W 2010 roku Miami Heat dokonało rzeczy niebywałej. Władze Żarów ściągnęły pod swoje skrzydła samego LeBrona Jamesa oraz Chrisa Bosha. Zawodnicy razem z Dwyane Wadem stworzyli tzw. Wielką Trójkę, która od razu była skazana na sukces. Mimo początkowej wpadki udało im się zgodnie z planem opanować na kilka lat ligowe boiska. Mało kto jednak wie, że 10 lat wcześniej podobne plany miała również inna drużyna z Flordy- Orlando Magic.
Magicy choć dołączyli do najlepszej ligi świata pod koniec lat 80. XX wieku na dobre zapisali się w pamięci kibiców z lat dziewięćdziesiątych. Wszystko to głównie za sprawą fenomenalnego Shaquille’a O’Neala, który z miejsca stał się topowym graczem ligi. Obok niego równie dobrze spisywał się czarujący wszystkich kibiców Penny Hardaway. Panowie w bardzo szybkim czasie znaleźli wspólny język stając się jednym z najciekawszych duetów tamtych lat. Niezwykle ambitna drużyna Magic bezbłędnie wykorzystała bezkrólewie spowodowane zakończeniem kariery przez Michaela Jordana i 1995 roku udało jej się nawet dotrzeć do wielkiego finału. Tam niestety musieli uznać wyższość Hakeema Olajuwona, z kolei rok później w wyścigu o finałowe starcie wyeliminowali ich powracający po krótkiej przerwie legendarni Chicago Bulls dowodzeni przez Michaela Jordana, Scottie Pippena i Dennisa Rodmana.
Od tego czasu Magic mieli naprawdę wielkiego pecha. Najpierw do słonecznej Kalifornii odszedł dotychczasowy lider zespołu, Shaquille O’Neal, a następnie paskudnej kontuzji doznał Hardaway. Uraz w zasadzie zniszczył rozgrywającemu karierę i co za tym idzie zupełnie pokrzyżował plany Magików. Do tego wszystkiego doszło jeszcze zakończenie kariery trenerskiej przez Chucka Daly’ego. W Orlando postanowili wcisnąć przycisk „restart”.
Odbudowa i chęć sięgnięcia gwiazd
W 1999 roku na stanowisku pierwszego szkoleniowca zatrudniono Doca Riversa. Wybór Doca na trenera drużyny okazał się z czasem bardzo trafnym posunięciem. Magic zakończyli rozgrywki z satysfakcjonującym bilansem 41 zwycięstw i 41 porażek. Mimo, że nie udało im się awansować do fazy play-offs Rivers już po pierwszym sezonie pracy otrzymał nagrodę dla najlepszego trenera roku. Wszystko więc wskazywało na to, że władze klubu mogą ze spokojem patrzeć w przyszłość. Zbliżał się jednak czas rozpoczęcia rynku wolnych agentów. Była to doskonała okazja by trochę pomóc własnemu szczęściu i przyspieszyć czekające na zespół sukcesy. Plany wydawały się ambitne, zwłaszcza że na celowniku Magic znaleźli się wtedy Tracy McGrady, Grant Hill oraz…Tim Duncan!
W tym czasie Grant Hill był jednym z najlepszych zawodników ligi. Skrzydłowy podczas minionego sezonu notował średnio 25.8 punktu, 6.6 zbiórki, 5.2 asysty i 49 FG%. Wielu dopatrywało się w nim następcy wielkiego Michaela Jordana, co tylko świadczy o poziomie jaki reprezentował. Jeśli chodzi o Tracy’ego 21- latkowi wygasł właśnie rookie kontrakt. T-Mac zapowiadał się na naprawdę dobrego zawodnika, lecz jego rozwój hamowała obecność kuzyna, ulubieńca publiczności w Kanadzie, Vince’a Cartera. Ewentualne odejście z Toronto byłoby dla niego ogromną szansą na rozwinięcie skrzydeł i zbudowania własnej marki.
Mimo wszystko prawdziwym celem numer jeden było ściągnięcie Tima Duncana. Mr. Fundamental rok wcześniej poprowadził San Antonio Spurs razem z Davidem Robinsonem w pięknym stylu do pierwszego mistrzostwa w historii klubu (1999 ). Po wielkim sukcesie starość dała się Ostrogom we znaki i Ci tracąc swój urok polegli już podczas pierwszej rundy play- offs z Phoenix Suns. Po fatalnej porażce ze Słońcami Duncan postanowił przetestować rynek wolnych agentów. Zamiary Magic były jasne, a perspektywa gry z Grantem Hillem oraz Tracy McGrady wydawała się zawodnikowi Spurs bardzo interesująca. Taka okazja nie zdarza się dwa razy i Duncan doskonale o tym wiedział.
Huge NBA „What If?” When the Magic almost signed Grant Hill, Tracy McGrady, and Tim Duncan pic.twitter.com/w4snITTTN8
— Brody Logan (@BrodyLogan) 11 lipca 2016
Zawiódł Rivers?
