udał się do Portland, dzięki refleksji jugosłowiańskiej federacji, która zrozumiała, że ten zawodnik prędzej czy później wyjedzie do Ameryki i zdecydowała się mu nie przeszkadzać – miał być jeszcze potrzebny w reprezentacji, gdzie po obserwacji jego wyczynów klubowych spodziewano się podobnego, jak nie wyższego poziomu występów
Familijna atmosfera
Obowiązki ojczyźniane wzywały, stara generacja odchodziła, zastępowała ją młodsza – tak też było z Petroviciem. W Plavich zadebiutował już w 1984 roku na olimpiadzie w Los Angeles, gdzie sięgnął po brązowy krążek, ale analogicznie jak cztery lata wcześniej w Moskwie te igrzyska nie odbyły się w pełnym zestawieniu, ponieważ zbojkotowały je państwa Układu Warszawskiego, na czele ze Związkiem Radzieckim.
Prawdziwa próba sił miała nastąpić w 1988 roku w południowokoreańskim Seulu. Jugosłowianie bardzo poważnie podeszli do tego zagadnienia i przed olimpiadą skoszarowali się w obozie położonym głęboko w niedostępnych górach, w miejscowości Drobla. Na miejscu stawili się między innymi: Žarko Paspalj, Toni Kukoč, Stojko Vranković, Dino Rađa, Danko Cvjetičanin i oczywiście Petrović a także ten, który miał odegrać niebagatelną rolę w późniejszych wydarzeniach czyli Vlade Divac.
Od samego początku zgrupowania wytworzyły się silne więzi między graczami, którzy czerpali autentyczną przyjemność z przebywania ze sobą lecz najlepsze relacje były udziałem Petrovicia i Divaca. Ta dwójka zaprzyjaźniła się najbardziej, co nie uszło uwadze kolegów i stanowiło dla ich szeroko rozumiany punkt odniesienia:
– Vlade był duszą towarzystwa, człowiekiem do rany przyłóż. Zawsze roześmiany, chętny do wygłupów i kawałów – Rađa
– Drażen był skupiony na koszykówce i mógł rozmawiać tylko o niej. Kiedy schodziło na coś innego wyciszał się i nie był już tak aktywny – Kukoč.
Sam Divac, który mieszkał z Petroviciem w jednym pokoju był tego samego zdania – dla Dražena liczył się tylko basket i samodoskonalenie. Takie podejście było niemal przepisem na sukces i po zakończeniu zgrupowania reprezentacja poleciała do Korei, gdzie już na samym początku miała zmierzyć się z niekwestionowanym faworytem do złota czyli Związkiem Socjalistycznych Republik Radzieckich. Trzon tego zespołu stanowili znakomici Litwini : Arvydas Sabonis, Valdemaras Chomičius, Rimas Kurtinaitis i Šarūnas Marčiulionis co siłą rzeczy stawiało Sowietów na najwyższej półce wśród zgłoszonych na olimpiadę ekip.
Pomimo tego, pierwszy mecz skończyli na tarczy – Jugosławia wygrała 92:79. W tym meczu najlepiej zagrał oczywiście Petrović, zdobywca 25 punktów, a dzielnie sekundowali mu Paspalj, Željko Obradović i Kukoč, rzucając odpowiednio 20, 14 i 13 „oczek”. To zwycięstwo uskrzydliło plavich, ponieważ w pokonanym polu zostawili później odpowiednio Republikę Środkowoafrykańską, Koreę Południową, Australię, ulegając dopiero dwoma punktami Puerto Rico 72:74, kiedy sytuacja w grupie była wyjaśniona.
W fazie pucharowej wygrali z Kanadą oraz Australią i w meczu o złoty medal olimpijski mieli się spotkać ponownie z ZSRR. Tym razem już tak różowo nie było – przegrana 63:76 nie było tym, na co liczono nad Sawą i Drawą. Jak zwykle nie zawiódł Petrović, zdobywca 24 punktów, do którego na średnim poziomie dostosował się Divac uzyskując ich ponad o połowę mniej, czyli 11.
