Ma na swoim koncie ponad 600 campów w 30 krajach świata. Pracował z największymi gwiazdami ligi NBA, jak Kevin Durant, Chris Paul czy LeBron James. Całą wiedzę, którą zdobył przez lata współpracy z koszykarzami, przekazuje młodym zawodnikom. Donnie Arey od kilku lat regularnie przyjeżdża do Polski na zaproszenie Aleksandra Mrozika, żeby uczyć młodzież gry w koszykówkę podczas HoopLife Camps. Jak sam przyznaje, po prostu dobrze się tutaj czuje.
PROBASKET: Co sprawia, że tak chętnie, co roku, wraca Pan do Polski?
Donnie Arey: Przy okazji mojego pierwszego przyjazdu na camp HoopLife w Lublinie byłem bardzo pozytywnie zaskoczony poziomem koszykarskiej inteligencji zawodników. Tego, jak chłonęli informacje i przekuwali je w praktykę, zdecydowanie sprawniej niż uczestnicy innych takich obozów na świecie. To było dla mnie wyzwanie, które sprawiło, że chcę tutaj wracać i pracować z kolejnymi zawodnikami w Polsce. Teraz byliśmy w Lublinie, Krakowie i Toruniu. Jeździmy po kraju, a ja za każdym razem jestem zachwycony.
Dzisiaj na treningu było 80 osób. Czy praca z taką grupą nie jest trochę zbyt chaotyczna?
DA: Nie dla mnie. Kiedy zaczynałem pracować przy letnich campach w NBA, to musiałem radzić sobie z grupą 300 graczy. Z 80 zawodnikami mogę zrobić naprawdę dużo. Oczywiście, każdy camp jest inny: mamy do dyspozycji inny sprzęt, wielu zawodników na różnych poziomach i w różnym wieku. Ale pracowałem już przy ponad 620 obozach w 30 krajach na całym świecie. Z 80 dzieciakami mogę trenować nawet przez sen (śmiech).
Po treningu wybrał Pan dwie osoby, zakładam, że najlepsze z całej grupy. Dlaczego stosuje Pan taką metodę wyróżniania młodych graczy?
DA: Poświęcamy dużo czasu, żeby obudzić w nich „gen przywództwa”, a nie tworzyć zespół. Podczas wykonywania ćwiczeń kształtują się liderzy i my to dostrzegamy. Nasi zawodnicy doceniają dobrą pracę, jaką oni wykonują. Nazywamy to „praise sandwich” – chwalą ich, mówią o nich i znowu chwalą. To cię uczy jak rozmawiać z kolegami z drużyny, nauczycielami, trenerami, rodzicami czy przyjaciółmi.
Czyli uczycie tego, że przywództwo wychodzi także poza sferę koszykarską?
DA: Zdecydowanie. Każdy z nas jest częścią jakiegoś zespołu. Jeśli mamy być lepsi od drużyny, to musimy kształtować liderów. Musimy rozwijać pewne umiejętności, kiedy gramy i ćwiczymy. To pomoże dzieciakom nabrać pewności siebie, żeby stać się przyszłymi przywódcami.
Czyli gdybym zapytał Pana jaka jest najważniejsza rzecz, którą uczycie, to byłoby to właśnie rozwijanie cech przywódczych?
DA: Jest wiele małych umiejętności, które idą w parze z tymi dużymi. Przez duże mam na myśli drybling z piłką, rzucanie, podawanie, bieganie. To, na czym dzieciaki skorzystają najwięcej, to zmiana sposobu postrzegania przez nich gry i podejmowania decyzji. Kiedy zaczynają, to zawsze mają zawężone pole widzenia na to, co dzieje się na boisku. Ja „otwieram” ich na to. Staram się też wypracować w nich zdolność do podejmowania decyzji w ułamku sekundy. Wiele osób pracuje nad pozycją „potrójnego zagrożenia” (triple threat). Ja natomiast chce im pokazać coś szybszego: rzucanie i przekazywanie piłki, poruszanie się. Każdy wnosi jakąś wartość do zespołu i musisz potrafić to wykorzystać jak najszybciej i jak najdokładniej.
Taki camp trwa 10 dni. Czy to wystarczy, żeby pokazać dzieciakom nad czym mają pracować?
