W drugim odcinku programu Insights to Excellence with Michael Jordan sześciokrotny mistrz NBA ponownie zabrał głos w sprawie, która od lat budzi w lidze ogromne kontrowersje. Chodzi o tzw. „load management”, czyli strategię ograniczania występów zawodników w sezonie regularnym, nawet gdy są zdrowi, aby oszczędzać ich organizmy przed play-offami. MJ, który znany był ze swojej żelaznej etyki pracy i niezwykłej wytrzymałości, nie ma dla tego trendu litości. Przez 15* sezonów kariery aż w 11 rozegrał 80 lub więcej spotkań. Dla niego koszykówka była nie tylko sportem, ale też zobowiązaniem wobec drużyny i kibiców. I właśnie z tej perspektywy wypowiedział się o współczesnych gwiazdach NBA.


Jeśli znasz już tę wypowiedź Jordana, to przejdź niżej do mojej polemiki z tą opinią, a raczej do przedstawienia drugiej strony medalu.

*Zacznijmy od gwiazdki. Jordan rozegrał co najmniej 80 meczów w 11 z 15 sezonów, ale jeśli odejmiemy sezon, w którym wrócił po przerwie spowodowanej odejściem z NBA, to będzie to nawet wynik 11 na 14. Nawet w wieku 39 lat, kiedy grał ostatni sezon, to i tak zagrał w 82 spotkaniach.

Jordan rozpoczął rozmowę od jednoznacznego stwierdzenia, że według niego zarządzanie obciążeniem jest po prostu zbędne. Jego filozofia opierała się na poczuciu odpowiedzialności wobec publiczności i własnej dumie. – Fani przychodzili na mecze, aby mnie oglądać. Chciałem zaimponować nawet temu gościowi siedzącemu tam na samej górze, który pewnie ciężko pracował, żeby kupić bilet na ten mecz – powiedział MJ.

Przypomniał, że w jego czasach każdy mecz był okazją, by coś udowodnić sobie, rywalom i kibicom. Nawet tym, którzy krzyczeli z trybun.
– Wiedziałem, że prawdopodobnie na mnie krzyczy, więc chciałem go uciszyć. Nazywali mnie wszelkimi wyzwiskami, więc wtedy zdecydowanie chciałem go uciszyć.

Dla legendarnego koszykarza kontakt z fanami nie był formalnością, lecz częścią zawodowego etosu. – To nasz obowiązek. Jeśli oni chcą cię zobaczyć, to ja, jako artysta, chcę się pokazać.

Jak podkreślił, jedynym powodem absencji może być tylko prawdziwa kontuzja. – Jeśli zawodnik fizycznie nie może grać, to nie może. Jednak sytuacja, gdy fizycznie jest zdolny do gry, ale po prostu nie ma na to ochoty, to jest zupełnie inna perspektywa – zauważył Jordan.

Michael zilustrował swoje podejście kilkoma wspomnieniami z kariery. Opowiedział m.in. o sytuacji z wczesnych lat gry w NBA, kiedy skręcił kostkę. – Nie, stary, próbuję wyrobić sobie nazwisko, nie ma mowy, żebym usiadł. Muszę wyjść i pokazać, na co mnie stać. Chcę grać, chcę wygrywać, chcę wywrzeć wpływ – wspominał.

Zawinął kostkę taśmą i wrócił na parkiet. Jak mówił, zawsze czuł „konieczność, by nigdy nie opuszczać swoich partnerów z drużyny, jeśli tylko mogłem grać”.

Nie zabrakło też odniesienia do jednej z najsłynniejszych scen w historii NBA, czyli Flu Game – piątego meczu finałów z 1997 roku przeciwko Utah Jazz. Mimo choroby Jordan wyszedł na parkiet i poprowadził Chicago Bulls do zwycięstwa. – Emocje, sytuacja, potrzeba drużyny, wszystkie te rzeczy pchnęły mnie do tego stopnia, aby to wytrzymać – powiedział.

Zdobył wtedy 38 punktów i miał siedem zbiórek oraz pięć asyst. Dla wielu kibiców to spotkanie stało się symbolem jego niezłomności, a dla samego Jordana potwierdzeniem, że duch rywalizacji jest silniejszy od fizycznych ograniczeń.

