Kolejna szalona noc z NBA za nami. Tyrese Maxey czy Lauri Markkanen rzeczywiście nie próżnowali. Pierwsze zwycięstwa w sezonie Boston Celtics czy Houston Rockets. Kolejne fajne występy tegorocznych debiutantów i wiele więcej. Cała relacja już dostępna!
Detroit Pistons – Cleveland Cavaliers 95:116
- Detroit Pistons nie mają najłatwiejszego początku sezonu. Widać, że „tłoki” próbują ustabilizować formę. W meczu z Cleveland Cavaliers wyrównywali wynik kilka razy, ale ani razu nie wyszli na prowadzenie. Cavs od początku drugiej kwarty prowadzili już do samego końca, wygrywając ostatecznie aż 21 punktami.
- Kluczowym zawodnikiem gości był Donovan Mitchell, który uzbierał aż 35 punktów, czyli więcej niż trzech najlepszych strzelców rywali razem! Cade Cunningham był bowiem najlepszym punktującym Pistons, ale zebrał ich tylko 12 (zaledwie 35% z gry). Obie ekipy miał tej nocy trudności z trafianiem zza łuku, ale to zespół Kenny’ego Atkinsona był lepszy na tablicach — głównie za sprawą Jarretta Allena.
Philadelphia 76ers – Orlando Magic 136:124
- Rozgrywająca udany początek sezonu Philadelphia 76ers nie pierwszy i zapewne nie ostatni raz gospodarze musieli radzić sobie dzisiaj bez wsparcia Joela Embiida, jednak nie wytrąciło ich to z rytmu.
- Otwierające minuty meczu bez wątpienia należały właśnie do zawodników 76ers, podopieczni Nicka Nurse’a celniej trafiali zza łuku, lecz przede wszystkim skuteczniej bronili, przykładowo środkowy “Szóstek” Adem Bona zanotował trzy bloki w pierwszych trzech minutach spotkania. Po stronie Orlando Magic na wysokości zadania stanął Franz Wagner, który rzucił pierwsze kilka punktów zespołu, co finalnie napędziło jego drużynę i ta odrobiła straty z początku. Gracze z Miasta Braterskiej Miłości odpowiedzieli jednak serią 14:2 i ponownie wypracowali sobie dwucyfrową przewagę, którą w skromniejszej postaci utrzymali do końca pierwszej kwarty (33:28). W tym fragmencie dobrą pracę po obu stronach parkietu wykonał Kelly Oubre Jr., a kilkoma celnymi rzutami popisał się VJ Edgecombe.
- Druga odsłona nie przyniosła znaczącej zmiany, 76ers byli lepiej dysponowani po atakowanej stronie parkietu, co zawdzięczają przede wszystkim Tyrese’owi Maxey’owi. Magic dla kontrastu zgotowali fanom festiwal rzutów wolnych, który choć niezbyt efektowny, utrzymywał ich w grze. Taki stan rzeczy powoli zmieniał się na korzyść “Szóstek” za sprawą świetnie dysponowanego Edgecombe’a i mimo chwilowego popisu umiejętności Paolo Banchero, to gospodarze schodzili na przerwę ze sporą zaliczką (72:60).
- Przyjezdni wyszli na drugą połowę zmotywowani i gotowi, by zawalczyć o korzystny rezultat, jednak ekipa z Filadelfii nie miała zamiaru oddać wypracowanej wcześniej przewagi. W efekcie punkty zdobywane przez Banchero i Desmonde’a Bane’a były równoważone chociażby przez trafienia Maxeya. Magic udało się zmniejszyć stratę nawet do pięciu “oczek”, lecz gracze Jamala Mosleya nie utrzymali takiego stanu, przedostatnia kwarta zakończyła się wynikiem 101:94 dla “Szóstek”, po tym jak w ostatnich sekundach Anthony Black posłał piłkę do kosza jeszcze z własnej połowy.
