Trafił do II ligi, bo chciał napisać doktorat o relacjach polsko-amerykańskich. AZS Lublin miał mu w tym pomóc, pod warunkiem, że on pomoże drużynie na parkiecie. Sheldon Robert Anderson był pierwszym Amerykaninem w akademickim zespole, a do Polski przyleciał już jako 36-letni zawodnik. Nie przeszkodziło mu to jednak być jednym z najlepszych zawodników. Regularnie zdobywał po 20-30 punktów podczas meczów. Za to w swoim pokoju w akademiku chłonął wiedzę o Polsce jak gąbka.


* Sheldon Robert Anderson reprezentował AZS Lublin w II lidze w sezonie 1987/88. Był rozgrywającym, miał 36 lat i mierzył 188 centymetrów wzrostu. Rozegrał w sumie 22 ligowe spotkania. Był urodzonym strzelcem – przykładowo, w meczu II rundy z Piotrcovią Piotrków Trybunalski zdobył aż 35 punktów. Już wtedy pracował jako wykładowca na Uniwersytecie Minnesota, a obecnie prowadzi zajęcia ze studentami na Uniwersytecie Miami w Ohio.

Krzysztof Kurasiewicz: Czy ciągle podróżuje Pan po świecie ucząc się więcej o historii i przy okazji grając w koszykówkę?

Sheldon Anderson: Ciągle gram w koszykówkę, może trudno w to uwierzyć (śmiech). Na pewno dużo podróżowałem do Europy. Mam dwójkę dzieci, pracuję na Uniwersytecie Miami w Ohio. Przez to nie bardzo mogłem wrócić do Polski. Wydaje mi się jednak, ze byłem tam jeszcze w połowie lat 90., ale od tamtego czasu już nie. Ciągle czekam na taki wyjazd. W następnym semestrze będę prowadził zajęcia na zamiejscowym wydziale w Luksemburgu i będę chciał odwiedzić Polskę.

KK: Jak wyglądała Pana kariera koszykarska?

SA: Grałem dla trzech drużyn w Niemczech – w Hanowerze na północy kraju, potem w Osnabruck w północno-zachodnich Niemczech. Grałem też w Monachium przez 4 lata. Potem wróciłem do Minnesoty, żeby napisać mój doktorat z historii Europy. Zajmowałem się tematem zależności gospodarczych pomiędzy Polską a Stanami Zjednoczonymi w czasie Zimnej Wojny. Założeniem mojej pracy było to, że Polska była nie tylko wciągnięta do sfery ekonomicznej Związku Radzieckiego, ale też w pewnym sensie „wepchnięta” tam przez politykę gospodarczą USA. Musiałem poszukać informacji na ten temat w Polsce. Było to trochę drażliwe zagadnienie w komunistycznej Polsce. Nie miałem dostępu do historycznych źródeł, ale miałem kontakt z osobą związaną z polską koszykówką – Darkiem Baranem. Powiedział mi, żebym przyjechał pograć, będę miał się gdzie zatrzymać. Dostawałem też posiłek, chyba raz dziennie. Tak trafiłem do AZS-u Lublin. Wieczorami trenowaliśmy, a w ciągu dnia czytałem gazety, chodziłem do biblioteki w Lublinie. Przez ostatnie trzy-cztery miesiące mojego pobytu jeździłem pociągiem do Warszawy i pracowałem w Archiwum Akt Nowych. Siedziałem nad dokumentami związanymi z moją pracą doktorską. Ostatecznie napisałem ją dzięki informacjom, które znalazłem w Polsce. Można powiedzieć, że byłem na koszykarskim stypendium (śmiech). Jestem bardzo wdzięczny ludziom z AZS-u – Darkowi Baranowi, Piotrkowi Karolakowi i innym osobom z drużyny.

KK: Co jako pierwsze przychodzi Panu na myśl, kiedy wspomina Pan swój pobyt w Polsce?

