Nie wszystkie historie kończą się happy endem, także w NBA. Zanim w 2023 roku James Harden zamienił Philadelphia 76ers na Los Angeles Clippers, w jego relacjach z pracodawcą trudno było doszukiwać się sławnej „braterskiej miłości”. Wręcz przeciwnie – doświadczony obrońca odchodził w atmosferze napięcia, rozczarowania i wzajemnych pretensji. Chociaż minęło już sporo czasu, a 36-latek niejednokrotnie wracał do Pensylwanii w nowych barwach, to jednak ostatni wyjazd szczególnie może przywrócić złe wspomnienia.
W poniedziałek Philadelphia 76ers na własnym terenie odrobili straty i wygrali 110:108 z Los Angeles Clippers, chociaż w pewnym momencie przegrywali różnicą nawet 13 punktów. Było to ważne starcie dla obu drużyn, ponieważ w ekipie gospodarzy swój debiut w nowym sezonie zaliczył Paul George, zaś u nękanych kontuzjami przyjezdnych za obraz gry miał odpowiadać James Harden, dla którego było to kolejne starcie przeciwko byłej drużynie. Trudno było się spodziewać uprzejmości.
Wprawdzie MVP ligi z 2018 roku zakończył przegrane spotkanie z dorobkiem 28 punktów, sześciu zbiórek i pięciu asyst, ostatecznie nie ma prawa być zadowolony. Nie chodzi nawet o sam fakt porażki – te zdarzają się w każdym sporcie. Rzecz w tym, że popularny „Broda” miał dwie szanse na zdobycie potencjalnie zwycięskiego kosza, jednak w ostatnich sekundach nie trafił dwóch rzutów z dystansu. W dodatku przy jednym z nich mogło dojść do pomyłki sędziowskiej.
Harden cofnął się w kierunku obrońcy 76ers, Quentina Grimesa, lecz jego próba była mocno niecelna. Po niepewnym odbiciu piłki otrzymał kolejną szansę na trafienie z narożnika, ale i tym razem chybił, przypieczętowując porażkę Clippers. Tyle że wydawało się, jakby zawodnik zwycięskiego zespołu sfaulował swojego vis-a-vis przy pierwszym rzucie. Grimes wyraźnie dotknął łokcia Hardena w momencie, gdy ten oddawał rzut. Co więcej, w tej samej akcji zdawał się wchodzić w przestrzeń lądowania przeciwnika.
Tymczasem sędziowie orzekli, że do żadnego przewinienia nie doszło, co potwierdził zresztą oficjalny raport, w którym wyraźnie sugerowano, że koszykarz Sixers „znajdował się w legalnej pozycji obronnej”, co jednak wydaje się dość kontrowersyjną decyzją.
– Spodziewajcie się, że ta sytuacja znajdzie się w raportcie Last 2-Minute z meczu Clippers-Sixers. Quentin Grimes ewidentnie faulował Jamesa Hardena przy jego rzucie za trzy mogącym dać prowadzenie, a sędziowie przymknęli na to oko – pisał o wspomnianym incydencie na portalu X Tomer Azarly z ClutchPoints.
Oczywiście sam rzucający już po meczu stwierdził, że był przekonany o faulu rywala. Działo się to już po tym, jak gospodarze odrobili w czwartej kwarcie dwucyfrową stratę. Wynik 37:25 osiągnięty w ostatniej odsłonie był przede wszystkim efektem kluczowych trafień Tyrese’a Maxeya, któremu dzielnie sekundował Andre Drummond. Nie oni byli jednak bohaterami samej końcówki.
– Byłem pewien, że to był faul. Grimes dotknął mojego łokcia – stwierdził Harden, sugerując, że został wybity z rytmu.
– No wiesz, wszyscy wiedzieli, dokąd zmierza piłka. Po prostu starałem się jak najbardziej utrudnić zadanie przeciwnikowi. Może był faul, może nie. Ale to nie moja decyzja – enigmatycznie wypowiedział się Grimes.
Jakby nie było, dla Clippers porażka z 76ers była już dziesiątą w tym sezonie, przy zaledwie czterech wygranych (obecnie 11-12 miejsce na Zachodzie ex aequo z Memphis Grizzlies). Nad drużyną osłabioną brakiem kontuzjowanych Bradleya Beala (nie zagra już w tym sezonie), Kawhia Leonarda, Derricka Jonesa Jr’a i Jordana Millera w dodatku wciąż wisi miecz Damoklesa w postaci trwającego śledztwa ligi dotyczącego przede wszystkim właściciela drużyny, Steve’a Ballmera.
Z drugiej strony – podopieczni Tyronna Lue w pewnym stopniu sami są sobie winni, bowiem niejednokrotnie w drugich połowach meczów zdarzało im się marnować przewagę, która przy odrobinie szczęścia mogła dać wygraną. Podobnie było w poniedziałek, jednak tu dużą rolę odegrała też kontrowersyjna decyzja sędziów.
Harden musi być szczególnie zniesmaczony, ponieważ zwycięstwo nad drużyną, z którą rozstał się swego czasu w niezbyt przyjemnych okolicznościach, smakowałoby jeszcze lepiej. 36-latkowi, który nieuchronnie zbliża się do końca kariery, na osłodę pozostał fakt, że tej nocy został jednym z zaledwie jedenastu koszykarzy w historii NBA, który zdobył w karierze ponad 28 tysięcy punktów.
Czy wiesz, że PROBASKET ma swój kanał na WhatsAppie? Kliknij tutaj i dołącz do obserwowania go, by nie przegapić najnowszych informacji ze świata NBA! A może wolisz korzystać z Google News? Znajdziesz nas też tam, zapraszamy!










