Wymuszona przez pandemię koronawirusa przerwa w NBA miała jeden pozytywny aspekt: dodatkowy czas dla wszystkich kontuzjowanych. Skorzystał więc na tym m.in. Ben Simmons, który od lutego zmagał się z poważnym urazem pleców.
W połowie lutego fani Philadelphia 76ers nie mieli dobrych nastrojów. Ich drużyna bardzo słabo spisywała się na wyjazdach, a na domiar złego kontuzji pleców nabawił się Ben Simmons i nie wiadomo było, czy rozgrywający da radę wyleczyć się w porę na fazę play-off. Problemem okazał się nerw, który sprawiał zawodnikowi mnóstwo bólu i wyłączył go z gry na osiem spotkań, zanim sezon nie został przerwany z powodu pandemii koronawirusa.
Od tamtego czasu 23-latek przechodził rehabilitację i wkładał mnóstwo pracy w treningi, co przyniosło znakomite efekty. Jak bowiem powiedział dziennikarzom trener Brett Brown, australijski zawodnik jest już w pełni zdrowy. – Będzie mógł zagrać w Orlando – dodał szkoleniowiec 76ers, dla którego jest to z pewnością niezwykle ważna informacja. Szóstki z bilansem 39-26 zajmują ledwie szóste miejsce w konferencji i przed wstrzymaniem rozgrywek mieli sporo problemów.
Dodatkowym utrudnieniem dla Sixers może być fakt, że w Orlando nie będą mogli skorzystać z przewagi swojego parkietu – ekipa z Filadelfii to bowiem najlepsza w tym sezonie drużyna w swojej własnej hali, gdzie graczom 76ers udało się wygrać aż 29 z 31 dotychczas rozegranych spotkań. W związku z tym gotowość Simmonsa na restart należy rozpatrywać w kategorii bardzo pozytywnej wiadomości. Brown w rozmowie z dziennikarzami potwierdził też, że nikt w zespole nie miał pozytywnego testu na obecność koronawirusa.