SA: Pierwsza rzecz to to, jak mili mieszkali tam ludzie. Zrobili wszystko co mogli, żeby mój pobyt był jak najbardziej udany. To był dla mnie świetny rok – mieszkać w Polsce, uczyć się języka i po prostu poznać kulturę, co mi się zresztą udało od strony akademickiej – przez biblioteki i dokumenty historyczne. Ale też przez tych zwyczajnych ludzi, których miałem okazję poznać. Druga rzecz była taka, że Polska była w tamtym czasie krajem komunistycznym. Nie był to jednak tak opresyjny komunizm jak w innych krajach. Polacy oczywiście tego nie lubili. Ja jednak nie odczułem tego, że był to kraj autorytarny, dyktatura. Spędziłem trochę czasu we Wschodnich Niemczech i tam dało się to zauważyć. Polska była wolna do pewnego stopnia. To było dokładnie trzy lata przed upadkiem komunizmu – w latach 1987-88.

KK: Czy to prawda, że kiedy tylko przyleciał Pan do Polski, to od razu musiał Pan wsiąść do samochodu i pojechać do Torunia, żeby zagrać w Akademickich Mistrzostwach Polski?

SA: Z tego co pamiętam, to tak właśnie było. Doskwierał mi „jet lag”, ale od razu ruszyłem do gry (AZS Lublin zajął wtedy 3. miejsce, przegrywając z drużynami z Koszalina i Torunia, a pokonując Gdańsk, Warszawę i Kraków – dop. KK). Pamiętam taką śmieszną rzecz, kiedy Darek Baran powiedział mi, że pomogę zespołowi dotrzeć na sam szczyt II ligi. Ja wtedy pomyślałem: „Pewnie, jestem tutaj, żeby pomóc Wam z koszykówką, ale jestem też tutaj po to, żeby pracować nad moją pracą doktorską” (śmiech). Nie wiem czy Darek zdawał sobie z tego sprawę, ale udało nam się pogodzić te dwie rzeczy. To był bardzo udany sezon (AZS Lublin zakończył rozgrywki 1987/88 na 4. miejscu w II lidze z bilansem 12 zwycięstw i 10 porażek – dop. KK). Dla Darka najważniejsza była koszykówka, a dla mnie nauka.

KK: Jeden z lubelskich dziennikarzy napisał wtedy, że był Pan dla innych koszykarzy trochę jak ojciec i to nie tylko ze względu na swój wiek.

SA: Tak. Byłem tym „starszym gościem” w zespole, ale to było fajne – pełniłem rolę mentora, pomagałem trochę jako drugi trener. Pierwszym był Zdzisław Szabała. Graliśmy dużo jeden na jednego i uczyłem ich trochę tego. To sprawiało mi przyjemność, bo na tym etapie mojej kariery byłem tak samo trenerem, jak i zawodnikiem. Świetnie mi się współpracowało z Robertem Stępnickim, Marcinem Stefaniukiem, Piotrem Karolakiem i innymi zawodnikami. Wydaje mi się, że drugim najstarszym graczem w drużynie był Marek Skiba. Razem mieliśmy sporo frajdy. Pamiętam jedną taką historię – zauważyłem, że chłopaki nie mieli dobrych butów do gry w koszykówkę. To całkiem tani sport, potrzebujesz tylko piłki i jakichś solidnych butów. Wydaje mi się, że biegali wtedy w trampkach, które dostali z Chin. Strasznie ślizgali się po parkiecie i zupełnie nie mogli grać. Z pomocą mojej dziewczyny, która teraz jest moją żoną, udało mi się sprowadzić do Polski 10 czy 12 par naprawdę fajnych skórzanych butów do koszykówki. Od tego momentu graliśmy lepiej (śmiech).

KK: Jak traktowali Pana koledzy z drużyny?

SA: Byli naprawdę wspaniali. Możesz ich o to zapytać, ale wydaję mi się, że dla nich był to też bardzo dobry sezon. Dla mnie na pewno. Byłem swego rodzaju „nowością” dla nich. Wydaje mi się, że przede mną był tylko jeden zawodnik ze Stanów Zjednoczonych w Lublinie. Nie pamiętam jego imienia…

KK: Chodzi Panu o Kenta Washingtona?

SA: Tak. Dokładnie o niego. Ja też byłem taką „nowością”. Dla nich i dla mnie też to był taki trochę powiew świeżości. Na pewno oni też jeszcze wiele pamiętają z tamtych czasów. Akceptowali mnie bez problemów, a do tego byłem całkiem niezłym koszykarzem – mogłem nie tylko mówić o koszykówce, ale też pokazać co nieco na parkiecie.