W dalszej części rozmowy Jordan przeszedł do mocniejszej krytyki współczesnych realiów ligi. Jego zdaniem zawodnicy często zapominają, że gra w NBA to nie przywilej, lecz praca. – To jest wasza praca, za to wam płacą jako zawodnikowi NBA. Co robicie przez pozostałe 21 godzin!? – pytał retorycznie.

Dla MJ’a każda godzina poza boiskiem powinna być poświęcona na przygotowanie się do następnego meczu. Właśnie ta dyscyplina, nie tylko w trakcie gry, ale i poza nią, buduje jego zdaniem prawdziwego profesjonalistę.

Na koniec rozmowy legendarny numer 23 podsumował, co jego zdaniem odróżnia zawodników wybitnych od przeciętnych. Fundamentem profesjonalizmu są dla niego trzy nierozerwalne wartości:

  1. Poczucie obowiązku wobec fanów, którzy płacą, by zobaczyć swoich idoli.
  2. Dbałość o własną formę i gotowość do gry, wynikająca z potrzeby nieustannego utrzymywania ostrości.
  3. Lojalność wobec drużyny, której rytm i spójność mogą zostać zachwiane, gdy brakuje kluczowych zawodników.

W świecie, w którym coraz częściej dominuje ostrożność i kalkulacja, Jordan przypomina o wartościach, które ukształtowały jego legendę: odpowiedzialności, determinacji i dumie z gry. Dla wielu młodych zawodników to przesłanie może brzmieć staroświecko. Ale dla tych, którzy pamiętają jego erę, to po prostu głos człowieka, który nigdy nie odpuszczał. Nawet wtedy, gdy ciało mówiło „dość”.

Jordan swoje racje ma, ale…

Michael Jordan ma niewątpliwie rację, gdy przypomina o etosie pracy, obowiązku wobec kibiców i dumie z reprezentowania drużyny. Jego słowa wybrzmiewają szczególnie mocno w czasach, gdy wiele gwiazd decyduje się odpoczywać, mimo że są zdrowi, ale w realiach współczesnej NBA, w której zawodnicy często grają 100 meczów rocznie, jego podejście nie zawsze ma zastosowanie.

W dzisiejszym świecie, który często premiuje kalkulację i ostrożność, jego głos brzmi jak manifest dawnych wartości: odwagi, determinacji i odpowiedzialności. Z drugiej strony jednak współczesna koszykówka to już nie ta sama liga, w której Jordan dominował w latach 90. Tempo gry, intensywność, większy wysiłek i sposób trenowania zmieniły się dramatycznie. Zawodnicy są sprawniejsi, silniejsi, szybsi, ale biegają więcej i szybciej, skaczą wyżej, przez co częściej obciążają swoje organizmy, a szczególnie stawy. Fizjologia ludzkiego ciała nie zawsze potrafi to znieść przez 82 spotkania sezonu zasadniczego. Stąd też obecne dyskusje o obciążeniach w kontekście poważnych kontuzji – zerwanych ścięgien Achillesa, które przytrafiły gwiazdom NBAJayson Tatum (Celtics), Tyrese Haliburton (Pacers) i Damian Lillard (Blazers).

Medycyna sportowa bardzo się rozwinęła. Kiedyś zwykłe skręcenie kostki potrafiło wyeliminować z gry nawet na kilka miesięcy. Dziś jest to już kwestia tygodni. Metod rehabilitacji oraz przede wszystkim regeneracji po treningach i meczach jest dziś bardzo dużo i są one niezwykle skuteczne. Okazuje się jednak, że czasem obciążenia pozostawiają skutki długofalowe, których nie widać gołym okiem. Postęp medycyny paradoksalnie sprawił, że granica między regeneracją a przeciążeniem stała się cieńsza niż kiedykolwiek.

Historia pokazuje też, że granie za wszelką cenę nie zawsze jest oznaką bohaterstwa. Czasem to ogromne ryzyko, które może skończyć się katastrofą. Przykład Granta Hilla pozostaje jednym z najboleśniejszych dowodów. W kwietniu 2000 roku, w trakcie pierwszej rundy play-offów z Miami Heat, Hill grał z poważnie uszkodzoną kostką. Uraz był bagatelizowany i presja aby pomógł drużynie wzięła górę. Efekt: pęknięta kość, liczne operacje, infekcje, długie miesiące rehabilitacji i w zasadzie utracone najlepsze lata kariery. Hill, który miał być następcą Jordana, stał się symbolem tego, jak niebezpieczne potrafi być granie mimo bólu. Do dziś jego historia przywoływana jest jako przestroga, że presja, by grać mimo poważnego urazu, potrafi zniszczyć sportową karierę.