W Jugosławii uznano to za sukces, a Petrović i spółka zwrócili uwagę świata na tyle, że już w sierpniu zaproszono ich na drugą edycję turnieju McDonald`s Open, który odbył się w Madrycie. Rozegrali tam tylko dwa spotkania, lecz jeden z rywali był z koszykarskiego Olimpu i nazywał się Boston Celtics. Nie było wątpliwości kto będzie górą, Celtowie wygrali 113:85 ale byli zaskoczeni umiejętnościami Jugosłowian, między innymi Larry Bird który dostrzegł dużo potencjału w zawodnikach z Europy. Słowa Birda zadziałały na działaczy Bostonu do tego stopnia, że zdecydowali się zarzucić swoje sieci na Jugosławię w celu złowienia kogoś ciekawego. Zresztą, nie tylko Celtics zwrócili uwagę na nieznanych dotąd zawodników z Bałkanów poczynających sobie coraz odważniej.
W 1989 roku, w Jugosławii właśnie odbyła się 26 edycja Mistrzostw Europy w koszykówce. Gospodarze pokazali całej Europie swoją siłę wygrywając wszystkie pięć spotkań różnicą co najmniej 20 punktów. Petrović szalał, będąc w każdym meczu najlepszym strzelcem swojego zespołu i punktując w przedziale 24 – 35 oczek. To był wielki sukces nowego pokolenia południowosłowiańskiego basketu który spowodował, że zacierano sobie ręce na Mistrzostwa Świata w Argentynie zaplanowane na przyszły rok i na kolejne igrzyska, tym razem w hiszpańskiej Barcelonie.
Zachwiana jedność
Znawcy wszelakiej symboliki, turyści odwiedzający byłą Jugosławię oraz wielbiciele bałkańskiego kina z pewnością zwrócili uwagę na pojawiający się w wielu miejscach czteroramienny krzyż z wpisanymi weń czterema literami cyrylicy serbskiej „C” , co w polskim alfabecie odpowiada literze „S”. Ten zapis jest podstawową dewizą państwa serbskiego obowiązującą do dziś i znajdującą się w godle Serbii, która brzmi : „Samo sloga Srbina spasava”, co w tłumaczeniu na polski oznacza: „Tylko jedność ocali Serbów”.
Obawy o jedność były skądinąd uzasadnione, ponieważ w kraju dało się zaobserwować tendencje separatystyczne, coraz głośniej mówiono o rozpadzie federacji, przerywane były zebrania oraz zjazdy. Serbia czuła się najbardziej zagrożona jako wiodąca siła w państwie, inne narody zaczęły się buntować przeciwko niej i zdawało się, że ostateczny podział Jugosławii zbliża się wielkimi krokami. To dokonało się w sposób nieformalny w świecie sportu – 13 maja 1990 roku na stadionie Maksimir w Zagrzebiu miejscowe Dynamo gościło zespół z Belgradu o nazwie Crvena Zvezda.
Od zawsze temu spotkaniu towarzyszyły kolosalne emocje lecz wtedy wymknęły się spod kontroli za sprawą chorwackiego piłkarza, którym był Zvonimir Boban. W momencie kiedy na stadionie wybuchły zamieszki ujrzał serbskiego milicjanta znęcającego się nad jednym z Chorwatów. Zalała go krew, podbiegł do napastnika i jednym kopnięciem powalił go na ziemię. Stało się wtedy jasne, że Jugosławia nieoficjalnie zakończyła istnienie w swojej dotychczasowej formie
Za drugą datę w kontekście rozłamu przyjmuje się 19 sierpnia 1990 roku. Tego dnia odbył się mecz finałowy Mistrzostw Świata rozgrywanych w Argentynie pomiędzy Jugosławią a ZSRR. Droga bałkańskiej ekipy do finału była usłana różami – rozprawiła się bez większych problemów z Brazylią, Sowietami oraz Grecją. Następnie pokonała Stany Zjednoczone i miała już tylko jedną piłkę do odbicia – trzeba było wygrać ze Związkiem Radzieckim. Tak się też stało, Jugosławia zwyciężyła i mogła się cieszyć ze złotego medalu. Niestety, pewne zdarzenie popsuło fetę na cześć wygranej i spowodowało, że relacje między koszykarzami rozluźniły się w niektórych przypadkach nieodwracalnie.
