Dla wielu z nas rywalizacja LeBrona Jamesa i Stephena Curryego to najnowsza odsłona wielkich pojedynków NBA. Tymczasem ten pierwszy uważa, że takie stawianie sprawy jest mocno na wyrost.
LeBron James odniósł się do tematu po sobotniej sesji treningowej Meczu Gwiazd: – Nie ma rywalizacji pomiędzy mną a Stephem Currym. Nie ma mowy, by mówić o rywalizacjach, wymieniać „Bird i Magic. Carolina i Duke. Ohio State i Michigan”, a potem dodawać „LeBron i Steph”.
Takie porównywania James uważa niemal za uwłaczające wymienionym zestawieniom. – To brak szacunku dla wymienionych przeze mnie par, gdy choćby próbujemy stawiać nas na równi z nimi. Nie odbyliśmy wystarczającej liczby pojedynków i kto wie, czy odbędziemy tyle. Zobaczymy, co przyniesie przyszłość, ale wymienianie nas na równi z tamtymi bataliami jest niemożliwe. Nie można tego robić.
Obaj gracze kalibru MVP bezapelacyjnie prowadzą swoje drużyny ku sukcesom i wszystko wskazuje na to, że w tym sezonie również to one zostaną ostatnie na placu boju. James, mimo negowania rywalizacji z Currym, kilka dni temu buńczucznie zapowiadał swoją grę w przyszłości: – Mam wystarczająco siły na cokolwiek. Byłem gotów na nowe Finały już po siódmym meczu ubiegłorocznych rozgrywek. Dajcie mi dzień-dwa odpoczynku, a będę gotowy na następne wyzwanie.
To wszystko jest jednak nieważne dla LBJ-a, gdy trwa Weekend Gwiazd: – Nie ma konkurowania w ten weekend. Tu chodzi o fanów, o uciechę bycia All-starem. Rywalizacja zacznie się w tygodniu, gdy wrócą rozgrywki w ramach sezonu. Teraz jednak nie walczymy. Nie ma planów, pojedynków, wielkich ego, niczego. To Weekend Gwiazd 2017 w Nowym Orleanie, a ja cieszę się z bycia częścią tego.
LeBron James zdaje się być świadomy tego, że ta impreza to koszykówka ponad podziałami, dająca czystą radość wszystkim uczestnikom – graczom, fanom, trenerom. NBA kreuje wizerunek kolektywnej ligi, w której jest miejsce i na pojedynek o tytuł, i na wspólne działanie w konkretnej sprawie – jak choćby wczorajsze rzucanie dla Sager Strong. Pozostaje więc za radą Króla cieszyć się chwilą, dopingując wszystkich, a dopiero od kolejnych meczów sezonowych wrócić do kibicowania swoim faworytom.