- Ostatnią odsłonę charakteryzował bój Magic, którzy usilnie próbowali odrobić straty do 76ers. Przewaga gospodarzy oscylowała w granicach kilku punktów i dopiero na około sześć minut do końca spotkania zespół z Orlando był w stanie złapać kontakt z rywalami (113:115). Banchero i spółka nie poszli jednak za ciosem i ekipa z Filadelfii ponownie odskoczyła z wynikiem, rezultat meczu przypieczętował Maxey, który w niespełna minutę rzucił siedem punktów, grzebiąc tym samym nadzieję przyjezdnych.Po stronie zwycięzców bezapelacyjnie najlepiej spisał się Tyrese Maxey, autor 43 punktów (15/32 celnych rzutów z gry) i ośmiu asyst. Lider 76ers uzyskał wsparcie od fenomenalnego debiutanta – VJ Edgecombe’a, który zakończył mecz z dorobkiem 26 “oczek”, rozdał także siedem asyst. Popis umiejętności dał także Kelly Oubre Jr, autor double-double (25 punktów i 10 zbiórek). Dwucyfrową zdobycz zanotował również Quentin Grimes (14 “oczek”).
- W drużynie Magic dosyć dobrze poradzili sobie liderzy: Paolo Banchero rzucił 32 punkty, do których dołożył siedem zbiórek, pięć asyst i trzy bloki, Franz Wagner w kolei odnotował 22 “oczka”. Dopiero odnajdujący się w drużynie Desmond Bane zakończył zmagania z solidnym dorobkiem 24 punktów. Jalen Suggs uzbierał 12 “oczek” oraz po sześć zbiórek i asyst, natomiast Anthony Black zapisał przy swoim nazwisku 14 punktów.
autor: Antoni Wyrwiński
Chicago Bulls – Atlanta Hawks 128:123
- Chicago Bulls dalej niepokonani! Trzecie zwycięstwo z rzędu młodej drużyny „Byków” ustawia ich obok 76ers jako liderów Konferencji Wschodniej. Ostatni raz taka sytuacja dla klubu z „Wietrznego Miasta” miała miejsce w 2021 roku! Atlanta Hawks, która miała być objawieniem sezonu, przypisała sobie za to trzecią porażkę w tym sezonie.
- Josh Giddey i Nikola Vucevic zrobili double-double (punkty oraz zbiórki). Matas Buzelis przyzwyczaja nas do niesamowitych wsadów, a Ayo Dosunmu, mimo że nie zaczął meczu w wyjściowej piątce, to i tak wykręcił najwięcej punktów wśród swoich kolegów (w dodatku na bardzo efektywnej skuteczności!)
- Hawks mieli być czarnym koniem rozgrywek, a póki co są rozczarowaniem. 27 punktów Kristapsa Porzingisa, 25 punktów Jalena Johnsona, 21 punktów i 17 asyst Trae Younga. Bardzo bliski wynik i zacięta czwarta kwarta, ale zespół Quina Snydera nie zdążył odrobić strat z trzeciej kwarty, kiedy to Bulls się rozkręcili.
Houston Rockets – Brooklyn Nets 137:109
- Houston Rockets w końcu mogą odetchnąć z ulgą. Tankujący Brooklyn Nets nie byli dla nich problemem, przez co drużyna z Teksasu mogła zapisać pierwsze zwycięstwo w tym sezonie. Zwycięstwo przed własną publicznością, 28 punktów przewagi, mały nakład sił. Czego chcieć więcej?
- Co ciekawe, to nie Alperen Sengun (21 punktów) ani Kevin Durant (19 punktów), tylko Tari Eason okazał się najlepszym strzelcem (22 punkty, w dodatku nie jako starter). Skrzydłowy, walczący o nowy kontrakt, dołożył jeszcze po pięć zbiórek i asyst. W Nets Cam Thomas zdobył zaledwie 9 punktów, gdzie przypomnijmy: w niedzielę rzucił ich aż 40.
- W obliczu kontuzji Freda VanVleeta za rozgrywanie wzięli się: Amen Thompson (osiem asyst) i Reed Sheppard (również osiem asyst). Szczególnie drugoroczniak może zaliczyć ten występ do udanych. W końcu wystąpił na miarę swojego potencjału i dał bardzo wartościową zmianę.
- Na Brooklynie nie przykuwają uwagi do wyników w tym sezonie i stawiają głównie na rozwój młodych zawodników, celując przy tym w wysoki pick draftu 2026. Dzisiejszej nocy trochę więcej minut od Jordiego Fernandeza dostał chociażby Francuz Nolan Traore. Egor Demin nie był dostępny do gry. Najlepszym strzelcem drużyny nie był Michael Porter Jr. (18 punktów), a… Terance Mann (21 punktów).