Kiedy doszło do celebracji zwycięstwa na parkiecie flaga Jugosławii dumnie powiewała w rękach zawodników. Wszyscy się cieszyli i byli podekscytowani wygraną, aż nagle doszło do pewnego incydentu – pośród rzeszy ludzi znalazł się człowiek trzymający w rękach flagę Chorwacji. To nie uszło uwadze Divaca, który ze wściekłością ją wyrwał i rzucił na podłogę. Chorwaci byli w szoku, między innymi Kukoč :
„Myślę, że nie miał pojęcia, co właśnie zrobił”
Divac z kolei zarzekał się, że nie chodziło mu o podeptanie chorwackiej godności:
„Broniłem interesu swojego kraju. Nie dzieliłem go na państwo Serbów czy Chorwatów, wygraliśmy jako Jugosławia(…)Nazwał flagę Jugosławii ścierwem. Tego już nie zniosłem”
Wprawdzie nikt z koszykarzy po kilku chwilach nie wracał do tego co było lecz podświadomie czuło się, że nic już nie będzie takie jak dawniej. Niektórzy, tak jak Petrović, nie wypowiadali się w ogóle na ten temat, lecz on nigdy nie był gadatliwy, tylko grał w koszykówkę i temu się poświęcał. Jednak czasami nie trzeba wiele mówić, po Draženie widać było że coś się skończyło i wypaliło. Od tego momentu koledzy i przyjaciele z reprezentacji zaczęli się odsuwać od siebie, Petrović zaczął unikać Divaca, a reszty dopełniło odłączenie się 25 czerwca 1991 od macierzy Słowenii oraz Chorwacji – Jugosławia w starej formie dokonała żywota.
Przygody w NBA
Zanim doszło do rozejścia się wspólnych dróg południowych Słowian duet koszykarzy jugosłowiańskich zadebiutował w National Basketball League: Petrović w Portland, Divac w Los Angeles Lakers. Stało się to w sezonie 1989/1990, a do tego jeszcze Rađa został wybrany w drafcie przez Boston, a Kukoč przez Chicago Bulls. Jednak ci dwaj ostatni nie zagrali ani minuty, otrzymując swoją pierwszą szansę dopiero w sezonie 1993/1994. Najłatwiejszą drogę miał Divac – Hollywood przywitało go z otwartymi ramionami, a w szczególności wybitny gracz Lakers Magic Johnson, któremu uśmiech nie znikał z oblicza.
Mimo bariery językowej Divac szybko sobie zjednał sympatię zespołu, ze względu na otwartość i luz w kontaktach z innymi. Cały czas życzliwy, cały czas radosny – to musiało się udać. Ponadto doceniono jego umiejętności koszykarskie nabyte w ojczyźnie, w belgradzkim Partizanie oraz osiągnięcia jakimi były między innymi mistrzostwo Jugosławii w 1987 roku oraz Puchar Jugosławii i Koracia wywalczone w 1989 roku, podziwiano go za rewelacyjną koordynację rąk porównując ją do pajęczej sieci. Vlade szybko się zaaklimatyzował w Mieście Aniołów, dzięki nieocenionej pomocy Magica, który z niekłamaną życzliwością odnosił się do Serba.
