Anwil Włoclawek nie sprostał rywalowi w ramach rozgrywek Basketball Champions League. Lider grupy A, UCAM Murcia wygrała 87:68. Gdy Hala Mistrzów opustoszała, chwilę na rozmowę znalazł Kamil Łączyński.
Marcin Rutkowski: To chyba już wiemy, czemu to oni są liderem grupy?
Kamil Łączyński: Bo wygrali pięć spotkań z pięciu, może dlatego? (śmiech) Zagraliśmy trzecią kwartę fatalnie, przegrywając ją 10 punktami. Myślę, że czwarta kwarta to była już kontynuacja i znów złe decyzje z naszej strony. Później oni mieli już taką pewność siebie. Nie oszukujmy się, to nie są jacyś anonimowi gracze, więc jak prowadzili kilkunastoma punktami, to potrafili to wykorzystać.
Fatalna była szczególnie sama końcówka trzeciej kwarty. Zamiast punktów z kontry, to strata i trzy punkty rywali równo z syreną i „minus dziesięć” na tablicy. Przełomowy moment tego spotkania?
Każda akcja może być rozpatrywana jako kluczowa, nie ma co tutaj nad jedną specjalnie rozmyślać i dywagować, co można było zrobić inaczej. Na pewno jakby Jarek nawet rzucił i był zablokowany przez Kloofa, piłka byłaby prawdopodobnie w naszych rękach albo skończyłby się czas i dalej przegrywalibyśmy siedmioma punktami. A tak szczęśliwy rzut… ale tak to jest… facet, który nie trafia do kosza zbyt często, bo jest słaby rzutowo – nie mówię, że nie potrafi, ale procenty w tym sezonie miał fatalne – dziś gra na świetnej skuteczności. Brawa dla niego. Pewność siebie wzrasta, gdy ta gra idzie. Trafił dwie ważne trójki. Wiedzieliśmy, że on nie jest tym zawodnikiem, który potrafi wziąć na siebie rzut z dystansu w trudnym momencie, a jednak to zrobił i trafił. U nas tego wszystkiego zabrakło. A wynik myślę, że nie odzwierciedla aż tak dużej różnicy klas między nami. Po prostu zagraliśmy tę trzecią kwartę kiepsko, mieliśmy kiepskie decyzje.
Wspomniał Pan o różnicy między Wami. Bardzo rzuciły mi się w oczy zbiórki. Ich przewaga w tym elemencie ciągnęła się przez całe spotkanie.
Przegraliśmy je 40 do 29. Oni mieli 13 zbiórek na naszej tablicy – to jest bardzo dużo. Zdajemy sobie sprawę, że w tym elemencie kulejemy i to mocno. Nie tylko na podwórku europejskim, ale również u nas. Jest wiele do poprawy i cały czas to mówimy sobie: „zbiórka, zbiórka i jeszcze raz zbiórka”. Z drugiej strony dziś też nie trafiliśmy paru rzutów, piłka gdzieś nam uciekała z rąk. Ja miałem ją dwa razy w ręku, Walerij zebrał i odbiła mu się od nogi… to są właśnie, jak to mówi Tomek Hajto, małe detale, które czasami decydują o pojedynku. Zebrać takie akcje do akcji tych małych rzeczy, które nam nie wyszły i robi się 20 punktów różnicy.
A w tych detalach nie zabrakło trochę agresywności? W pierwszej połowie mieliście oddane tylko dwa rzuty wolne.
Jesteśmy jeszcze anonimowi w Europie i nie pomagają nam ściany. Nie ma co ukrywać, tak jest i tak będzie. To, że czasami jesteś agresywny, nie zmieni decyzji sędziego. Czasami tak bywa, że się gra kwartę czy połówkę bez rzutów osobistych, ale to nie oznacza, że my nie penetrowaliśmy, nie graliśmy pod kosz. Chcieliśmy wykorzystać slabiej trochę grającego w obronie Doyla czy Olesona, co trochę się udawało. Natomiast myślę, że nie zawsze brak rzutów wolnych jest adekwatny do poziomu agresywności w ataku. Oczywiście można byłoby więcej, czemu nie, natomiast nie zawsze nam pomagały ściany. Chociaż przy porażce 20pkt nie ma co mówić o pracy sędziów, bo to byłby strzał w kolano.