DA: Nie znam nikogo innego na świecie, kto organizuje 10-dniowy camp. 55 godzin spędzone nie tylko na boisku, ale także z psychologiem sportu, specjalistą od żywienia, trenerem od przygotowania fizycznego. Jest wiele rzeczy, których młodzież się tutaj uczy. Byłem w 30 krajach na całym świecie, pracowałem z NBA, Orlando Magic, Michaelem Jordanem przy jego campie. Nikt nie organizuje zajęć przez 10 dni. Jeśli weźmiesz te wszystkie godziny i przeniesiesz to na grunt uniwersytecki w Stanach Zjednoczonych, to zobaczysz, że robimy to, co oni wykonują w trakcie całych przygotowań do sezonu. To niesamowite i dlatego wracam do Polski.
A tak z psychologicznego punktu widzenia, kiedy chce Pan porozmawiać z młodymi zawodnikami i nauczyć ich czegoś, to jak Pan z nimi rozmawia?
DA: Po pierwsze, muszę wzbudzić w nich zaufanie. Mam pewne sposoby, które stosuję. Dzieci od razu wyczują, czy wiesz o czym mówisz. Uwielbiam robić jedną rzecz, która im sprawia radość i pozwala lepiej zrozumieć grę. Najpierw ćwiczymy pewien element, a później to samo stosujemy w warunkach meczowych. Dzieciaki widzą, że to jest ta sama rzecz. Wtedy zyskujesz nie tylko ich zaufanie, ale także łatwiej jest z nimi współpracować przy wykonywaniu ćwiczeń.
Organizator HoopLife Summer Camp Aleksander Mrozik powiedział o Panu zabawną rzecz. Jest Pan na tyle „egzotyczny” dla dzieciaków, że nie musi Pan na nich w ogóle krzyczeć.
DA: (śmiech) Rozmawiamy z dziećmi w taki sposób, który one doceniają. Kiedy już podnoszę swój głos, to nie po to, żeby krzyczeć. To jest po prostu zdecydowany i głośny glos trenera. Próbuję z nimi pracować tak, żeby jakoś na nich wpłynąć, ale nie w negatywnym sensie. Ważne jest, żeby ta wiedza do nich docierała, zostawała z nimi i żeby potrafili ją wykorzystać nawet wtedy, kiedy trenera nie ma obok nich.
Łatwiej pracuje się z zawodnikami w NBA czy z dzieciakami?
DA: Mogę powiedzieć, z pewnym przekonaniem, że wole pracować z nastolatkami i uczniami szkół średnich. Wolę też być trenerem na poziomie uniwersyteckim. Rzeczy, które robię razem z NBA, są naprawdę wyjątkowe. Otwierają wiele drzwi, jak na przykład możliwość przyjazdu do Polski. Uwielbiam się po prostu dzielić. Im częściej mogę to robić na całym świecie z różnymi ludźmi, tym bardziej jestem szczęśliwy i tym bardziej uwielbiam oglądać tych koszykarzy podczas meczów. Gdybym tego nie kochał, to nie powinienem być w tym miejscu. Wolę oglądać dzieci z Polski niż LeBrona Jamesa, Kobego Bryanta czy Stepha Curry’ego, bo one cały czas się przełamują i stawiają ważne kroki.
Czy jest we współczesnej koszykówce miejsce dla zawodników jedno- lub dwuwymiarowych? Czy trzeba jednak uczyć graczy różnorodnego podejścia do gry?
DA: Musisz mieć pewien arsenał zagrań, dopóki nie wykształcisz w sobie takiego zestawu umiejętności, który pozwoli ci na tym zarabiać. NBA to gra dla specjalistów. Czasami jeżdżę po świecie, żeby oglądać mecze FIBA i widzę więcej wszechstronnych koszykarzy. Ale nie mają tej jedynej wyjątkowej specjalizacji, którą mogą mieć gracze NBA. Uwielbiam pracować z koszykarzami, którzy dobrze radzą sobie z każdym elementem. Kiedy stajesz się specjalistą, to możesz się z tego utrzymywać.
Czy jest jakaś różnica między młodzieżą w Polsce i w USA, jeśli chodzi o podejście do gry w koszykówkę?
DA: Na całym świecie nie ma takiej różnicy. Wszędzie gdzie jeżdżę, znajduję pasję do koszykówki. Moim zdaniem Polska ma świetnych młodych ludzi, którzy chcą się uczyć gry. W innych krajach mówi się innymi językami, ale zawodnicy stamtąd niekoniecznie dobrze wpasowują się przez to w system edukacyjny w Stanach Zjednoczonych. W porównaniu do innych części świata, Polacy radzą sobie z tym świetnie. Każdy, kto gra w koszykówkę, jest prawdziwym pasjonatem. Pytanie jest tylko czy wykonają ten krok pod względem tego, co już potrafią, czego chcą się nauczyć, pod względem ekonomicznym. Tacy sportowcy mogą osiągnąć swój prawdziwy potencjał.