Serce rosło dzięki takiemu podejściu, co przełożyło sie na dobre występy Divaca, który umacniał swoją pozycję w drużynie czując się jak ryba w wodzie pośród wielkich postaci Lakers oraz gwiazd estrady, filmu oraz sportu odwiedzających The Great Western Forum. Jako rookie Divac zanotował średnią 8,5 punktu w 82 spotkaniach, a w późniejszych sezonach jego cyferki oscylowały w przedziale 11 – 16 punktów.
Magic Johnson jako osoba o niezwykle sympatycznym usposobieniu był zainteresowany całym życiem Divaca, pytał o sytuację w kraju, o rodzinę, a także o Petrovicia – wiedział, że Vlade i Dražen są zaprzyjaźnieni. Divac odpowiadał zgodnie z prawdą, że Petrović nie czuje się dobrze w Portland. Nie odpowiadało mu miasto, a do tego nie mógł liczyć na długi czas gry – w Trail Blazers miał aż czterech konkurentów, między innymi słynnego Clyde’a Drexlera:
„Dražen to bardzo dobry zawodnik, bardzo go szanowałem i szanuję. Podziwiałem go za to, jak ciężko pracował. Na trening przychodził pierwszy i wychodził ostatni. Wiem, że oczekiwał częstszych występów ale byłem ja, Terry Porter, Danny Ainge, Danny Young. To nie mogło się udać”
Petrovićiowi pozostała skumulowana sportowa złość – nie tak miało być. Na takie dictum zaciskał zęby i trenował jeszcze ciężej. Kiedy Ainge wrócił umordowany po treningu myślał tylko o odpoczynku ale to co zobaczył sprawiło, że osłupiał:
„Położyłem się na leżankę, ale zobaczyłem, że Dražen jeździ na rowerku stacjonarnym. To wbiło mnie w ziemię”
Nawet to nie przekonało trenera Ricka Adelmana, który nad wyraz skąpo wydzielał minuty Petroviciowi. Sam Adelman przekonywał, że bardzo ceni Chorwata i uważa go za niezbędnego zawodnika w swojej koncepcji, ale za słowami nie szły w parze czyny. Wszystko było niejasne: czy traktował Petrovicia jako straszaka dla pozostałych, czy postanowił przeprowadzić swoisty eksperyment mający na celu zbadanie odporności psychicznej zawodnika z Europy – nie wiadomo, Petrović grzał ławę. Temu ostatniemu cierpliwość powoli się kończyła i w wywiadach nieraz dawał upust swojej frustracji. Posuwał się nawet do tego, że uzależniał swoją grę od humoru Adelmana w danym dniu. Jego przyjaciel Divac autentycznie przejmował się i martwił losem Dražena:
„Nie rozumiem, facet który rzucał po 50, 60 punktów dzwoni do mnie i chwali się, że zdobył dwa? Coś tu jest nie tak”
Kwas był na tyle duży, że Petrović na początku 1991 roku powędrował na wschodnie wybrzeże Stanów Zjednoczonych, do New Jersey Nets gdzie mógł wreszcie rozwinąć skrzydła. Tam jego średnie poszybowały w górę: tuż po przeprowadzce z 4,4 do 12,6 punktu, zaś rok później przekroczył pułap 20 punktów. Trafił wreszcie do miejsca, gdzie od razu zorientowano się, co potrafi – trener Bill Fitch wiedział, że ma w swoim składzie kurę znoszącą złote jaja, rzecz polegała na tym żeby ją umiejętnie wkomponować.
To się udało, New Jersey Nets wraz z graczami takimi jak Mookie Blaylock, Chris Morris, Derrick Coleman szybko przebyli drogę z outsidera do niewygodnego rywala dla każdego zespołu w NBA. Kiedy Petrović rozegrał swój pierwszy pełny sezon w Nets, a był to sezon 1991/1992 New Jersey poprawili się aż o 14 wygranych meldując się w playoffs, gdzie w pierwszej rundzie ulegli Cleveland Cavaliers. Szybko zapomniano o tej wpadce, w Nets doszli do przeświadczenia że najlepsze dopiero przed nimi, z Draženem na pokładzie
Barcelona 1992
To miały być wyjątkowe igrzyska: cały glob miał po raz pierwszy w historii ujrzeć najlepszych z najlepszych czyli słynny Dream Team złożony z największych gwiazd NBA: Michael Jordan, Charles Barkley, Magic Johnson, Scottie Pippen mieli okazję zaprezentować się w Starym Świecie, co wzbudziło galaktyczną wręcz sensację. Po drugie, na mapie polityczno-sportowej Ziemi pojawiły się nowe państwa, takie jak na przykład Litwa czy Chorwacja.
