Koszykarze GTK Gliwice byli blisko sprawienia sensacji jednak w końcowych momentach spotkania z Legią Warszawa stracili skuteczność. Faworyci spotkania zdobyli aż trzynaście punktów z rzędu i cieszyli się z wygranej. O przyczynach porażki i próbie odblokowania gliwiczan odpowiadał po meczu trener GTK, Paweł Turkiewicz.
Długo dotrzymywaliście Legii kroku, ale końcówka nie należała do Was. Bardzo był Pan zły na swoich podopiecznych, wszystko przez to, że nie realizowali pańskich założeń w kluczowym momencie meczu?
Paweł Turkiewicz: Końcówka to już sama adrenalina, emocje, każdy chce wygrać, widać, że jesteśmy blisko. Był remis, wyszliśmy nawet na prowadzenie. Nie wiem, czy moi zawodnicy się czegoś wystraszyli. Nie realizujemy założenia w końcówce, może ktoś w tych nerwach popełnił błąd jaki zwykle mu się nie zdarza? Szkoda, bo Legia była dziś do ogrania.
Wasza dobra gra rozpoczęła się wraz z awarią zegara, całej tablicy świetlnej. Ten okres do końca pierwszej połowy wygraliście 17:7, ale później z każdą minutą słabliście.
– Popełnialiśmy błędy związane z egzekucją, w obronie z kryciem poszczególnych graczy, a do tego przygotowaliśmy się przed meczem. W momencie kiedy zawodnicy to wszystko realizowali to graliśmy bardzo dobrze, a Legia miała olbrzymi problem, zwłaszcza w ataku. My graliśmy w ofensywie mądrze, cierpliwie, dzieliliśmy się piłką, realizowaliśmy swój plan, mieliśmy dobrą egzekucję. Robiliśmy łatwe punkty, a kluczem była końcówka, kilka naszych ostatnich akcji zakończyło się bez zdobycia punktów, jedynie trójka Kacpra wpadła. Po którymś timeoucie robimy takie błędy, że znów potrzebna jest przerwa. Gdzieś ta koncentracja uciekła, bardzo szkoda.
Trochę może zabrakło Kacpra Radwańskiego w pewnym momencie. Musiał opuścić boisko w wyniku urazu, ale dał radę wrócić i trochę „szarpnął” grą GTK.
– Inni zawodnicy też ciągnęli grę, szkoda, że tak wyszło, bo po prostu takie zwycięstwo z Legią dałoby nam wiarę. Przygotowujemy się do tego, żeby utrzymać ten zespół. Myślę, że tu nie chodzi o to, czy gramy ładnie. Dziś pokazaliśmy walkę i ona nam pomoże w wygrywaniu spotkań w końcówce sezonu.
Ma Pan do dyspozycji doświadczonych zawodników, którzy z niejednego pieca chleb jedli, ale nie możecie się wciąż wydostać z tego ostatniego miejsca. W czym tkwi przyczyna tego stanu?
– Gdzieś w głowach zawodników to wszystko siedzi. Jeszcze mnie nie było w zespole, gdy zaczęła się ta seria porażek. Długa seria podczas której ciężko było odblokować chłopaków. W końcu udało nam się przełamać, ale trochę za późno, bo to wpłynęło na fakt, że faza play-out nas nie ominie. W zespole tkwi potencjał, ale czasem tak jest, także w innych dyscyplinach, że jest dobry skład, ale nie ma zwycięstw. Próbuję pracować tak, aby drużyna prezentowała się dobrze, celem jest utrzymanie w I lidze.
Warto byłoby mieć przewagę boiska w walce o utrzymanie, bo to często okazuje się sporym handicapem.
– Oczywiście, ale skupiam się na tym, żeby wygrywać. Jak będziemy to robić to powoli wszystko się odbuduje. Kolejne porażki sprawią, że najważniejsze będą starcia w play-out i będzie trzeba utrzymać ten ciężar jaki na nas spadnie.
Wrócił Pan do I ligi po pobycie w ekstraklasowym Starcie Lublin. Jak przez ten czas pańskiej nieobecności w tych rozgrywkach zmieniła się pierwsza liga?
– Nadal liczy się walka. Szkoda, że mało nowych graczy napływa do tej ligi. Trochę więcej młodzieży mogłoby się pojawić. Nie będziemy się rozwijać koszykarsko, gdy nie będziemy stawiać na młodych, ale z moich rozmów wynika, że nie ma zbytnio kogo brać do tej rywalizacji, pojawiają się pojedyncze jednostki. Pierwsza liga to od dawna twarda gra, walka, każdy z każdym może tu wygrać. Legia jest trzecia, my na ostatnim miejscu, a tymczasem gospodarze do końca drżeli o wynik. Wszystko tu jest możliwe, Legia się niedawno potknęła na słabszym przeciwniku.
Mieliśmy awarię tablicy, czas gry odczytywany był przez spikera meczu. O wiele trudniej prowadzi się zespół, gdy nie ma możliwości ciągłego monitorowania czasu, liczby fauli zawodników i innych elementów gry?
– Takie rzeczy są wkalkulowane w koszykówkę, trzeba się z tym liczyć. Mam nadzieję, że to był czysty przypadek (śmiech). Nie jest to komfortowe, bo zawodnicy nie widzą zegara 24 sekund, nagle brakuje im rzeczy do których są już dawno przyzwyczajeni. To wszystko wpływa in minus, ale tak jak powiedziałem, takie awarie się zdarzają.
Obserwuj @eRKaczmarski
Obserwuj @PROBASKET