W bieżącym sezonie przede wszystkim gracie, mecz za meczem. Rozegraliście już ich parę. Jak to odczuwacie jako drużyna, jak to odczuwa Pan?
Tempo jest niesamowite. Jednak po to się grało w zeszłym sezonie po te puchary, żeby grać co trzy dni. Jest to trudne zadanie dla organizmu, ale nie oszukujmy się. Jest to dużo lepsze i fajniejsze. Ciągle grać, podróżować, grać i być w tym trybie meczowym, a nie całe pięć dni trenować, trenować, trenować. Czasami nie wyjdzie Ci mecz, czy złapiesz szybkie faule i grasz tylko kilkanaście minut i znów musisz czekać sześć dni na spotkanie. Kolejna sprawa, to po takiej porażce jak ze Spójnią musieliśmy szybko wyczyścić głowy, od razu taktycznie przygotować się na Murcie i nie było czasu na rozmyślanie, co nas fatalnego spotkało w ostatni piątek. Także granie jest fajne i ja nie będę narzekał na częstotliwość rozgrywania spotkań. Jesteśmy przygotowani fizycznie bardzo dobrze. Pracowaliśmy cały sezon przygotowawczy, żeby to zdrowie było. Oczywiście zdarzają się urazy, kontuzje…
A jak Pana zdrowie?
No nie jest najlepiej. Nie będę oszukiwał. Wręcz jest słabo. Trzeba podjąć według mnie szybko jakieś działania, bo to jest trochę jak bieganie z opaską na oczach. Kompletne błądzenie. Wydaje mi się, że jestem w stanie dawać więcej zespołowi, a w tym momencie nie istnieję w ataku, bo nie jestem w stanie… nie mam tej powtarzalności rzutów, tego treningu i nie czuję się tak dobrze dysponowany rzutowo, co zresztą widać po ostatnich moich meczach, gdzie ta skuteczność mi gdzieś kompletnie uciekła. Trzeba zareagować. Noga naprawdę mi doskwiera, ten ból jest potężny, szczególnie po meczach, szczególnie jak te przeciwbólowe środki przestaną działać. Jest naprawdę słabo.
Przejdźmy może do następnego meczu, z Koszalinem. Macie trzy dni. Jak wyglądają Wasze przygotowania w tak krótkim czasie?
Może rano, ale prawdopodobnie w środę wieczorem spotkamy się na analizie Koszalina. Po ostatnim meczu ze Spójnią chcemy pokazać, że to nie jest tak, że koncentrujemy się tylko na przeciwnikach w Europie, ale że chcemy też obronić Mistrzowski tytuł. Powiedziałem jasno chłopakom, chociaż było mi trudno, bo nie grałem, a wiadomo, że ten co nie gra w meczu, to nie powinien się czasem odzywać… „słuchajcie, nikt się przed nami nie położy i to, że mamy napisane na autokarze Mistrz Polski, to nie znaczy, że każdy tu przyjedzie i będzie prosił o jak najmniejszy wymiar kary”. Raczej w drugą stronę to działa. Każdy che się pokazać, bo doskonale sobie zdaję sprawę, że jest to świetny materiał na highlighty, by dać agentowi i trafić później do lepszej drużyny. Dlatego musimy robić wszystko, żeby w polskiej lidze siać postrach na boisku. Grając u siebie, czy na wyjeździe, to te 40 minut musi być na wysokim poziomie. Myślę, że musimy grać tak, jak przyjechała do nas Murcia. Oni byli pewni swego. Nie wydaje mi się, że jako indywidualności to są jakieś wielkie nazwiska, które nas przerosły. Po prostu zagrali koszykówkę skuteczną, drużynową i to wystarczyło, żeby pokonać Mistrza Polski. Więc my, jadąc do Koszalina, musimy pokazać, że nie jest tak „a bo gramy w Lidze Mistrzów, to musicie nam odpuścić”, a wręcz przeciwnie – musimy od pierwszych minut usiąść na przeciwniku i nie dać mu oddychać.
Włocławek, Marcin Rutkowski
Obserwuj @MarcinRutkowski
Obserwuj @PROBASKET