Wielu było ciekawych jak zaprezentują się na igrzyskach, świeżo po odzyskaniu niepodległości. Według ekspertów te nowe organizmy powinny były między sobą bić się o ewentualne miejsca na podium, bo rzeczą absolutnie oczywistą było to, że Amerykanie zdobędą złoty medal. Chorwaci byli zespołem, który chciał udowodnić że bez wsparcia ze strony innych narodów jugosłowiańskich są w stanie wygrywać i w fazie grupowej ponieśli tylko porażkę z USA, zwyciężając po drodze Brazylię, Hiszpanię, Niemcy i Angolę. Potem dali sobie radę z Australią, a ze Wspólnotą Niepodległych Państw zwyciężyli jednym punktem w stosunku 75:74, co uprawniało ich do gry w wielkim finale.
Tam czekali na nich ponownie Amerykanie, a w szczególności Jordan i Pippen którzy w pierwszym spotkaniu między Amerykanami a Chorwatami wzięli na cel jednego z chorwackich graczy: był nim Toni Kukoč. Stał się on ofiarą zakulisowych rozgrywek pomiędzy jedną z najważniejszych osób w Chicago jaką był Jerry Krause a Pippenem. Toni miał za występy w Bulls dostać olbrzymie wynagrodzenie, co rozwścieczyło Pippena i Jordana, który żywił wręcz patologiczną nienawiść do Krause. Obydwaj rzucili się jak zgłodniałe wilki na Kukoča, upokarzając go doszczętnie w pierwszym meczu: nie dość że Chorwacja została zniszczona 70:103, to Kukoč rzucił tylko cztery oczka. To był wyraźny sygnał w stronę władz, że tego typu decyzje nie będą akceptowalne. Wynik finału był znany już przed rozpoczęciem meczu: Dream Team pewnie pokonał Chorwację 117 : 85
Przegrani nie musieli się niczego wstydzić – dali sygnał, że oto narodziło się nowe, silne i dumne państwo. Kukoč w finale zagrał zdecydowanie lepiej rzucając 16 punktów a w opowieściach o igrzyskach stwiedził, że gra dla niepodległej, wolnej Chorwacji była niewykle podniosła :
„Byliśmy szczęśliwi mogąc reprezentować Chorwację. Ale pamiętaliśmy, że w naszym kraju toczy się wojna”
To prawda, działania wojenne w kraju nasilały się bez przerwy – z powodu walk Jugosławii zabrakło w Barcelonie. O jakichkolwiek rozmowach na linii Serbia – Chorwacja nie było mowy, było to po prostu niebezpieczne. Napięcie było wyczuwalne wszędzie a Divac, niegdyś tak lubiany, został poddany ostracyzmowi. Żaden z Chorwatów nie chciał z nim utrzymywać kontaktu, a on sam nie miał okazji im wytłumaczyć o co rzeczywiście chodziło ze zhańbioną flagą. Póki co Chorwacja triumfowała, Petrović mógł wreszcie przestać poprawiać dziennikarzy w kwestii swojego pochodzenia, zakończył turniej z najlepszą przeciętną 24,6 punktu a w finale był po raz kolejny najlepiej punktującym graczem reprezentującym swoją ojczyznę.
Petro for three…GOT IT!