KK: Wspominał Pan, że interesowały Pana relacje ekonomiczne łączące Polskę ze Stanami Zjednoczonymi po II Wojnie Światowej. Dlaczego zaciekawił Pana właśnie taki temat?

SA: Polska była odizolowana od prowadzenia wymiany handlowej ze Stanami Zjednoczonymi. Nigdy nie była jednak głównym partnerem. Najważniejsze było to, że była głównym eksporterem węgla do Zachodniej Europy w czasie realizacji Planu Marshalla (Program Odbudowy Europy prowadzony w latach 1948-52 – dop. KK). Jeden z artykułów, który napisałem, mówi o tym, że węgiel z Polski miał kluczowe znaczenie dla powodzenia Planu Marshalla. Zawsze interesowałem się historią i Europą Wschodnią, ale moje zainteresowanie Polską pojawiło się po podróży do tego kraju wiosną 1981 roku, w czasie działalności „Solidarności”. Dwóch koszykarzy, którzy grali dla Gwardii Wrocław, jeden z nich nazywał się Marian Czajkowski, zaprosiło mnie do Polski. Nalegali, żeby trzech rosłych koszykarzy pojechało małym fiatem na wycieczkę z Wrocławia do Krakowa. Chcieli pokazać mi Wawel. Wtedy nie wiedziałem jeszcze zbyt wiele o historii Polski, ale zafascynowało mnie to, że dwóch koszykarzy, nie historyków, chciało pokazać mi to miejsce, tak ważne dla historii tego kraju. Zarazili mnie swoją pasją.

KK: Jak wiele dni i nocy spędził Pan tylko czytając książki i nie ruszając się z własnego pokoju?

SA: To był dla mnie czas naprawdę intensywnej nauki. Przez 2 lata uczyłem się języka polskiego na studiach magisterskich, więc nie potrafiłem się nim jeszcze zbyt dobrze posługiwać. Bardzo dużo czasu poświęciłem na naukę polskiego, w tym samym czasie starałem się czytać gazety. Potem zająłem się przeglądaniem historycznych dokumentów. Nikt nie musiał się mną specjalnie zajmować, bo miałem ustalony swój porządek dnia. Uczyłem się bardzo dużo w moim pokoju w akademiku, w bibliotece. Tak wyglądały moje dni i noce, jeśli akurat nie trenowaliśmy lub nie graliśmy meczów. Traktowałem swoją karierę naprawdę poważnie, udało mi się zrobić doktorat. Dostałem pracę, którą miałem przez 25 lat. Moim głównym celem było nauczenie się polskiego i znalezienie potrzebnych informacji.

KK: Czy traktował Pan pobyt w Polsce w późnych latach 80. jako okazję do zobaczenia tego kraju na własne oczy i przekonania się jak tu naprawdę jest?

SA: Zdecydowanie tak. Ciągle o tym uczę – o historii dyplomacji, o Zimnej Wojnie. Często opowiadam studentom o moich doświadczeniach, a im się te historie o komunistycznej Polsce podobają. Widziałem też pewien kontrast między Polską a Wschodnimi Niemcami, bo byłem i tu i tu. Tam system komunistyczny był bardziej rygorystyczny niż w Polsce. To było dla mnie bezcenne doświadczenie. Przez ten rok spędzony w Polsce stałem się lepszym nauczycielem, lepszym człowiekiem.

KK: W takim razie czy między Polską a Niemcami był aż taki duży kontrast?

