Dziewiętnaście lat temu Michael Jordan wrócił do gry na parkietach NBA. Jego ponowna rozłąka z najlepszą koszykarską ligą świata trwała trzy lata. Był to z pewnością legendarny moment, z pewnością przed samym spotkaniem. Wyjątkowości tej sytuacji dodawał fakt, że miało się to odbyć w Madison Square Garden.
Może był to niebiesko-złoty strój Washington Wizards, a nie czerwono-czarny Chicago Bulls. Może w barwach Byków trafiłby w końcówce, wyrównując stan rywalizacji. Tego się nie dowiemy. Wiemy jednak, że powrót do NBA nie był Jordanowi jakkolwiek potrzebny. Zaliczył on co prawda dwa sezony, w których rzucał przynajmniej średnio 20 punktów, ale nic wielkiego nie osiągnął. Nie mógł, to już nie były jego czasy.
W debiucie przeciwko New York Knicks zdobył 19 punktów, miał sześć asyst i pięć zbiórek. Wizards okazali się gorsi od gospodarzy o dwa punkty. Niewiele. Jednak nie był to już ten sam zawodnik, co w Bulls. W momencie debiutu miał na karku już 38 lat i było to bardzo dobrze widać.
Tak Sally Jenkins opisała powrót gwiazdy, która postanowiła dać swojej karierze jeszcze jedną szansę: – Dźwięki szyderstwa są dobrze znane kibicom Knicks, ale nie Michaelowi Jordanowi. Nowojorczycy owacyjnie przywitali Jordana, ale już chwilę później zaczęły się uszczypliwości. Jordan dostał od nich dokładnie jedną salwę braw. „Air ball, air ball” zaczęli krzyczeć kibice po tym jak rzut Jordana nie doleciał do obręczy Sytuacja miała miejsce w pierwszej kwarcie. „Bardzo mnie wspierali, ale to kibice Knicks, nie trwało to długo – przyznał Jordan.
W barwach Wizards Jordan rozegrał 142 spotkania, a jego średnie w tych koszulkach to 21 punktów, i nieco ponad cztery asysty. Dla małego porównania – w Bulls wykręcał średnie na poziomie ponad 31 punktów i ponad pięciu asyst.