Chicago Bulls mają za sobą pierwszy mecz pod wodzą nowego szkoleniowca. Jim Boylen przejął drużynę od Freda Hoiberga i już na początku dał się poznać z zupełnie innej strony. Na pewno nie pozwoli zawodnikom na tyle, na ile pozwolił im poprzedni trener.
Idą zmiany w Chicago Bulls. Jim Boylen co prawda pracował z Fredem Hoibergiem, ale najwyraźniej nie miał swobody działania, która pozwalałaby mu skutecznie wykonywać swoje obowiązki. Już w pierwszych dniach od przejęcia funkcji pierwszego szkoleniowca zwrócił uwagę na to, że jego koszykarze nie są najlepiej przygotowani pod kątem kondycyjnym. – Jestem tym bardzo rozczarowany. Musimy to zmienić – mówił Boylen.
To oznacza, że Bulls będą więcej trenować. Już początek sugeruje, że Boylen wobec nikogo nie będzie stosował taryf ulgowych. Dwa z rzędu treningi trwające ponad dwie godziny? Tego w ośrodku treningowym z Chicago nie widzieli od dawna. Przed meczami długa sesja wideo, a potem sprinty, które wielu zostawiły bez oddechu. – Nie ma dróg na skróty, by zbudować odpowiednią formę – powtarza Boylen.
– Jedynym sposobem na zbudowanie kondycji jest wyjście na parkiet i praca. Tak właśnie to będzie u nas wyglądać – kontynuuje nowy szkoleniowiec Bulls. Fred Hoiberg miał o to szczególnie nie dbać. Zach LaVine robił na treningach, co mu się podobało, bo nie czuł nad sobą karcącego wzroku szkoleniowca. Z Boylenem tak łatwo nie będzie. Jim ma w sobie znacznie więcej charyzmy niż Hoiberg, którego łagodne usposobienie po prostu nie zdało egzaminu.
– Nauczyłem się od Popovicha, by pokazywać wideo z meczów zaraz po jego zakończeniu. To wtedy zawodnicy mają świeżą pamięć i najlepiej przyswajają – mówi Boylen. – Chodzi o to, by koszykarze zrozumieli, co staramy się tutaj zbudować, by stali się częścią nowej kultury – dodaje. Boylen ma sporo czasu na działanie. Bulls nie liczą się w walce, więc w tym momencie najważniejsza jest po prostu przebudowa i indywidualny rozwój.
Follow @mkajzerek
Follow @PROBASKET