Nie trzeba jednak sięgać tak daleko pamięcią, aby przywołać zawodników, którzy pod presją i z urazem wystąpili w meczach, które skończyły się dla nich tragicznie. Tragicznie, bo zerwaniem ścięgien Achillesa, czyli najpoważniejszej kontuzji, która może się przytrafić koszykarzowi i która kiedyś kończyła kariery. Mam na myśli finały z 2019 roku i Kevina Duranta oraz ostatnie finały i wspomnianego już Tyrese’a Haliburtona. Obaj wiedzieli o swoich kontuzjach, mieli poważne problemy z łydką i wiedzieli jak to się może skończyć. Mimo tego zdecydowali się grać.

Czy takie zachowanie można nazwać heroicznym? Czy należy gloryfikować i traktować jak bohaterów zawodników, którzy w imię wyższego celu i dobra drużyny zdecydowali się zaryzykować? A może jednak jest to egoizm i głupota? Kiedy wiemy, że coś się może bardzo źle skończyć i co będzie miało bardzo poważne konsekwencje.

Wracając jeszcze do zarządzania obciążeniami. Kibice Chicago Bulls i na pewno sam Derrick Rose do dziś zastanawiają się, co by było trener Tom Thibodeau zdjął z boiska swoją gwiazdę w końcówce meczu pierwszej rundy play-offów przeciwko Sixers w 2012 roku. Byki prowadziły 99:87, a Rose był dalej na parkiecie. Zerwał więzadło w lewym kolanie, kiedy na zegarze było 1:22 do końca.

Kontuzja okazała się na tyle poważna, że Rose stracił cały kolejny sezon i już nigdy nie wrócił do dawnej formy, a był przecież MVP sezonu 2010/11. To właśnie takie historie sprawiły, że w NBA zaczęto głośno mówić o potrzebie zarządzania obciążeniami.

Ostatni przykład, który chciałem przypomnieć to Klay Thompson, który również w finałach 2019 roku zerwał więzadło krzyżowe w kolanie. Było to w momencie wejścia na kosz, kiedy został sfaulowany przez rywala. Można więc powiedzieć, że nie dało się tego przewidzieć, ale Klay już wcześniej zmagał się z naciągnięciem mięśnia dwugłowego uda. Niektórzy uważają, że ten wcześniejszy uraz mógł osłabić strukturę kolana i zmienić jego sposób ruchu, co w efekcie przyczyniło się do zwiększonej podatności na zerwanie więzadła w kolanie.

Warto przypomnieć, że rok wcześniej z Warriors odeszła Chelsea Lane, specjalistka odpowiedzialna za obszar „wydolności i regeneracji”. Przeszła do Atlanty Hawks w 2018 roku, bo Golden State nie chcieli spełnić jej oczekiwań finansowych. Oczywiście nie można jednoznacznie stwierdzić, że jej odejście spowodowało kontuzję Klaya, ale przez kilka lat swojej pracy była bardzo chwalona przez koszykarzy, a jej zadaniem było m.in. „maksymalizowanie dostępności zawodników„, czyli ocenianie ich stanu zdrowia i ewentualne działania, które miały zapobiegać urazom.

Co gorsze rok później Thompson zerwał ścięgno Achillesa. Teoretycznie było to długo po zerwaniu ACL, ale sam zawodnik przyznał potem, że jego proces jego rehabilitacji mógł być prowadzony zbyt agresywnie, zbyt szybko chciał wrócić do gry. Mówił wtedy, że choć rehabilitacja kolana przebiegła technicznie dobrze i kolano było stabilne, to w okresie, kiedy jego ciało wracało do pełnych obciążeń, to trenował sam, bez ścisłego nadzoru i mógł wykonywać za dużo ćwiczeń wytrzymałościowych i siłowych. Mógł po prostu sam narzucić sobie zbyt duże obciążenia, a kiedy nie mógł biegać i trenować nóg z powodu kontuzji kolana, to ćwiczył nad górną częścią ciała. Jego waga wyraźnie wzrosła i to też mogło mieć wpływ na strukturę mięśni i ścięgien.

