Wszystko się kiedyś kończy. Tak można byłoby podsumować ostatni mecz Cleveland Cavaliers i LeBrona Jamesa, którzy ulegli w końcowych sekundach Boston Celtics po rzucie Avery’ego Bradleya. Na szczęście lider Cavs wydaje się być spokojny oraz jeszcze bardziej pewny siebie, co może oznaczać jeszcze ciekawsze starcie nr 4.
Sezon regularny w wykonaniu LeBrona Jamesa przeszedł bez echa. Przynajmniej takiego jakiego powinniśmy się spodziewać po wykręcanych przez niego cyferkach. Być może jeden z najlepszych sezonów indywidualnych przysłoniła mu seria czterech porażek Cavs, która pozbawiła go ostatecznie 1. miejsca w konferencji wschodniej. Z drugiej strony LeBron do swoich kosmicznych wyczynów zdążył nas już przyzwyczaić, dlatego większość kibiców łaknie nowego zbawcy ligi jakim mieli być podczas tego sezonu Kawhi Leonard, James Harden czy Russell Westbrook. Trzeba jednak pamiętać, że obojętnie jak bardzo LeBron James ubarwiłby rozgrywki regularne jego prawdziwe ,,ja” wyłania się dopiero po rozpoczęciu fazy play-offs.
I tak, zgodnie z tradycją lider Cavaliers rozpoczął słynny, coroczny marsz, którego celem numer jeden jest podniesienie pucharu Larrego O’Briena. Mimo wszystko nikt chyba nie spodziewał się, że pochód King Jamesa będzie, aż tak brutalny. Jego zespół błyskawicznie przeszedł przez dwie pierwsze rundy nie odnosząc żadnej porażki i obnażając każdy czuły punkt przeciwnika. Wbrew opiniom ekspertów, którzy wytykali im rozmaite błędy, niedociągnięcia oraz przede wszystkim brak jakiejkolwiek defensywy. Nawet mocno faworyzowani Raptors mający nareszcie przeciwstawić się dominacji LeBrona po raz kolejny ulegli jego zgranej eskorcie. Kiedy Cavaliers zameldowali się w Finałach Konferencji, a Celtics męczyli się podczas 7-meczowej serii z Wizards kibice zaczęli domniemywać czy Koniczynki nie są kolejnym przyjemnym przystankiem na drodze króla Jamesa. Pierwsze dwa mecze, a w szczególności Game 2 pokazał, że teoria ta nie jest pozbawiona sensu. Tym bardziej, że porażka Celtów 130-86 była ich największą klęską podczas obecnych rozgrywek ( i to na własnym podwórku!) oraz najgorszym wynikiem najlepszej drużyny konferencji sezonu regularnego w fazie play-offs, w historii. Wspaniałe zawody rozegrał oczywiście LeBron James, który zanotował 30 punktów (12/18 z gry), 7 asyst, 4 zbiórki, 4 przechwyty oraz 3 bloki. Największy wkład w wynik zespołu James miał podczas drugiej kwarty, gdzie Cleveland pokonali Boston 40-13. LeBron ustrzelił wtedy, aż 17 punktów (7/10 z gry). Uzyskaną przewagę lider Cavs pielęgnował przez resztę spotkania niczym profesor dając kolegom z zespołu niesamowitą energię po obu stronach parkietu. Oprócz zwycięstwa skrzydłowy zaliczył też ósmy kolejny mecz z przynajmniej 30 „oczkami” na koncie.
– Jestem facetem, który w tym momencie żyje– powiedział zadowolony James.
W międzyczasie władze ligi ogłosiły finalistów każdej nagrody indywidualnej. Wśród kandydatów do statuetki MVP nie znalazł się LeBron James, co przy jego kosmicznych wyczynach podczas postseason wydawało się bardzo kontrowersyjne. Nikt się chyba jednak nie spodziewał, że niedługo potem kosmiczne występy Króla Jamesa zostaną zatrzymane przez pozbawionych swojego lidera Celtics.
Mimo początkowych gigantycznych problemów w serii podopieczni Brada Stevensa postanowili postawić gospodarzom niezwykle trudne warunki do gry. Przez pierwsze dwie kwarty nic nie wskazywało na to by tej nocy Cleveland mieli tej nocy ulec przeciwnikowi po raz pierwszy od ponad miesiąca. Jak się okazało ogromne pokłady energii jaką dysponowali Celtowie zaczęły powoli przynosić owocne plony. Gospodarze nie byli w stanie sprostać rewelacyjnemu Marcusowi Smartowi, który notorycznie dręczył kosz przeciwnika. Dzięki niezłomności jego i Avery’ego Bradleya goście najpierw wyrównali stan spotkania na 4 minuty przed końcem. Następnie wraz z końcową syreną zadali Cavaliers niezwykle bolesny cios zwany ,, game winnerem” pieczętując niezwykle ważne zwycięstwo. Oprócz pokazania siły motywacji mecz udzielił też nam odpowiedzi na pytanie ” Czy LeBron James faktycznie jest człowiekiem?”. Nasz bohater zagrał jedno z najgorszych spotkań w karierze notując przez całe spotkanie 11 punktów (4/13 z gry!), 6 asyst, 6 zbiórek i 6 strat grając, aż 45 minut. Największą zadyszkę LBJ-a widzieliśmy po przerwie kiedy nie trafił ani jednego rzutu z gry ( 4 oddane strzały) oraz miał 2 straty. Tym samym potwierdził teorię, że każda seria kiedyś się kończy.
– LeBron jest człowiekiem i może mieć taką noc jak ta- powiedział po meczu Tyronn Lue.
Swój występ skomentował też sam zainteresowany- Cieszę się, że tak się stało. Musimy grać dużo lepiej. Czuję, że nieszczęście jest nieodłącznym elementem postseason. Jeśli ma się coś stać to niech to się stanie teraz. Zastanówmy się nad tym i wróćmy do tej bezwzględnej koszykówki, jaką oni (Celtics) pokazali tej nocy. Musimy być na pewno dużo lepsi.
Czy LeBron i spółka otrząsną się po tej druzgocącej porażce wracając do dotychczasowej formy? Dowiemy się tego już w środę o godz. 2.30 czasu polskiego. Niech wygra lepszy!