New Orleans Pelicans – Boston Celtics 90:122
- Dla obu drużyn dzisiejszy mecz był szansą na pierwsze zwycięstwo w sezonie, a więc stawka była wysoka. Boston Celtics efektownie, za sprawą alley-oopa, rozpoczęli rzucanie i w pierwszych minutach poniekąd nadali ton reszcie meczu. Zawodnicy Joe Mazzulli szybko zbudowali przewagę, w czym udział miał głównie Jaylen Brown i co prawda New Orleans Pelicans punktowali, jednak nie na tyle skutecznie, by dogonić rywali. W pewnym momencie pierwszej kwarty Celtowie prowadzili już 23:9, lecz wtedy właśnie gospodarze zniwelowali nieco straty i otwierająca odsłona zakończyła się wynikiem 34:26.
- Drugą kwartę lepiej rozpoczęli zawodnicy z Luizjany i po trzech minutach gry wsad DeAndre Jordana zmniejszył stratę Pels do dwóch “oczek”. Celtics ocknęli się i ponownie odskoczyli z wynikiem, tym razem głównym kreatorem po ich stronie był Payton Pritchard, ale solidne minuty rozgrywał również Josh Minott. Kilka “oczek” dorzucił Anfernee Simmons i finalnie bostońska drużyna schodziła do szatni z prowadzeniem 65:54.
- Po przerwie żadna ekipa nie przejęła znacząco inicjatywy i różnica między zespołami oscylowała w okolicach dziesięciu punktów. W połowie trzeciej odsłony Pelicans doprowadzili do wyniku 71:75, ale nie byli w stanie pójść za ciosem. Przedostatnia kwarta zakończyła się wynikiem 87:78, a zatem o wyniku rozstrzygnąć miała końcowy fragment meczu. Popis umiejętności strzeleckich zaprezentował Anfernee Simmons, a po stronie Pelicans Jordan Poole w pojedynkę próbował dotrzymać mu tempa. Gracz Celtics miał wsparcie Derricka White’a i Sama Hausera, co definitywnie rozbiło gospodarzy i przypieczętowało końcowy wynik.
- Do pierwszego zwycięstwa Celtics w tym sezonie walnie przyczynił się Anfernee Simmons, który odnotował przy swoim nazwisku 25 punktów, trafiając przy tym 6/13 rzutów zza łuku. Warto wspomnieć, że rozpoczął ten mecz na ławce rezerwowych. Payton Pritchard dołożył 18 “oczek” i rozdał osiem asyst, z kolei Jaylen Brown zanotował 15 punktów. Tyle samo rzucił niespodziewanie produktywny w ostatnim czasie Josh Minott, a jedno “oczko” więcej zapisał na swoim koncie Luka Garza. W ekipie gospodarzy pod nieobecność Ziona Williamsona najlepiej spisał się Jordan Poole, autor 22 punktów, jednak żaden z jego kolegów nie wspomógł go wystarczająco, czego dobrym odzwierciedleniem jest końcowy wynik spotkania.
autor: Antoni Wyrwiński
San Antonio Spurs – Toronto Raptors 121:103
- San Antonio Spurs wygrywają kolejny mecz bez Jeremy’ego Sochana, tym razem przeciwko Toronto Raptors. Victor Wembanyama znowu był piekielnie trudny do zatrzymania przez obrońców. Kolejne double-double nie robi na nas wrażenia. Co ciekawe, dzisiaj tylko z jednym blokiem!
- Po drugiej stronie parkietu najlepszy był RJ Barrett (25 punktów), ale nieźle też sobie pogrywał rookie Collin Murray-Boyles. Spurs narzucili wysokie tempo, zapisując na swoje konto aż 41 punktów już po pierwszej kwarcie. Dobre zmiany wśród gospodarzy były sporym atutem. Dylan Harper jest świetny i mógłby śmiało grać w wyjściowej piątce.
- Bilans 4-0 dla San Antonio i nagroda zawodnika tygodnia dla Wembanyamy zmuszają nas do tego, żeby powoli stawiać odważne pytania. Z biegiem sezonu zobaczymy na co rzeczywiście ich stać, ale dzisiaj jest sporo powodów do wiary! W przeciwieńskie to Raptors, którzy wzmocnili się w offseason, ale mają problemy ze zgraniem i wyłonieniem lidera – przegrali właśnie trzeci mecz z rzędu.