Przy dzisiejszych obciążeniach, ale też zaawansowanych metodach treningów, regeneracji, rehabilitacji i wszelkiego rodzaju analiz, bardzo ważne jest świadome, profesjonalne zarządzanie wszystkimi tymi elementami.

W pełni popieram opinię o obowiązku wobec fanów, ale dziś równie mocno mówi się o obowiązku wobec własnego ciała i przyszłości, bo jak pokazał przykład Haliburtona czy Duranta jeden mecz z urazem może spowodować kontuzję, która eliminuje gracza na rok lub dłużej.

Dziś zawodnik ma obowiązek nie tylko wobec kibiców, ale też wobec własnego zdrowia, bo tylko zdrowy może grać na najwyższym poziomie przez wiele lat.

Może więc uzasadniona prewencja to nie wymówka, ale jednak odpowiedzialność? Nie tylko wobec samych zawodników, ale również wobec kibiców, bo pomogą utrzymać karierę danego zawodnika na najwyższym poziomie przez wiele lat?

Oczywiście historia NBA jest pełna bohaterów, którzy mimo urazów potrafili pomóc swojej drużynie i nie skończyło się to dla nich poważnymi konsekwencjami. Wielu jednak było takich, których chęci i ambicja spowodowały, że musieli zapłacić wysoką cenę za swoją decyzję.

W końcu na ambicji i nieustępliwości Jordana zbudowana była „Mamba MentalityKobego Bryanta, ale nawet Kobe wiedział, kiedy można ból przezwyciężyć, a kiedy trzeba się zatrzymać i powiedzieć stop.

Trudno też w pewnych sytuacjach ignorować naukę i doświadczenia tych, którzy grali mimo bólu, ale na własnej skórze przekonali się, że to nie zawsze jest dowodem siły, a czasem niestety początkiem końca. Historia chociażby Granta Hilla, jego wielokrotnych operacji i lat rehabilitacji jest tu najbardziej wymownym ostrzeżeniem, że teoretyczne męstwo na boisku nie zawsze oznacza mądrość w perspektywie całej kariery.

Podsumowując, Jordan apeluje do etosu i zobowiązań wobec kibiców, to są wartości w sporcie niezbędne, ale przykłady z historii i analizy specjalistów wskazują, że bezrefleksyjne wyznawanie zasady „jeśli noga nie odpadła, to grasz” bez uwzględnienia nowoczesnej diagnostyki i długofalowej profilaktyki może być krótkowzroczne. W tym przypadku wydaje się, że najlepsze podejście będzie leżeć pośrodku, czyli żeby łączyć ambicję, odpowiedzialność, szacunek do koszykówki i do kibiców z rzetelną opieką medyczną i mądrym podejściem do zarządzania obciążeniem. Tylko wtedy jednorazowe akty heroizmu nie zamienią się w długofalowe konsekwencje, które nieraz okazywały się w swoich skutkach tragiczne.


Jeśli mój tekst wydał Ci się ciekawy, to zapraszam do posłuchania najnowszego odcinka podcastu PROBASKET:

Podcast PROBASKET znajdziesz też na Spotify:

Najnowszy fragment wywiadu z Michaelem Jordanem, który został opisany powyżej, znajdziecie tutaj:

Czy wiesz, że PROBASKET ma swój kanał na WhatsAppie? Kliknij tutaj i dołącz do obserwowania go, by nie przegapić najnowszych informacji ze świata NBA! A może wolisz korzystać z Google News? Znajdziesz nas też tam, zapraszamy!

Wspieraj PROBASKET

  • Sprawdź najlepsze promocje NIKE i AIR JORDAN w Lounge by Zalando
  • W oficjalnym sklepie NIKE znajdziesz najnowsze produkty NIKE i JORDAN oraz dobre promocje.
  • Oficjalny sklep marki adidas też ma dużo do zaoferowania.
  • Oglądasz NBA? Skorzystaj z aktualnej oferty - kup dostęp do NBA League Pass.
  • Lubisz buty marki New Balance? W ich oficjalnym sklepie znajdziesz coś dla siebie.


  • Subscribe
    Powiadom o
    guest
    4 komentarzy
    najstarszy
    najnowszy oceniany
    Inline Feedbacks
    View all comments