To może jednym z takich kroków są stypendia dla studentów zagranicznych oferowane przez amerykańskie szkoły i uczelnie.
DA: Na pewno. Student zagraniczny, który nie ma rodziny czy przyjaciół w Stanach, będzie musiał zacząć wcześniej niż niektórzy studenci z USA. Musisz odwiedzić kampus, zapoznać się z okolicą, złapać kontakt z trenerami, rozejrzeć się po salach lekcyjnych, po akademikach, dowiedzieć się jakie będzie jedzenie. Musisz naprawdę zrozumieć, jak zmieni się życie. Nie widzę wielkiej różnicy między studentami z Polski i USA w porównaniu do innych państw. Pracowałem z polskimi zawodnikami, którzy znakomicie wpasowali się do tego uniwersyteckiego środowiska.
Pracował Pan z Michaelem Jordanem przy jego campie – Michael Jordan Flight School. Jak dobrym on jest nauczycielem?
DA: Michael Jordan jest oczywiście najwspanialszym koszykarzem, jaki kiedykolwiek chodził po tej planecie. Prawdopodobnie też najbardziej sławną osobą. Jest znakomitym nauczycielem, bo kiedy Michael do ciebie mówi, to jesteś w pełni skupiony na tym, co chce ci przekazać. On grał w koszykówkę na najwyższym możliwym poziomie. I dlatego może innych nauczyć czegoś. To jeden z powodów, dla których każdego lata uwielbiam spędzać czas na jego campie. To był przełom dla niektórych dzieciaków. Co tydzień pracowaliśmy z grupą 850 osób. Były tam dzieci znanych ludzi z całego świata. Już samo to, że mogły one trenować i rozmawiać z Michaelem, było dla nich wyjątkowe. Nie można tego nigdzie powtórzyć. To wielki zaszczyt pracować razem z nim.
Czy on ciągle ma tę żądzę rywalizowania z każdym?
DA: Michael nie boi się nigdy rywalizować i to widać. Na campach wyzywa na pojedynki graczy NBA, żeby sprawdzić, kto jest lepszym strzelcem. Mierzy się też z utalentowanymi zawodnikami w grze jeden na jednego. To właśnie czyni go Michaelem Jordanem. Jego chęć do rywalizacji jest nieporównywalna do nikogo innego.
Wyobraźmy sobie taką sytuację: jestem młodym zawodnikiem i odwiedzam kilkanaście campów na całym świecie. Ale jest też inny zawodnik, który bierze udział tylko w 2-3 takich obozach i dużo pracuje z samym sobą. Które podejście jest lepsze do rozwijania swojej kariery?
DA: Musisz doświadczyć wielu różnych rzeczy, żeby samemu zadecydować. HoopLife Camp jest inny pod tym względem. To jak okres przygotowawczy drużyny uniwersyteckiej przed rozpoczęciem sezonu skompresowany do 10 dni. Stoi trochę w opozycji do innych campów, w których stawia się na mechaniczne wykonywanie ćwiczeń: rzuć tu, podaj tu, teraz drybling. Ja staram się tego nie robić. Proponuję ćwiczenia, w których musisz błyskawicznie podjąć decyzję. Wyznaczamy wiele standardów w ciągu tych 10 dni. Ostatniego dnia, w trakcie meczu, możemy zastosować to, czego się nauczyliśmy. Na pewno trzeba doświadczyć różnych rzeczy, żeby wiedzieć, czy chce się uczestniczyć w campie, który kształtuję roboty czy, tak jak u mnie i HoopLife – „potwory” na parkiecie i ludzie z charakterem poza nim.
Czyli w tym wypadku mniej nie znaczy lepiej?
DA: Różnorodność jest ważna, dopóki nie zdecydujesz co jest dla ciebie ważne. Poza halą treningową możesz tak naprawdę pracować nad rzutem, grą z piłką, wytrzymałością, siłą, nauką gry i nauką w szkole. Natomiast kiedy współpracujesz z trenerami, to oni postawią cię w sytuacji, która pomoże ci usystematyzować swoją grę. Jeśli grasz dla kogoś, kogo wizja ci nie odpowiada, to może jest czas na eksperymentowanie i poszukiwanie czegoś innego. Zawodnicy i ich rodzice lubią styl, który ja proponuję. Trenerzy starej daty czasami to widzą i przyznają mi, że faktycznie można niektóre rzeczy robić. Uwielbiam inspirować i dzielić się z nimi swoimi metodami treningowymi.