Próżno go szukać w panteonie największych gwiazd NBA, ale byle kto nie spędziłby w lidze aż 15 lat. Jego specjalnością zakładu była gra w obronie, a w szczególności na tablicach, gdzie nie bał się największych – dosłownie i w przenośni – wyzwań. W dodatku u zmierzchu kariery mógł sobie dopisać do cv mistrzostwo, nawet jeśli wówczas jego rola była już mocno ograniczona. Wydawał się nie do zdarcia, tymczasem znany z gry przede wszystkim dla Los Angeles Lakers Elden Campbell zmarł 2 grudnia. Miał 57 lat.



Informację jako pierwszy opublikował Broderick Turner z Los Angeles Times, a potwierdzili komentarzami w mediach społecznościowych koledzy z parkietu byłego środkowego. Przyczyna śmierci Eldena Campbella nie została podana do publicznej wiadomości. Wprawdzie nigdy nie był on zawodnikiem z pierwszych stron gazet, to jednak trudno odmówić mu zalet, dzięki którym zostanie zapamiętany.

Trudno uważać za przypadek fakt, że podkoszowy spędził swoją koszykarską karierę w zespołach znajdujących się w kluczowych dla swojej historii okresach. Był integralną częścią odrodzenia Clemson Tigers, pomagając drużynie awansować do turnieju NCAA w aż trzech z czterech lat swojej gry na uniwersytecie w Karolinie Południowej. W międzyczasie notował średnio 15,3 punktu, 6,8 zbiórki oraz 2,7 bloku na mecz.

Campbell nigdy nie ukrywał, że już jako dziecko kibicował Los Angeles Lakers i z zapartym tchem śledził ich mecze. Tym większą radość musiał czuć, gdy podczas draftu w 1990 to właśnie ekipa z Miasta Aniołów postanowiła ściągnąć go do siebie z numerem 27. Jak się później okazało, spędził w niej ponad połowę swojej kariery w NBA.

Co więcej, odegrał istotną rolę w przeprowadzeniu Lakers przez trudny okres przejściowy, gdy jeden z najlepszych rozgrywających w historii ligi, Magic Johnson, odszedł z drużyny po ogłoszeniu, że jest nosicielem wirusa HIV. Przez swoje osiem i pół roku spędzone w purpurowo-złotym trykocie mierzący 213 centymetrów wzrostu środkowy był niezawodnym zawodnikiem, wnoszącym do organizacji tak potrzebną stabilność, a przy tym… będąc jej czołowym strzelcem.

Tym bardziej szkoda, że nie zdołał załapać się do mistrzowskiej dynastii z przełomu XX i XXI wieku. Chcąc przebudować zespół pod erę Shaquille’a O’Neala i Kobe Bryanta, władze Lakers zdecydowały się odpuścić Campbella, którego rola znacząco zmalała, a wysoki kontrakt również zawadzał. Wraz z Eddiem Jonesem został więc oddany do Charlotte Hornets w zamian za pożądanego w LA strzelca, Glena Rice’a, a także J.R. Reida i B.J.’a Armstronga.

W nowym otoczeniu podkoszowy nadal stanowił ważne wzmocnienie, utrzymując regularną rolę w wyjściowym składzie. Okres z nim w składzie śmiało można było nazwać jednym z najlepszych w historii organizacji z Karoliny Północnej. W każdym z trzech pełnych sezonów, które Elden rozegrał w barwach Hornets, drużyna awansowała do fazy play-off, co nie udało się nigdy wcześniej ani nigdy później. Był też jednym z głównych powodów, dla których wynik półfinałów Wchodu z 2001 roku był znany dopiero po siedmiu meczach. Niestety, lepsi o ten jeden mecz okazali się Milwaukee Bucks.

Po odejściu z Charlotte (a właściwie Nowego Orleanu, gdzie zespół się przeniósł), Campbell zaliczył jeszcze mniej lub bardziej udany pobyt w Seattle SuperSonics, Detroit Pistons (dwukrotnie) i New Jersey Nets. Na około rok przed zawieszeniem butów na kołku w 2005 z drugą z wymienionych drużyn sięgnął po mistrzostwo NBA, pełniąc rolę zaufanego zadaniowca. Marzył o pierścieniu zdobytym w barwach Lakers, wyszło jednak inaczej, co dla urodzonego w Los Angeles zawodnika musiało być surrealistycznym domknięciem pewnego rozdziału. Trzeba jednak przyznać, że wnosił cenne wsparcie i doświadczenie, które idealnie komponowało się zresztą zespołu.