Sezon 1992/1993 zbliżał się wielkimi krokami. Divac był etatowym zawodnikiem pierwszej piątki Lakers, a na takie samo miano zapracował również Petrović. Po Jeziorowcach oczekiwano udziału w Finale Zachodu a od Divaca wzrostu formy, zaś Nets mieli konsekwentnie budować swoją pozycję na Wschodzie. Miał im w tym pomóc nowy szkoleniowiec – Chuck Daly, który jeszcze w lecie był trenerem Dream Teamu.
Nazwał Petrovicia „bezlitosnym mordercą”, pamiętał go z olimpiady i z poprzednich sezonów. Pod jego wodzą Petrović dalej grał swój koncert, był zupełnie nie do ruszenia, dostawał tyle minut ile chciał i mógł oddawać nieograniczoną ilość rzutów. Brał coraz częściej odpowiedzialność za drużynę, nieraz wyręczając swoich kolegów. Derrick Coleman, silny skrzydłowy Nets uważał, że Petroviciowi wystarczy tylko nie przeszkadzać i kierować do niego piłkę – ta strategia się opłacała, drużyna grała dobrze i była niemal pewniakiem do fazy play-off. Nad samym Petroviciem media rozpływały się z zachwytu, w szczególności komentator Spencer Ross, którego cytat „Petro for three…GOT IT!” przeszedł w kanon :
„Kiedy Petro rzucał za trzy i trafiał zamykałem oczy i zaciskałem pięści”
Ross miał ku temu częste okazje, Petrović rzucał 20 punktów niejako z urzędu, a nie były mu obce zdobycze 30, a nawet 40 punktowe. Rekord swojej kariery osiągnął w spotkaniu rozegranym 24 stycznia 1993 roku z naszpikowanym gwiazdami zespołem Houston Rockets, gdzie wychodziło mu absolutnie wszystko – przyćmił nawet słynnego Hakeema Olajuwona.
Na te popisy niektórzy w New Jersey zaczęli kręcić nosem. Słyszano, że Petrovic zbyt długo przetrzymuje piłkę i gra zbyt egoistycznie, ale broniły go wyniki, a on sam uważał że nie ma sobie nic do zarzucenia. New Jersey zakończyli sezon z dodatnim bilansem (43-39) i spotkali się w playoffs jeszcze raz z Kawalerzystami, którym ponownie ulegli. Wokół Dražena atmosfera zaczęła gęstnieć, a jego usługami był bardzo poważnie zainteresowany trener New York Knicks, Pat Riley, który prowadząc Los Angeles Lakers niejedno usłyszał na temat Petrovićia z ust Divaca, a i sam miał nosa do zawodników.
Uważał Chorwata za brakujące ogniwo w przyszłym mistrzowskim łańcuchu twierdząc, że potrzebuje go do zdobycia tytułu mistrza NBA. Niemniej jednak kampania 92/93 się skończyła, Petrović wraz z Nets nie do końca mógł być zadowolony z rozwoju wypadków, poza tym ominął go udział w All-Star Game. Na pocieszenie wziął udział w konkursie rzutów za trzy punkty, a także dostał się do All-NBA Third Team. Jego dawny przyjaciel czyli Vlade Divac z Lakers musiał się zadowolić tylko występem w pierwszej rundzie, gdzie Los Angeles odpadli z Phoenix Suns. Na dalszy rozwój wypadków cały koszykarski światek oraz Riley musiał poczekać, mając w pamięci akcje planowanego przyszłego podopiecznego.