Dallas Mavericks – Oklahoma City Thunder 94:101
- Dallas Mavericks przegrali z mistrzowskimi Oklahoma City Thunder. Anthony Davis mógł czuć się tej nocy osamotniony. Mimo bardzo dobrego indywidualnie występu po obu stronach parkietu, musiał finalnie obejść się smakiem zwycięstwa. Mavs z Cooperem Flaggiem na parkiecie byli 20 punktów na minusie względem OKC (zebrane minuty gracza na przestrzeni całego spotkania). Amerykanin zdobył tylko dwa punkty, a jego skuteczność pozostawiała wiele do życzenia (osiem spudłowanych rzutów, w tym wszystkie próby za trzy punkty). Klay Thompson mimo że trafił trochę więcej, to również można mieć zastrzeżenia do jego skuteczności rzutowej.
- Oklahoma wygrała pierwsze trzy kwarty, z czego w trzeciej zdobyli razem aż 39 punktów. Był to kolejny zespołowy i skuteczny występ mistrzów NBA. Shai, Chet Holmgren i reszta ekipy przyzwyczaili nas do wysokich standardów i dzisiaj nie było inaczej. Zwłaszcza u tego drugiego widoczny jest w tym sezonie kolejny postęp w rozwoju.
- Końcówka spotkania była zacięta. Zablokowany rzut Shaia, kontra i finisz AD (plus faul i trafiony osobisty, akcja „and one”). Na niecałą minutę przed końcem Oklahoma prowadziła tylko jednym punktem, ale potem już „dowiozła” zwycięstwo do ostatniej syreny. Warto wyróżnić w tym miejscu Isaiah Hartensteina – 16 punktów, 12 zebranych piłek i kluczowe dwa „oczka” przy ustalaniu wyniku.
Utah Jazz – Phoenix Suns 138:134
- Utah Jazz przeciwko Phoenix Suns – ten mecz był raczej tym z gatunku dla koneserów, niż żądnego najwyższej jakości koszykówki widza NBA, a tu proszę! Naprawdę spore zaskoczenie i masa emocji. Masa punktów i rozdanych asyst, dogrywka, zwycięstwo Jazz i historyczny moment dla jednego z zawodników.
- W regulaminowym czasie gry Utah było zbyt pewne swego w czwartej kwarcie. Devin Booker zaliczył szaloną trójkę, żeby chwilę później spudłować rzut osobisty, gdzie pod koszem czekał już na zdobycz Mark Williams (25 punktów tej nocy). Lauri Markkanen miał jescze okazję „clutch”, żeby rzucić game-winnera nad Bookerem, ale spudłował.
- Jedna dogrywka była potrzebna, żeby rozstrzygnąc losy spotkania. Mecz skończył się dwoma rzutami osobistymi Lauriego, kiedy ten zdobywał kolejno 50 i 51 punkt w trakcie okrzyków „MVP!” z Delta Center. Fin dołożył do tego 14 zbiórek i 3 asysty. Jest to dla niego rekord kariery a dla organizacji pierwszy taki występ (50+) od czasów Karla Malone’a w 1998 roku. Na wyróżenie zasłużyli jeszcze Keyonte George (26 punktów, pięć zbiórek i dziesięć asyst) oraz Walker Kessler (25 punktów, 11 zbiórek i cztery asysty).
- Suns mieli ultra-trudne zadanie. Musieli radzić sobie bez Jalena Greena i Dillona Brooksa. O ile w ofensywie im w miarę szło, to w defensywnych aspektach było widać braki. Booker zaliczył bardzo dobry występ (34 punkty, 5 zbiórek i dziesięć rozdanych piłek dla kolegów). Mark Williams również nie przebierał na tablicach i zaliczył double-double ze zbiórkami. Royce O’Neale świetnie wywiązywał się ze swoich obowiązków (również double-double). Collin Gillespie, który dla większości fanów może być dość anonimową postacią, zaliczył 15 punktów i uwaga… 13 asyst!
