Już od kilku lat Toronto Raptors sukcesywnie poprawiają różne aspekty swojej gry. Ma to odzwierciedlenie w tym, że kolejne sezony kończą na coraz dalszym etapie rozgrywek. Czy przemyślana i niesamolubna koszykówka to sposób, by wreszcie grać na samym szczycie posezonowej drabinki?
Oglądając kilka ostatnich meczów Toronto Raptors zdałem sobie sprawę, jak przyjemną dla oka koszykówkę prezentuje kanadyjska drużyna. Najjaśniejszym punktem gry jest obecnie dystrybucja piłki. Dla tych, którzy nie widzieli ich spotkań, może się to wydawać dziwne, gdyż drużyna ta znajduje się w ogonie ligi pod względem średniej asyst. Wystarczy jednak zobaczyć dowolny ich mecz z tego sezonu by przekonać się, jak wszechstronny system rozgrywania zaszczepił w swych zawodnikach Dwane Casey.
Patrząc na sposób prowadzenia akcji odnosi się wrażenie, że poziom zaufania wśród graczy jest niebywale wysoki. W każdej, obecnej w danym momencie na parkiecie piątce, wszyscy są wobec siebie równorzędni, egzekwując ustalane zagrywki, ale i wykorzystując w odpowiedni sposób element improwizacji, pod wpływem sytuacji na boisku. W oczy rzuca się szczególnie bardzo przemyślane stosowanie tzw. extra passów i przedkładanie łatwości zdobycia punktów nad osobiste zdobycze.
Ruch piłki wśród Raptors jest typowo nastawiony na drużynę, a nie na indywidua – mentalność tak zespołowej i wspólnej gry to być może najlepsze, co potrafi wypracować sobie drużyna. Płynność ataku poprzez podania przypomina mi, w pewnym stopniu, legendarne już sekwencje San Antonio Spurs pod wodzą Popovicha. Szybkie, niemal automatyczne wybieranie adresata i błyskawiczne przenoszenie akcji po boisku kreuje dużo miejsca rzutowego.
Raptors prowadzą tym szybszy atak, im sprawniej zaczynają trafiać. W połączeniu z osiągniętym zrozumieniem i łatwością w przekazywaniu piłki tworzy to zabójcze dla przeciwnych drużyn fragmenty gry, podczas których Dinozaury budują przewagę. W tym wszystkim martwić może jedynie pewna niestabilność. Wydaje się, że poza Lowrym i DeRozanem, nie ma pewnej i regularnej opcji w ataku. Choć wyniki jako drużyna osiągają znakomite, to jednak widać, że nigdy nie wiadomo, którzy gracze pomogą w danym dniu dopisać kolejne W do pomeczowego protokołu. Zawodnicy z ławki, tacy jak np. Ross czy Patterson, potrafią dać bezbłędną zmianę, ale już w kolejnym dniu zdarza im się rozegrać mecz do zapomnienia.
Choć, jak wspominałem na początku, Raptors nie odznaczają się wysoką średnią asyst na tle reszty ligi, to w ich grze możemy zobaczyć rozważne, zespołowe nastawienie i odpowiedni balans pomiędzy podaniami a indywidualnym kreowaniem pozycji. Akcje rozgrywane są wedle tego, co dzieje się na boisku, rzuty nie są forsowane na siłę. Obwodowy duet liderów zdaje się wkroczył na wyższy poziom mentalności i ani Kyle, ani DeMar nie spalą się już tak łatwo, jak to bywało w poprzednich edycjach playoffs. Oczywiście te opinie zweryfikują się dopiero na wiosnę, jednak już teraz jedynak z Kanady ma duże chęci i możliwości na reprezentowanie Wschodu w Finałach. Przed nimi jeszcze kilka miesięcy i otwarte okienko transferowe – jeśli wykorzystają to do zapewnienia sobie większej stabilności w dyspozycjach kilku graczy, ich marsz po tryumf będzie miał naprawdę dużą szansę powodzenia.
Tekst: Piotr Zach
NBA: D-Mo odrzuca propozycję Rockets i nie zgłasza się na badania