Zgaszony płomień
Właściwością losu jest to, że bardzo lubi sprawiać niespodzianki – i te dobre i te złe. 7 czerwca 1993 obrał sobie na celownik koszykarzy Chorwacji, którzy we Wrocławiu rozgrywali turniej kwalifikacyjny do 28 mistrzostw Europy. Poradzili sobie w nim bez trudu i po jego zakończeniu wszyscy wsiedli w samolot mający odstawić ich do domów. Nie wsiadł tylko jeden – Petrović, który zdecydował, że podróż powrotną odbędzie ze swoją ówczesną sympatią Klarą Szalantzy, a miała im jeszcze towarzyszyć Hilal Edebal, turecka koszykarka. Podróżowali w trudnych warunkach atmosferycznych, padał deszcz i było ślisko. Szalantzy, która była za kierownicą nie zachowała należytej ostrożności i stała się sprawczynią tragicznego wypadku: niezapięty Dražen, śpiący na przednim fotelu w momencie zderzenia ze stojącą w poprzek drogi ciężarówką wyleciał przez przednią szybę. Nie miał prawa przeżyć, wysiłki lekarzy były daremne. W tym samym czasie, nad nimi leciał Dino Rađa i reszta Chorwatów. On sam opowiadał, że doznał proroczego odczucia:
„Zaczęły się turbulencje, spojrzałem na zegarek. Później okazało się, że w tym samym momencie zginął Dražen”
Wszystkich ogarnęła rozpacz, szczególnie rodzinę. Matka Petrovicia była w tak tragicznym stanie, że chciała popełnić samobójstwo skacząc z balkonu swojego mieszkania znajdującego się na 14 piętrze. Powstrzymał ją mąż, ale on sam ronił łzy na wieść o śmierci ich syna. 12 czerwca na cmentarzu Mirogoj, Petrović został pochowany z najwyższymi honorami, w tej ostatniej drodze była z nim cała Chorwacja, rzesze ludzi płakało, wręcz wyło, ta śmierć nikomu nie mogła pomieścić się w głowie. Nawet jego koledzy z kadry, którzy nieśli trumnę wylewali z siebie potoki łez, a przecież byli to mężczyźni zahartowani w bojach – wtedy wzruszenia i żalu nie można było opanować.
Zabrakło tylko jednej osoby, z wiadomych powodów – tym kimś był Vlade Divac. Odwiedził mogiłę swojego przyjaciela dopiero po kilkunastu latach, kiedy waśnie i spory pomiędzy Serbami i Chorwatami odeszły w niepamięć do tego stopnia, że mógł pojawić się na cmentarzu. Do tego czasu nienawiść nie słabła nawet na moment – podczas wręczania nagród na Mistrzostwach Europy rozgrywanych w Grecji w roku 1995 drużyna Jugosławii zajęła pierwsze miejsce, Litwa drugie, a Chorwacja trzecie.
Zgromadzeni na najniższym stopniu podium Chorwaci demonstracyjnie je opuścili, bojkotując dekorację medalową. Jest to żywy przykład tego, jakie demony krążyły nad starą Jugosławią, gdzie przyjaciele stawali się śmiertelnymi wrogami strzelającymi bez wahania do siebie. Tego wszystkiego nie zatrzymała śmierć Petrovicia. Serbowie i Chorwaci nienawidzili się na śmierć i życie, ale ta tragedia bardzo zbliżyła do siebie wszystkich Chorwatów, nagminnie pojawiających się na miejscu pochówku koszykarskiego Mozarta.
Wspomnienia i późniejsze dzieje
Życie miało toczyć się dalej, już bez Petrovicia, trzeba było wrócić do Ameryki i kontynuować kariery. Vlade Divac grał jeszcze przez 12 lat w najlepszej lidze świata, spędzając po kilka sezonów w Lakers, Charlotte Hornets, Sacramento Kings i zakończył swoją przygodę tam gdzie ją rozpoczął – w Los Angeles. Był dobrze grającym centrem, blokującym sporą liczbę rzutów, przyzwoicie punktującym co pozwoliło mu wystąpić w NBA All-Star Game 2001.