SA: Nie jechałem do Niemiec po to, żeby zarabiać wielkie pieniądze grając w koszykówkę. Chciałem się uczyć niemieckiego, studiowałem na trzech uniwersytetach w Niemczech. Moim celem był zawsze powrót do USA i zrobienie doktoratu. Jeśli chodzi o Niemcy Zachodnie, to poziom bogactwa był porównywalny do tego, co mieliśmy w Stanach Zjednoczonych. Nie przeżyłem jakiegoś szoku kulturowego. Po tej mojej podróży do Wrocławia w 1981 roku wiedziałem, że Polska to biedny kraj. To nie miało dla mnie dużego znaczenia, nie byłem zainteresowany zarabianiem, chociaż w Niemczech miałem ładne samochody, apartament i sporo pieniędzy. Ludzie w Polsce wiedli zdecydowanie inne życie w czasach komunizmu. Kiedy tak o tym myślę, to dochodzę do wniosku, że Polacy myśleli bardziej jak ludzie w Zachodnich Niemczech. Miałem takie wrażenie, że jeśli tylko nadarzy się okazja, to będą chcieli obalić komunizm, co zresztą udało im się półtora roku po moim wyjeździe. Główną różnicą była ta związana z dobrobytem. No i oczywiście zniszczenia wojenne w czasie II Wojny Światowej. Warszawa z 1987 roku nie była najbardziej atrakcyjnym miastem. Nie było wtedy pieniędzy, żeby ją odbudować. Wiem jednak, że teraz wiele się tam zmieniło.

KK: Czy dużo podróżował Pan po Polsce poszukując materiałów do swojej pracy doktorskiej?

SA: Nie, ale razem z drużyną zwiedziliśmy cały kraj. Dla mnie to było bardzo fajne doświadczenie. Podczas jednej z takich podróży, chyba do Przemyśla, na pewno w Polsce Wschodniej, pojechaliśmy pod granicę Polski z ZSRR. Kierowca autobusu wysiadł i pokazał mi palcem: „Tam jest Rosja” (śmiech). Powiedział też, żebym poszedł i zobaczył. Nigdy nie postawiłem tam stopy, ale inni chcieli po prostu, żebym to zobaczył. Miałem okazję pojechać za to do Gdańska, Warszawy, Krakowa i kilku innych miast.

KK: Pana trener z AZS-u Lublin Zdzisław Szabała powiedział mi, że był pod wrażeniem Pana podejścia do treningu. Za każdym razem zostawał Pan dłużej, żeby jeszcze trochę poćwiczyć, porzucać. Czy kiedyś zdarzyło się Panu po prostu nie chcieć tego robić?

SA: Zawsze lubiłem grać i wychodziło mi to całkiem nieźle. Zostałem wybrany do drużyny All-America w lidze, która nazywała się NAIA (National Association of Intercollegiate Athletics – dop. KK). Nie było jeszcze wtedy Dywizji III NCAA (ta powstała w 1973 roku – dop. KK). Byłem całkiem niezłym strzelcem. To było moje hobby – uwielbiałem to, dzięki temu byłem w formie. Zawsze byłem z tego dumny, dawałem z siebie wszystko i chciałem, żeby inni też to widzieli.

KK: Co Pan pamięta z czasów swojej gry w polskiej lidze?

SA: Pamiętam, że była całkiem solidna. Piotr Karolak był wtedy bardzo dobrym strzelcem i było wielu naprawdę dobrych zawodników. Wydaje mi się, że udawało im się nawet oglądać jakieś mecze ze Stanów Zjednoczonych. Liga stawała się coraz lepsza, chociaż i tak od zawsze była niezła. Nie była może w absolutnej czołówce, ale byłem pod wrażeniem. Możesz to chyba ocenić po tym, że trafiłem do ligi jako 36-latek i odnosiłem jakieś sukcesy. Nie była to najmocniejsza liga, ale było wielu utalentowanych graczy. Niektórzy potrafili też robić wsady. Byłem pod wrażeniem.

Rozmawiał Krzysztof Kurasiewicz

Wspieraj PROBASKET

  • Robiąc zakupy wybierz oficjalny sklep adidas.pl
  • Albo sprawdź ofertę oficjalnego sklep Nike
  • Zarejestruj się i znajdź świetne promocje w sklepie Lounge by Zalando
  • Planujesz zakup NBA League Pass? Wybierz nasz link
  • Zobacz czy oficjalny sklep New Balance nie będzie miał dla Ciebie dobrej oferty
  • Jadąc na wakacje sprawdź ofertę polskich linii lotniczych LOT
  • Lub znajdź hotel za połowę ceny dzięki wyszukiwarce Triverna




  • Subscribe
    Powiadom o
    guest
    1 Komentarz
    najstarszy
    najnowszy oceniany
    Inline Feedbacks
    View all comments