Tak czynił zresztą przez całe półtorej dekady swojej kariery. Rozegrał dokładnie 1 045 meczów, zapisując na swoje konto średnio 10,3 punktu, 5,9 zbiórki, 1,1 asysty i 1,5 bloku przy skuteczności z gry wynoszącej 46%. Przede wszystkim jednak nie ułatwiał rywalom sprawy przy ich wejściach pod kosz, o czym świadczy jedna z jego ksywek, „The Janitor” („Woźny”), którą zawdzięczał niezwykłej umiejętności „sprzątania” tablic. Jego wpływ był nie do przecenienia, o czym przekonywali się najwięksi z jego ówczesnych rywali.

Podczas gry w Detroit miał szczególny wkład w skuteczne powstrzymywanie samego Shaqa w dwóch seriach play-off, w których Pistons mierzyli się z jego zespołami (z Lakers w wygranych ostatecznie Finałach NBA w 2004 oraz Miami Heat w finale Konferencji Wschodniej rok później). Ze względu na swoją ogromną masę i potworną wręcz siłę fizyczną, Campbell był dla O’Neala wyjątkowym wyzwaniem w grze tyłem do kosza i stał się jednym z nielicznych w historii ligi, którzy byli w stanie przeciwstawić się temu olbrzymowi fizycznie w obronie.

Po zakończeniu kariery Elden raczej stronił od życia publicznego. Wiadomo tyle, że w 2024 został uhonorowany przez Southern California Basketball Hall of Fame, dołączając do tej lokalnej galerii sław 4 maja bieżącego roku. Kolejne informacje były już przykrym potwierdzeniem jego śmierci, co jednak nie zmienia faktu, że nawet jeśli nie zbliżył się do poziomu supergwiazdy NBA, co na początku kariery niektórzy mu wieszczyli, to swoją postawą zmarły w wieku 57 lat były podkoszowy sprawił, że pamięć o nim nie przeminie.

– To boli jak diabli. Dorastaliśmy razem jako dzieci. Spoczywaj w pokoju, BIG EASY – napisał na Instagramie jeden z kolegów Campbella, Cedric Ceballos.

– Po prostu pamiętam jego sposób bycia. Dlatego nazwaliśmy go „Easy E”. Był po prostu taki wyluzowany, robił wszystko na spokojnie. We własnym tempie. Był taki „easy”. Naprawdę świetny gość. Uwielbiałem Easy’ego, człowieku – powiedział z kolei w rozmowie z LA Times Byron Scott.

– Myślałem, że gdyby naprawdę chciał być wybitny – a to jedyny minus, jaki mogę o nim powiedzieć – miał potencjał, żeby zostać znakomitym graczem. Ale on po prostu chciał grać. Nie przykładał się do treningów, dopóki nie kończył się jego kontrakt i nie zaczął przygotowywać się do kolejnego. Nie poświęcał temu dużo czasu, ale miał talent. Był duży, silny i potrafił wyskoczyć jak z trampoliny. Miał też ładny rzut po obrocie. Szczerze mówiąc, nie zależału mu na tym, żeby być wielkim – po prostu kochał grę. Al był naprawdę świetnym facetem – dodał były zawodnik Lakers. I na tym zakończmy.

Czy wiesz, że PROBASKET ma swój kanał na WhatsAppie? Kliknij tutaj i dołącz do obserwowania go, by nie przegapić najnowszych informacji ze świata NBA! A może wolisz korzystać z Google News? Znajdziesz nas też tam, zapraszamy!


Wspieraj PROBASKET

  • Sprawdź najlepsze promocje NIKE i AIR JORDAN w Lounge by Zalando
  • W oficjalnym sklepie NIKE znajdziesz najnowsze produkty NIKE i JORDAN oraz dobre promocje.
  • Oficjalny sklep marki adidas też ma dużo do zaoferowania.
  • Oglądasz NBA? Skorzystaj z aktualnej oferty - kup dostęp do NBA League Pass.
  • Lubisz buty marki New Balance? W ich oficjalnym sklepie znajdziesz coś dla siebie.


  • Subscribe
    Powiadom o
    guest
    1 Komentarz
    najstarszy
    najnowszy oceniany
    Inline Feedbacks
    View all comments