Toni Kukoč po ułożeniu sobie relacji z chicagowskimi Bykami trzykrotnie zdobywał mistrzostwo NBA – w 1996, 1997 i 1998 roku, pełniąc rolę pierwszego rezerwowego w tej drużynie. Swoim znakiem rozpoznawczym uczynił oddawane z półdystansu oraz dystansu rzuty z wyskoku. Jego rodacy, czyli Rađa i Vranković nie zaczepili się na zbyt długo w najlepszej lidze na świecie, odgrywając raczej drugorzędne role w swoich zespołach. Rađa w Bostonie, gdzie notował nawet niezłe statystyki, a Vranković w Los Angeles Clippers, Minnesota Timberwolves oraz w…Bostonie, na początku kariery. Ze wszystkich byłych Jugosłowian wydaje się, że najwięcej osiągnął Kukoč lecz najwięcej mówiło się o zmarłym Petroviciu. Wielu koszykarzy ubolewało nad nim i nad tym, że już nigdy nie będą mogli zagrać z nim lub przeciwko niemu:
„Potrafił cię obrazić w czterech językach. Był to najlepszy i najtwardszy obrońca, przeciw któremu grałem” – Reggie Miller.
„Stoczyliśmy kilka wspaniałych pojedynków. Zawsze byłem podekscytowany kiedy miałem z nim rywalizować. Nie odpuszczał nawet na chwilę. Wielka szkoda, że tak się to wszystko potoczyło i że nie będzie już okazji do gry” – Michael Jordan.
Jak to zwykle bywa, skarby docenia się dopiero po ich utracie: numer Petrovicia został zastrzeżony w New Jersey, to samo uczyniono w chorwackich klubach, został pośmiertnym członkiem koszykarskiej Galerii Sław, jego imieniem nazwano hale, place oraz ulice w Chorwacji.
Z myślą o nim budowano pomniki, malowano murale, pisano wiersze, nagrywano utwory muzyczne. Petrović stał się symbolem i legendą Chorwacji oraz koszykówki, dobrem narodowym. Na jego cześć wybudowano muzeum nazwane Muzejsko – Memorijalni Centar Dražen Petrović, w którym przechowywane są wszystkie pamiątki po koszykarzu. Stało się ono miejscem kultu każdego Chorwata i punktem obowiązkowym wszystkich turystów zainteresowanych koszykówką.
Po Petrroviciu pozostała jeszcze cała gama filmów wideo zawierających najlepsze akcje sławnego Chorwata, dzięki Internetowi dostępna o każdej porze dnia i nocy. Dla poprawy nastroju i pokrzepienia ducha każdy może w dowolnej chwili sięgnąć po dowolny klip z Petroviciem i powrócić na fali retrospekcji do tego, jak kiedyś grał Petrović, Jugosławia oraz Chorwacja – można bez wahania polecać każdemu.
Tak wiele pytań ciśnie się na usta: co by było gdyby Petrović żył? Co by osiągnął? Czy musiało dojść do rozpadu Jugosławii? Czy doszłoby do odnowienia pogrzebanych przyjaźni? Gdzie był szczyt możliwości reprezentacji tego kraju? Jak wypadliby najstarsze pokolenie ze średnim i najmłodszym? Jaki byłby rezultat gdyby połączyć najlepszych z byłych krajów Jugosławii w teraźniejszości? Gdzie zajdzie Słowenia, Chorwacja, Czarnogóra, Serbia?
Odpowiedzi bywają mgliste i niejednoznaczne, natomiast pewne jest to, że gdyby Petrović żył, wniósłby nieznaną dotąd jakość do światowej koszykówki, zarówno w zespole którego byłby częścią jak również w reprezentacji Chorwacji lub Jugosławii. Nie wolno zapominać także o pozostałych południowosłowiańskich artystach basketu: nazwiska takie jak Divac, Paspalj, Kukoč, Vranković, Rađa, Cvjetičanin tworzyły potęgę Jugosławii. Poza tym, w NBA grał jeszcze znakomity Predrag Stojaković a obecnie występują Luka Doncić, Goran Dragić, Nikola Jokić z których ich starsi koledzy mogą być na pewno dumni – są z pewnością ich godnymi następcami rozsławiającymi kraje byłej Jugosławii na cały świat.
Autor: Marek Niewiadomy