Podkoszowy przyleciał razem z Hillem na spotkanie z przedstawicielami drużyny. Władze Magic były tak bardzo zmotywowane, że poprosiły o pomoc przy namawianiu Duncana samego Juliusa Ervinga czy Tigera Woodsa, który mieszkał niedaleko miasta. Oprócz tego na zawodników czekały najbardziej luksusowe hotele kurortu oraz wystawne imprezy organizowane przez kierownictwo klubu. Hill był pewny, że chce dołączyć do drużyny. Duncan wciąż się wahał, lecz każda kolejna minuta przybliżała go do podpisania kontraktu. Sprawę ułatwiał też fakt, że obaj zawodnicy mieli tego samego agenta- Lona Babby’ego. Wszystko szło po myśli Magików. Duncan został nawet 2 dni dłużej niż planował, lecz plany władz klubu pokrzyżowało rzekomo spotkanie w ostatnim dniu pobytu z Doc Riversem. O całej sytuacji opowiedział przy okazji komentowania meczu Bruce Bowen. Według niego, Duncan zapytał trenera czy jego rodzina mogłaby czasami przylecieć samolotem na mecz na koszt klubu.
– Kiedy Tim przyszedł na ostatnie spotkanie z Orlando, zadał pytanie: Czy moja rodzina może przyjechać samolotem na kilka spotkań? Z tego co zrozumiałem Doc powiedział, że nie i właśnie dlatego stracił Tima Duncana.
W tym samym czasie do gry, oprócz kibiców z transparentami „Zostań, Timmy, zostań! „, włączył się wracający z wakacji na Hawajach David Robinson. Weteran namówił Duncana na spotkanie, wcześniej odbywając z nim kilka rozmów telefonicznych. Po wielu namowach i długim czasie do przemyśleń zawodnik Spurs ku uciesze całej organizacji zdecydował się zostać w San Antonio.
– Orlando mieli wiele do zaoferowania– powiedział Duncan– Spędziliśmy miło czas i spotkaliśmy wielu wspaniałych ludzi, ale zdecydowałem się tu zostać (w San Antonio) i utrzymać się w walce o kolejne mistrzostwo.
Magic bardzo zawiedzeni całą sytuacją postanowili zrealizować resztę swojego planu. W sierpniu dokonali pierwszego ruchu- wytransferowali Bena Wallace’a i Chucka Atkinsa do Detroit w zamian za Granta Hilla, który wierzył że transfer da mu bardziej lukratywny kontrakt niż zwykłe podpisanie umowy jako wolny agent. Zawodnik za 7 kolejnych lat miał otrzymać 93 miliony dolarów. Później na równie długo i za podobne pieniądze podpisano młodego T- Maca.
Dalsze losy
Plony tamtego lata były dla Orlando bardzo skromne, a do tego bardzo gorzkie. Grant Hill szybko nabawił się urazu kostki, która wykluczyła go do końca rozgrywek 2000/01. Był to jednak tylko czubek góry lodowej, bowiem w następnych latach skrzydłowy w wyniku licznych kontuzji tylko dwa razy przekroczył granicę 30 spotkań w sezonie. Liderem zespołu został więc młodziutki Tracy McGrady, który gdyby wypalił plan ściągnięcia Duncana byłby najprawdopodobniej najsłabszym zawodnikiem tego wspaniałego tercetu. Tymczasem 21- letni T-Mac czarował kibiców NBA kolejnymi podniebnymi popisami czy gradem zdobytych punktów w wszelaki sposób. Czyż to nie ironia losu, że teoretycznie najmniej ważny element tamtych planów klubu przez następne cztery lata stanowił o ich sile?
W sezonie 2000/01 Magic z siódmego miejsca awansowali do fazy play-offs, lecz odpali już w pierwszej rundzie na rzecz późniejszych finalistów konferencji Milwaukee Bucks. Tej granicy Magicy nie zdołali przekroczyć przez następne dwa lata, po czym czekały ich trzy sezony tułaczki po dnie tabeli.
Jak w tym czasie radził sobie Duncan? Powrót do szeregów Spurs bardzo mu się opłacił. Zawodnik oprócz wielu wyróżnień indywidualnych m.in. czternastu nominacji do All- Star Game, trzynastu do All- NBA Team czy dwóch statuetek MVP święcił ogromne sukcesy drużynowe. Najpierw razem z Robinsonem, a potem z Tonym Parkerem i Manu Ginobilim zdobył łącznie pięć tytuły mistrzowskie, przyczyniając się do detronizacji dwóch wielkich potęg- Los Angeles Lakers Shaqa i Kobego oraz Wielkiej Trójki Miami Heat. Czyżby miał jakiś uraz do super zespołów?
Mimo że do stworzenia Wielkiej Trójki w Orlando nigdy nie doszło czasem ciekawie jest pomyśleć ,,Co by było gdyby?”. Wyobrażacie sobie jakby wyglądał układ sił w NBA, gdyby Ci Panowie ostatecznie połączyli siły, a los oszczędziłby Granta Hilla? Liga mogłaby popaść w ogromny kryzys, a nas ominęłyby najprawdopodobniej niezwykle emocjonujące finałowe pojedynki takie jak starcie Pistons ze Spurs (2005) czy rywalizacja pomiędzy Dirkiem Nowitzkim, a Dwyane Wadem. Sam Duncan mówi po latach– Byłem bardzo bliski odejścia. Jak blisko? Bardzo blisko.
Dobrze na tym wyszedłeś Timmy. Naprawdę dobrze.