Minnesota Timberwolves – Denver Nuggets 114:127
- Nie spodziewaliśmy się w tym spotkaniu innego wyniku, gdy dowiedzieliśmy się że Anthony Edwards wypadł z gry przez kontuzję mięśniową. Może podoponieczni trenera Denver Nuggets nie zrobili na Minnnesocie Timberwolves typowego „blowout” jak niektórzy zakładali, ale im bliżej końca, tym rozwiązywał się dylemat „kto jest lepszy?”. Wilki napsuły krwi w trzeciej kwarcie, ale ciężko być konkurencyjnym z drużyną Nikoli Jokicia, gdy rolę lidera po Ant-Manie przejmuje Jaden McDaniels. Nie zrozumcie nas źle, to jest świetny zawodnik, ale nie do takiej funkcji.
- Jamal Murray rzucił 43 punkty! Jokić w klasycznym dla siebie stylu – wykręcił triple-double. Linijka Serba prezentowała się następująco: 26 punktów, 19 zbiórek i 10 asyst. Co ciekawe; nie oddał w tym meczu żadnej trójki, ani nawet za wiele rzutów. Może się za to pochwalić 90% z gry i 100% skutecznością z linii rzutów osobistych.
Golden State Warriors – Memphis Grizzlies 131:118
- Golden State Warriors wygrali swój drugi mecz w San Francisco w tym sezonie. Memphis Grizzlies mogli liczyć na jakość Santiego Aldamy, który wchodząc z ławki w 22 minuty uzbierał 14 punktów, sześć zbiórek i cztery asysty. Cedric Coward nie był tak efektowny jak ostatnio, ale miał za to efektywny minuty. Ja Morant? Blisko double-double, bo 23 punkty i 9 asysty, ale za to nie popisał się zza łuku (zero trafień na sześć prób w tym aspekcie).
- Kluczowy moment spotkania to zdecydowanie trzecia kwarta. Gospodarze przejęli kontrolę, odskoczyli rywalom i już nie stracili prowadzenia. Jonathan Kuminga ma w tym sezonie sporo do udowodnienia i póki co: robi to. Na koncie miał 25 punktów, 10 zbiórek i cztery asysty. Odpowiedzialność za punktowanie wzięli również Moses Moody (20 punktów) czy Brandin Podziemski (23 punkty, sześć asysty). Stephen Curry mógł trochę odpocząć (16 punktów).
- Draymond Green rozdał 10 asyst, ale został wykluczony z gry przez faul. Było to jednak na tyle późno, że nie przeszkodziło mocno Warriors.
Los Angeles Lakers – Portland Trail Blazers 108:122
- Przed Los Angeles Lakers stało dziś trudne zadanie, ponieważ rozgrywali mecz drugą noc z rzędu, na dodatek bez żadnego z dwóch liderów – LeBrona Jamesa czy Luki Doncicia. Wczoraj Austin Reaves pokazał, że potrafi wziąć odpowiedzialność za drużynę na swoje barki i dzisiaj potwierdził to, zdobywając imponujące 41 punktów. To jednak wystarczyło tylko na pierwszą kwartę, ponieważ od drugiej to Portland Trail Blazers byli górą.
- Ekipa z Oregonu miała dziś do dyspozycji szerszą pulę klasowych graczy, z Denim Avdiją (25 punktów, w tym 5/8 zza łuku) na czele. Solidną zdobycz punktową odnotował też Jerami Grant (22 “oczka”), a Jrue Holiday rozegrał swój najlepszy dotychczas mecz w barwach Blazers, ponieważ uzbierał 24 punkty i sześć asyst.
- W pojedynku środkowych lepszy okazał się Donovan Clingan, który zanotował podwójną zdobycz (16 punktów i 14 zbiórek). Co prawda Deandre Ayton również uzbierał 16 “oczek”, jednak wskaźnik +/- przy jego nazwisku to -10, a w przypadku centra Blazers imponujące +21. Po stronie Lakers dobre zawody rozegrał jeszcze chociażby Rui Hachimura, ale to w ostatecznym rozrachunku to nadal okazało się niewiele. Najprościej rzecz ujmując, przyczyną dzisiejszej porażki “Jeziorowców” była zbyt mała siła ognia. Trafili oni jedynie 7/27 prób trzypunktowych i nawet fenomenalny występ Reavesa okazał się niewystarczający.
autor: Antoni Wyrwiński










