Niektórzy czują moralny obowiązek odmówić, zwłaszcza gdy nie odegrali znaczącej roli w mistrzostwie drużyny. Matt Barnes w 2017 roku był częścią składu, który zdobył mistrzostwo NBA, ale postanowił, że nie będzie się z tym sukcesem utożsamiał. Dlaczego?
Na początku marca 2017 roku, Matt Barnes dołączył do Golden State Warriors jako wsparcie rezerwowe. Miał być dla trenera Steve’a Kerra zabezpieczeniem, gdy drużyna wchodziła w kluczowy etap rywalizacji o mistrzostwo NBA. Dostawał minuty i grał często w zastępstwie za Kevina Duranta. Grał średnio 20 minut i pięciokrotnie wyszedł z ławki jako pierwsza opcja, gdy KD walczył z urazem kolana.
Jednak tuż przed rozpoczęciem play-offów, Barnes doznał kontuzji kostki. W pierwszej rundzie nie zagrał, a w pozostałych jego rola nie była znacząca, grając nie więcej niż 10 minut. Z uwagi na tamte wydarzenia, były gracz Golden State Warriors nie traktuje siebie jako mistrza NBA. Uważa, że nie zasłużył samą obecnością, by w ten sposób o sobie mówić. Co ciekawe, w ostatnim podcaście przyznał również, że nie posiada mistrzowskiego pierścienia za tamten sezon.
– Pierścień leży w gabinecie u Raymonda Riddlera [media-manager Warriors]. Nie liczę tego mistrzostwa – przyznaje Barnes. – Grałem za KD 20-25 minut, potem KD wrócił, a ja doznałem urazu kostki i wypadłem z rotacji. To było najgorsze skręcenie w mojej karierze. Wróciłem, gdy zespół był już 8-0 w play-offach. Nie spodziewałem się, że trener zmieni coś w rotacji. Po prostu siedziałem i wspierałem kolegów. Cieszyłem się wspólną przygodą – dodaje.
Czy Barnes powinien być dla siebie taki surowy? Gdy trzeba było, dał sobie radę jako zastępstwo i dostarczył Warriors minuty, których zespół potrzebował, by utrzymać ustalony wcześniej standard gry. – Nawet się nie spociłem, nie walczyłem razem z tymi żołnierzami. Nie musiałem kryć LeBrona, załapałem się na gapę i dostałem darmowy pierścień – kończy Barnes. Mimo wszystko warto docenić taką postawę.
Follow @mkajzerek
Follow @PROBASKET